Reklama

Gdy ktoś mnie pyta, czy jestem szczęśliwa, potrafię się pięknie uśmiechnąć i odpowiedzieć: „Oczywiście, mam wszystko, czego potrzebuję”. I w zasadzie to prawda. Mam stabilną pracę w dużej firmie, ładne mieszkanie w centrum, męża – Pawła – który nie pije, nie bije i pamięta o moich urodzinach. Problem w tym, że... czuję się w tym wszystkim pusta.

Reklama

Z Pawłem jesteśmy razem od ośmiu lat. Małżeństwem jesteśmy od pięciu. Ludzie mówią, że tworzymy idealną parę. Tyle że za zamkniętymi drzwiami to wszystko wygląda inaczej. Paweł potrafi całe wieczory siedzieć przy laptopie, nie odrywając wzroku na dłużej niż na kilka sekund. Nasze rozmowy ograniczają się do „kup mleko” i „czy odebrałaś pranie?”. Seks głównie z obowiązku. Bliskość? Chyba dawno temu ją zgubiliśmy. I tak od dawna żyłam, nie oczekując już wiele. Po prostu funkcjonowałam.

Aż do wyjazdu służbowego do Barcelony. To miał być krótki, trzydniowy wyjazd integracyjny z naszym działem. Było słońce, wino i... Michał. Kolega z pracy, z którym często rozmawiałam na korytarzu, dzieliliśmy podobne poczucie humoru i zawsze jakoś łatwiej było nam przy sobie oddychać. Ostatniego wieczoru, po kilku drinkach na dachu hotelu, popatrzył na mnie tak, jakby naprawdę mnie widział. A ja – choć nigdy nie planowałam, nie szukałam – poddałam się temu spojrzeniu. Chwilę później byliśmy już w jego pokoju. Gorące pocałunki zaprowadziły nas prosto do łóżka. To był tylko jeden raz.

Rano spojrzałam w lustro i nie poznawałam siebie. Zamiast pożegnań i czułości – szybkie „do zobaczenia w pracy”. Wróciłam do Warszawy i próbowałam wmówić sobie, że przecież nic się nie stało. Że to był błąd. Że wszystko wróci do normy. I może by wróciło... gdyby nie ten test ciążowy, który trzymałam drżącą ręką twa tygodnie później. Pokazywał dwie kreski.

Byłam w kropce

– Zawsze jesteś taka… chłodna. Jakby ci już na niczym nie zależało – powiedział Paweł, nie odrywając wzroku od ekranu laptopa.

Zamknęłam lodówkę z trzaskiem. Właśnie wyciągnęłam mleko, które miałam dodać do płatków, ale po jego słowach apetyt mi zniknął.

– A może po prostu przestałam ci się narzucać? – odparłam. – Ile razy próbowałam z tobą rozmawiać, zawsze miałeś coś do roboty. Projekty, terminy, webinar o jakimś nowym narzędziu. A ja mogłam sobie porozmawiać z ekspresem do kawy.

– No teraz to już dramatyzujesz – prychnął, odwracając się w moją stronę. – Chcesz pogadać? Proszę bardzo. Tylko powiedz mi, o czym? O tym, że znowu jesteś niezadowolona? Że czujesz się niedoceniona? Że masz wrażenie, że jesteśmy współlokatorami?

Zamilkłam. Już powiedział wszystko, co myślałam – i ani odrobiny empatii w jego głosie.

– Właśnie. Nawet nie próbujesz – dodał ciszej, jakby sam się zawstydził.

– Może dlatego, że już nie widzę w tym sensu, Paweł. Od miesięcy czuję się jak mebel. Jak rekwizyt w twoim idealnie poukładanym życiu.

– I ja ciebie już nie poznaję… – powiedział zrezygnowany. – Nie wiem, co się z tobą dzieje.

Nie odpowiedziałam. Co miałam mu powiedzieć? Że noszę w sobie dziecko innego mężczyzny i wciąż nie wiem, co z tym zrobić? Że patrząc na niego czasem myślę, że byłby dobrym ojcem, ale nie wiem, czy zniósłby prawdę? Że sama jeszcze nie wiem, czy jestem gotowa ją powiedzieć?

Zaszyłam się w łazience pod pretekstem prysznica i opadłam na brzeg wanny. Oparłam głowę na zimnych kafelkach i zamknęłam oczy. Próbowałam sobie wyobrazić, jak wyglądałoby nasze życie, gdyby Paweł uwierzył, że to jego dziecko. Gdyby naprawdę się zaangażował, pokochał je. Tylko... czy ja potrafiłabym żyć z takim kłamstwem?

Miał własne plany

– Nie wiem, czy to dobry moment... – zaczęłam niepewnie, nerwowo mieszając łyżeczką w herbacie.

Siedzieliśmy z Michałem w bistro niedaleko biura. On miał przed sobą burgera, ja – zamówioną na siłę zupę dnia. Wpatrywał się we mnie z tym swoim charakterystycznym uśmiechem, który kiedyś wydawał mi się uroczy, a teraz tylko pogłębiał gulę w gardle.

A co się dzieje? Wyglądasz, jakbyś widziała ducha – zaśmiał się i sięgnął po frytkę.

Zebrałam się w sobie, otworzyłam usta, by powiedzieć najważniejsze słowa… ale on mnie uprzedził.

– A właśnie! Muszę ci coś pokazać! – rozpromienił się, sięgając do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągając telefon.

Zamarłam.

– Tylko nie mów nikomu w pracy, okej? Jeszcze oficjalnie nie ogłosiliśmy, ale... – pokazał mi zdjęcie kobiecej ręki z pierścionkiem. – Oświadczyłem się Sylwii. Zgodziła się.

– Sylwii...? – powtórzyłam, jak idiotka.

– No, przecież wiesz, że jesteśmy razem. Opowiadałem ci o niej, nie? Weekend w Zakopanem. Wiesz, góry, świece, kolacja. Klasyka – opowiadał, jak gdyby między nami nic nigdy się nie wydarzyło.

Kiwnęłam głową. Owszem, mówił. Ale nie słuchałam. A może nie chciałam słyszeć?

– Dobrze się czujesz? Jakaś blada się zrobiłaś.

– Tak... tylko... gorąco tu trochę, nie? – wydukałam, chwytając się za kark. – Przepraszam, muszę wracać do biura.

– Kinga, poczekaj, nawet nie zjadłaś...

Jakoś nie mam ochoty – przerwałam i niemal wybiegłam z bistro, zostawiając go z niedojedzonym burgerem i telefonem w dłoni.

Szłam chodnikiem jak lunatyczka. Ludzie mijali mnie, trąbili, ktoś potrącił mnie łokciem, ale ja nie czułam nic. W uszach dźwięczało mi tylko jedno słowo: „zaręczyny”. Nie wiem, na co w ogóle liczyłam. Że go to poruszy? Że powie: „Zostań ze mną”? Przecież nie byliśmy nawet parą. To była jedna noc. Jedna głupia, pijana przygoda. Ale mimo wszystko... to bolało.

Stanęłam na światłach i dotknęłam brzucha przez materiał ubrania. Serce waliło mi jak oszalałe. Z jednej strony chciałam krzyczeć. Z drugiej – ogarnęła mnie taka samotność, jakiej nie czułam nigdy wcześniej.

Michał nie był opcją. Paweł był kłamstwem. Zostałam sama z dzieckiem i milionem niewypowiedzianych słów.

Pogrążałam się w rozpaczy

– Ty go w ogóle nie kochasz, Kinga. Przestań się oszukiwać – powiedziała Anka, nalewając nam po kieliszku wina. Ja swojego nie ruszyłam. Siedziałyśmy na jej balkonie.

Westchnęłam ciężko. To nie było takie proste.

– Ale Anka, to nie tak, że nic do niego nie czuję. Paweł jest… dobry. Stabilny. Wiesz, jak się starał, kiedy kupowaliśmy mieszkanie? Jak troszczył się, gdy chorowałam? To nie jest facet, który by mnie zostawił, gdy dowie się, że jestem w ciąży.

– No właśnie – przerwała. – Ale nie o niego chodzi, tylko o to, co ty czujesz. Serio chcesz całe życie udawać? Wstawać obok kogoś, kto nie wie, że dziecko, które trzyma w ramionach, nie jest jego?

Zamilkłam. Nie potrafiłam odpowiedzieć.

– A Michał? – spytała ostrożnie. – Myślałaś, żeby mu powiedzieć?

– Spotkałam się z nim. Miałam mu powiedzieć, ale… powiedział, że właśnie oświadczył się swojej dziewczynie.

Anka spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– I co? Nic nie mówiłaś?

– Nic. Nawet nie wie, że jestem w ciąży. A teraz już tym bardziej nie mogę. Co by to zmieniło?

– Może wszystko.

– Albo nic. Powiedziałby, że to nie jego sprawa. Albo, że to skomplikowane. Albo… gorzej, że powinnam się tym zająć.

– Nie sądzę, żeby był takim dupkiem.

– A ja nie chcę się przekonywać. Nie mam siły się jeszcze bardziej rozczarować.

Zapanowała cisza.

– To co zrobisz? – spytała cicho Anka.

Oparłam czoło o kolana. Łzy cisnęły mi się do oczu.

Powiem Pawłowi, że jestem w ciąży. I będę próbowała wierzyć, że to wystarczy. Dla mnie. Dla dziecka.

– I dla niego?

Nie odpowiedziałam.

Wszystko sobie zaplanowałam

– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam, kiedy tylko mąż zamknął drzwi za sobą. Było już po dwudziestej, wrócił zmęczony, jak zwykle z torbą pełną papierów z pracy. Ale nie mogłam już dłużej czekać.

Spojrzał na mnie z niepokojem. Może wyczuł, że coś jest nie tak. Może kobiety mają jakiś specyficzny ton głosu, który mężczyznom zapala czerwoną lampkę.

– Coś się stało?

– Tak… – przysiadłam na kanapie i wskazałam mu miejsce obok. – Paweł, jestem w ciąży.

Zamarł. Twarz mu pobladła.

– W… co?

W ciąży – powtórzyłam, starając się mówić spokojnie. – Trzy miesiące.

Chwilę milczał. Potem usiadł, powoli, jakby nogi odmówiły mu posłuszeństwa.

Trzy miesiące… – powtórzył. – To... przecież to wtedy był ten nasz weekend nad jeziorem. Pamiętasz? W kwietniu.

Kiwnęłam głową. Tak, pamiętałam. I wiedziałam, że o to właśnie zapyta. Musiałam to przewidzieć.

– Tak. Wtedy – skłamałam, patrząc mu prosto w oczy.

Z jego twarzy odpłynęło napięcie. Złapał mnie za rękę. W jego oczach pojawiło się coś, czego nie widziałam od miesięcy. Nadzieja? Czułość?

Kinga… to cudownie. Naprawdę. Myślałem, że nigdy nie będziemy mieć dzieci. Że… że nie chcesz. Ale jeśli to się dzieje… to obiecuję, postaram się. Dla ciebie. Dla naszego dziecka.

Objął mnie. Pachniał znajomo, jak poranki w naszym łóżku i wieczory w kuchni. Jak ktoś, kogo znam od lat, ale już dawno przestałam widzieć. W jego ramionach poczułam ulgę. I przerażenie. Bo to nie było „nasze” dziecko.

Przez chwilę się wahałam

– Słyszałem pewne plotki – Michał podszedł do mnie na parkingu po pracy. Deszcz siąpił, a ja trzymałam kluczyki w dłoni i udawałam, że nie zauważam, jak ręce mi się trzęsą.

– Jakie znowu plotki? – próbowałam brzmieć nonszalancko, choć serce waliło mi jak szalone.

Że jesteś w ciąży – patrzył na mnie uważnie. – To prawda?

Zawahałam się. Na chwilę.

– Nie – powiedziałam krótko. – To jakieś bzdury.

Zmrużył oczy. Potem przez jego twarz przemknął cień uśmiechu, ale był gorzki, ironiczny.

– Okej. Bo nawet jeśli… – zawiesił głos – …to przecież to nie może być moje, prawda?

Skinęłam głową. Milcząco. Bez emocji. Tak, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie.

– No właśnie – dodał i odwrócił się na pięcie. – To dobrze. Miłego wieczoru.

Nie odszedł szybko. Nie rzucił żadnej teatralnej uwagi. Po prostu zniknął, zostawiając mnie z tą samą pustką, którą nosiłam w sobie od tygodni.

Wsiadłam do auta i wpatrywałam się w kierownicę przez długie minuty. Może powinnam mu powiedzieć. Może miał prawo wiedzieć. Może… Ale nie zrobiłam tego.

To nie była rozmowa, która coś by zmieniła. Michał już podjął decyzję – nie chciał tego dziecka, nawet nieświadomie. Nie zadał ani jednego pytania. Nie powiedział „a jeśli…?”. Po prostu się odciął.

W tym, wbrew wszystkiemu, było coś wyzwalającego. To kłamstwo zaczęło mieć solidne fundamenty. A prawda? Ona w tym momencie tylko by wszystko zniszczyła.

Nie umiałam wyznać prawdy

Mijały tygodnie. Brzuch rósł, a Paweł stawał się coraz bardziej zaangażowany. Kupował książki o ojcostwie, przynosił mi herbatę z imbirem, kiedy miałam mdłości, głaskał mnie po plecach, gdy nie mogłam spać. Mówił do brzucha. Nazywał nas „rodziną”. Był obecny. Bardziej niż kiedykolwiek. I to bolało najbardziej.

Nie spodziewałam się, że aż tak się zaangażuje. Że będzie tak ciepły, troskliwy, czuły. Gdyby to naprawdę było jego dziecko, mogłabym uznać, że los daje nam drugą szansę. Ale ja wiedziałam. I to wiedziałam na pewno.

Prawda siedziała ze mną przy stole, leżała ze mną w łóżku, szeptała mi do ucha, kiedy Paweł całował mnie w czoło. Nie krzyczała – nie musiała. Była jak zadra, której nie da się wydłubać.

Nie powiedziałam mu. Codziennie obiecywałam sobie, że może jutro, że może po badaniach, że może… kiedyś. Ale każde „może” odsuwało mnie dalej od odwagi. Z każdą chwilą wchodziłam głębiej w swoje własne kłamstwo. I nie wiedziałam już, gdzie jest wyjście.

Urodziłam syna pod koniec grudnia. Paweł płakał, trzymając go na rękach. Patrzył na mnie, jakby właśnie dostał najpiękniejszy prezent w życiu.

Dziękuję ci – szepnął, a ja z trudem utrzymałam uśmiech.

Przez pierwsze tygodnie żyliśmy jak w bańce. Świat zewnętrzny przestał istnieć. Dziecko, Paweł, karmienia, noce, płacz, bliskość.

Ale gdzieś w środku mnie cały czas było to: wiem. Wiem doskonale, że to nie jego dziecko. I on kiedyś też się dowie. A wtedy? Nie wiem. Może mnie znienawidzi. Może odejdzie. Może… może zostanie. Ale nawet jeśli nic się nie zmieni, to we mnie już nigdy nic nie będzie takie samo. Może zrobiłam dobrze. Może źle. Ale ta decyzja zostanie ze mną na zawsze.

Kinga, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama