„Z zahukanej gosposi stałam się bizneswoman. Zamiast podziwu i gratulacji usłyszałam od męża: gdzie jest obiad?”
„Lalki z materiału cieszyły się ogromną popularnością. Zaczęłam tworzyć coraz bardziej zróżnicowane modele. W sklepach internetowych kupowałam dodatki, z których robiłam fryzury, błyskotki, kolorowe nakrycia głowy i parasolki”.
- Listy do redakcji
Założenie własnej działalności nie było moim zamiarem. Wszystko potoczyło się dość nieoczekiwanie. Najwyraźniej przeznaczenie tak chciało. I całe szczęście. Swoją pierwszą szmacianą lalkę uszyłam dla Amelki, mojej córuni, gdy poszła do przedszkola. Bardzo nie chciała się rozdzielać ze mną choćby na moment. Wpadała w rozpacz za każdym razem, kiedy musiałam wyjść, zostawiając ją samą. Postanowiłam więc uszyć dla niej lalkę, która stałaby się jej towarzyszką.
Córka uwielbiała zabawkę ode mnie
– A jak nazwiesz tę lalkę? – spytałam swoją pociechę.
– Niech będzie Amelka, tak samo jak ja! – odpowiedziała rezolutnie moja mała księżniczka.
Moja córka i ja wyhaftowałyśmy na ubranku szmacianej lalki imię i od tej pory Amelka towarzyszyła mojej małej w przedszkolu. Okazało się to bardzo dobrym pomysłem. Córeczka nie tylko chętniej zostawała beze mnie, ale również szybciej nawiązała nowe znajomości. Po kilku dniach córka oznajmiła:
– Mamusiu, wiesz co? Mam w przedszkolu koleżankę, która nazywa się Basia. Ona też marzy o takiej laleczce. Zrobisz jedną specjalnie dla niej?
Nie umiałam powiedzieć „nie”, więc już po paru dniach Amelka zabrała do przedszkola lalkę ubraną w sukienkę w kratkę, na której widniało wyhaftowane imię „Basia”. Następnego poranka w przedszkolnej szatni zagadnęła mnie mama małej Basi.
– Proszę pani, chciałam wyrazić ogromną wdzięczność – oznajmiła.
– Wdzięczność? Za co? – zdziwiłam się, patrząc na nią pytająco.
– Za tę szmacianą lalkę, którą pani uszyła dla Basi. Córeczka przepada za tą zabawką, ciągle ją przytula.
– Ach, to wspaniale, bardzo mnie to cieszy – odparłam z uśmiechem.
– Mam jeszcze jedno pytanie: ile powinnam oddać za materiały? – zapytała z nutą niepewności w głosie.
– Co pani opowiada! Wykorzystałam resztki starych szmatek, to żaden koszt.
– No tak, ale przecież włożyła pani w to sporo wysiłku…
– Najważniejsze, że małej sprawia to radość – odpowiedziałam, lekceważąco machając dłonią.
– W takim razie raz jeszcze dziękuję. Pani ręce to prawdziwy skarb – skomplementowała mnie.
Nie sądziłam, że ktoś uzna to za dar
W mojej opinii to nic skomplikowanego. Od małego szyłam ubranka dla swoich lalek, ręcznie robiłam szydełkowe ozdoby choinkowe, a kiedy babcia Zosia nauczyła mnie robienia na drutach, zaczęłam tworzyć wełniane zwierzaczki i pluszaki. Jakoś tak po prostu się rodziły w moich dłoniach.
Po wielu latach przerwy wróciłam do tych czynności. Razem z Amelką, gdy zaczęła zabawy lalkami, zaczęłyśmy dziergać dla nich ubranka. Ta konkretna lalka dla córeczki powstała w jednym celu – by nie płakała w przedszkolu. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że będzie miało to jakieś konsekwencje.
Parę dni po tym zdarzeniu mama Basi ponownie zagadała do mnie na przedszkolnym korytarzu.
– Moja siostra cioteczna jest właścicielką sklepu dla dzieci i bardzo spodobała jej się lalka, którą zrobiła pani dla mojej córki – oznajmiła. – Zastanawiała się, czy nie mogłaby pani wykonać podobnej rodzinki lalek na ekspozycję w jej sklepie.
– Tylko to takie moje domowe rękodzieło, wątpię czy ktokolwiek będzie chciał to kupić…
– Nie znam się na tym za dobrze, ale Jola od dobrych kilku lat prowadzi ten biznes – stwierdziła mama Basi. – Wydaje mi się, że orientuje się w tym, co podoba się maluchom. Niech pani to rozważy.
Nie zastanawiałam się długo
Ostatnimi czasy rozglądałam się za jakimś zajęciem, ale bez powodzenia. W naszym niewielkim miasteczku ciężko o jakąkolwiek posadę, a co tu mówić o stałej pracy na etacie. Poza tym dodatkowa kasa zawsze się przyda.
Oferta pani Joli wydawała się całkiem korzystna, więc oprócz rodziny lalek z materiału, składającej się z mamy, taty i dwójki maluchów, wydziergałam jeszcze pieska z wełny. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że klienci faktycznie chcą kupować moje maskotki. Trudno było mi w to uwierzyć, ale pani Jola złożyła kolejne zamówienie na większą liczbę.
– Zwariowałaś! – mój małżonek zareagował kwaśną miną, gdy mu o tym wspomniałam. – W czasach, gdy królują Barbie myślisz, że maluchom spodobają się jakieś szmaciane laleczki? Zmarnujesz tylko czas i energię, nic więcej.
W jego oczach chyba nic nie potrafiłam zrobić jak należy, ale właśnie te jego uwagi sprawiły, że postanowiłam zaryzykować. Po prostu na złość.
Mąż potrafił podciąć mi skrzydła
Pani Jola mnie do tego zachęcała. Kiedy otwierała swój biznes, również nikt nie dawał jej większych szans na sukces
– Gdy startowałam z własną działalnością, również mało kto pokładał we mnie nadzieję – wspominała. – Ja jednak nie przejmowałam się opinią innych i po prostu realizowałam swój plan. Nawet nie wie pani, ile razy dochodziło do sprzeczek z moim mężem. On kompletnie nie wierzył, że ten pomysł może wypalić. Faktycznie, początek był trudny, ale teraz czuję ogromną satysfakcję, że osiągnęłam swój cel. Jestem przekonana, że pani również się powiedzie.
Słowa tej kobiety okazały się prorocze. Lalki z materiału cieszyły się ogromną popularnością, a te z wyhaftowanymi imionami sprzedawały się najlepiej. Zaczęłam tworzyć coraz bardziej zróżnicowane modele. W sklepach internetowych kupowałam dodatki, z których robiłam fryzury, błyskotki, kolorowe nakrycia głowy i parasolki.
Mamy ubierałam w długie kiecki i fartuszki z falbankami, ojcowie nosili eleganckie garnitury albo luźne t–shirty i dżinsy, a bobasy ozdabiałam barwnymi śpiochami i pajacykami. Poświęcałam pracy coraz więcej czasu, ale mój małżonek, zamiast się cieszyć, był coraz bardziej niezadowolony.
– Ciągle tylko harujesz i nie masz kiedy zająć się domem czy przygotować jedzenia – zrzędził.
Coś w tym było
Z każdym dniem coraz trudniej było mi nadążyć ze wszystkimi obowiązkami, a odkąd moja siostra pomogła mi stworzyć stronę w sieci, a moje lalki zaczęły cieszyć się jeszcze większym wzięciem.
– Wiesz co, myślę, że zatrudnienie kogoś to dobry pomysł – zasugerowała Edyta, moja siostra.
– A może ty byś mi trochę pomogła? – zapytałam, ale ona tylko parsknęła śmiechem.
– Daj spokój, kompletnie się do tego nie nadaję. Prędzej mogłabym ci pomóc w sprzedaży, promocji i takich rzeczach. Ale szycie lalek to zdecydowanie nie moja bajka.
Przytłoczona nawałem obowiązków, kompletnie sobie nie radziłam. Czułam, że tonę w powierzonych mi zadaniach. Co prawda, szycie było moją mocną stroną, ale perspektywa zostania czyimś szefem wydawała mi się abstrakcyjna. Zresztą jak znaleźć kogoś, kto sprosta moim oczekiwaniom? Głowiłam się nad tym przez dłuższy czas, aż w końcu z pomocą przyszła mi jak zwykle niezawodna Edyta.
– Słuchaj, mam chyba kogoś dla ciebie do roboty – rzuciła pewnego razu.
– A potrafi robić lalki? – zapytałam.
– Lalki może niekoniecznie – zawadziła moja siostra. – Ale da radę uszyć ubranka. Na początku ty zajmiesz się lalkami, a ona fatałaszkami. Ogarniesz to jakoś, a potem stopniowo wprowadzisz ją w arkana – oznajmiła.
Miała rację
Edyta słusznie zauważyła, że przydałoby mi się wsparcie. W efekcie nawiązałam współpracę z Grażynką. Skończyła technikum krawieckie, ale jak spora część mieszkańców naszego niewielkiego miasteczka, nie mogła znaleźć zatrudnienia. Wprawdzie tworzenie lalek nie było jej mocną stroną, jednak radziła sobie całkiem dobrze z szyciem ubranek, a przy tym wykazywała ogromną determinację. Byłam pod wielkim wrażeniem jej zaangażowania.
Zainteresowanie lalkami rosło w bardzo szybkim tempie, dlatego byłyśmy zmuszone do znalezienia nowej przestrzeni na nasze potrzeby. W moim mieszkaniu brakowało już wolnej powierzchni, żeby przechowywać wszystkie potrzebne materiały.
Kiedy interes tak prężnie się rozwijał, razem z Edytą, która nieprzerwanie wspierała mnie w prowadzeniu biznesu, podjęłyśmy decyzję o powiększeniu naszego zespołu o kolejne dwie osoby zajmujące się szyciem.
Ta wiadomość mnie zszokowała
W tamtym okresie poświęcałam czas głównie na tworzenie projektów szmacianek. Na ich uszycie zostawało mi naprawdę niewiele chwil. Poza prowadzeniem działalności musiałam jeszcze zajmować się domem, córeczką i dbać o męża. Gdyby ktoś wcześniej powiedział mi, że z typowej pani domu przeobrażę się w kobietę biznesu, wyśmiałabym go. A jednak stało się to za sprawą niepozornych zabawek z materiału.
W ostatnim czasie, poza lalkami, zaczęłyśmy produkować również pluszaki i dodatkowe ubranka dla lalek. Małe dziewczynki wprost przepadają za ubieraniem swoich lalek w różne kreacje.
Mój biznes kwitł i wreszcie zaczął generować całkiem przyzwoite zyski. Napawało mnie to rosnącą dumą, snułam ambitne plany na nadchodzące lata, kiedy nagle uświadomiłam sobie, że jestem w błogosławionym stanie.
Oboje z Andrzejem od dawna marzyliśmy o powiększeniu rodziny, jednak timing nie był chyba najlepszy, zwłaszcza że mąż, gdy tylko usłyszał nowinę o ciąży, z miejsca zaczął mnie przekonywać, żebym zamknęła interes.
Mąż mi zazdrościł
– Myślę, że on po prostu ci zazdrości, że tak świetnie ci idzie – oznajmiła Edyta.
– Nie, to niemożliwe – starałam się wytłumaczyć zachowanie mojego męża. – To bardziej troska o mnie, o to, że za bardzo się przepracowuję.
– Kasiu, zamknięcie firmy to byłby wielki błąd – stwierdziła Jola, która przez ostatni czas stała się moją dobrą koleżanką.
– Ale chyba sobie nie poradzę…
– Poradzisz – zapewniała mnie Edyta. – Pomogę ci. Znajdziemy pracę dla jeszcze dwóch dziewczyn. Będzie dobrze, zobaczysz.
Moje przyjaciółki miały więcej wiary we mnie niż ja w siebie. Jak się potem okazało, słusznie. Poradziłam sobie, a może raczej poradziłyśmy sobie razem z Edytą. Jej wsparcie było nieocenione. Teraz mój synek skończył już rok, a Amelka chodzi do szkoły. Moja działalność gospodarcza świetnie prosperuje. Nawet Andrzej w końcu zaakceptował fakt, że jego małżonka odnosi sukcesy zawodowe.
Kasia, 34 lata