„Z mężem od lat nic nas nie łączyło. Myślałam, że chociaż jesień życia będzie nasza, ale on miał na siebie inny plan”
„Ukryłam się za balią pełną miniaturowych dyń. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Po chwili wrócił. Twarz spokojna, może trochę zdenerwowana, ale udawał, że nic się nie stało. – Coś ty taka blada, Anka? – Zimno mi. To wszystko – powiedziałam, siląc się na uśmiech”.

- Redakcja
Jesień zawsze miała w sobie coś kojącego – chłodne poranki, zapach wilgotnej ziemi, szelest liści pod stopami. Pojechaliśmy na farmę dyń, jak co roku, dla zdjęć, które potem i tak lądują w folderze „do druku”, nigdy nieotwartym. Paweł niósł koszyk, dzieci się śmiały, a ja byłam gdzieś obok tego wszystkiego – jak duch w znajomej scenerii. Z Pawłem od dawna więcej nas dzieliło, niż łączyło. Dzieci dorastały, oddalały się. A ja? Trwałam. I choć milczenie między nami gęstniało, czułam, że potrzebuję już nie ciszy, lecz jakiegoś znaku.
Szept zza stogu siana
– Idźcie przodem, zaraz was dogonię – powiedział Paweł, zerkając nerwowo na telefon. – Klient dzwoni.
Odwrócił się i odszedł między rzędy dyń. Udawałam, że poprawiam szalik Kasi, ale kątem oka śledziłam jego sylwetkę. Zatrzymał się przy wielkim stogu siana i odwrócił plecami do nas.
– Jeszcze trochę, kochanie. Jak tylko Kasia pójdzie na studia, wszystko załatwię. Obiecuję – usłyszałam.
Zamarłam. Słowo „kochanie” nie należało do naszego małżeńskiego słownika od lat. W pierwszej chwili pomyślałam, że może się przesłyszałam. Ale zaraz potem dodał:
– Tak, wiem, że to długo, ale nie chcę komplikować dzieciom życia. Ona nic nie podejrzewa.
Ukryłam się za balią pełną miniaturowych dyń. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Patrzyłam na jego plecy, jakby były obce. Po chwili wrócił. Twarz spokojna, może trochę zdenerwowana, ale udawał, że nic się nie stało.
– Coś ty taka blada, Anka?
– Zimno mi. To wszystko – powiedziałam, siląc się na uśmiech.
Kasia podbiegła do mnie, pokazując dynię w kształcie serca. Uśmiechnęłam się do niej, łapiąc powietrze jak ryba bez wody. W głowie huczały mi jego słowa. „Jeszcze trochę”. „Ona nic nie podejrzewa”. Podejrzewałam. Od dawna. Ale teraz wiedziałam już na sto procent. Nie wiedziałam tylko jeszcze, kim była „ona”.
Spojrzał na mnie bez emocji
Cisza w aucie była jak zaciśnięty pas bezpieczeństwa – ciasna, niewygodna, ale trzymająca mnie w całości. Kasia i Michał siedzieli z tyłu, zapatrzeni w telefony. Paweł prowadził, nucąc coś pod nosem. Jak gdyby nigdy nic. Po powrocie do naszej wynajętej chatki dzieci poszły do swoich pokoi. Paweł włączył telewizor, usiadł na kanapie i wbił wzrok w ekran, jakby naprawdę interesowały go wiadomości o podwyżkach prądu. Usiadłam naprzeciwko. Przez chwilę tylko patrzyłam na niego.
– A co, jeśli za kilka lat zostaniemy sami? – zapytałam w końcu. – Co dalej z nami?
Wzruszył ramionami.
– Jakoś to będzie. Dzieci wyfruną, to i my się ogarniemy.
– My? – prychnęłam. – Ty już nawet nie patrzysz na mnie.
– Przesadzasz. Po prostu jestem zmęczony.
– Zmęczony mną? Czy życiem, które razem stworzyliśmy?
Spojrzał na mnie bez emocji. Jakby zastanawiał się, czy warto wdawać się w tę rozmowę.
– Nie mam siły, Anka. Naprawdę. Zrobiłem kolację, rozpakowałem rzeczy, ogarniam to, co mogę. Nie wystarczy?
– Wystarczy, że jesteś. Ale nie ma cię obok. I to już od dawna.
Nie odpowiedział. Wstał, jakby rozmowa się właśnie zakończyła.
– Idę pod prysznic – rzucił.
Zostałam sama przy stole. Wokół nas cicho skrzypiał stary drewniany dom. Tylko on mówił prawdę. Wiedziałam już, że on planuje życie beze mnie. Ale nie wiedział, że ja też zaczynam planować coś innego.
Nie było w nim skruchy
Nie spałam. Odwracałam się z boku na bok, nasłuchując. Zegarek wskazywał drugą w nocy. Paweł leżał obok, cicho oddychając. Po chwili usłyszałam dźwięk telefonu. Wyszedł na ganek. Wsunęłam się w dres i po cichu otworzyłam drzwi balkonowe.
– Tak, jutro rano. Kiedy wrócimy, zacznę to kończyć. Ona nic nie podejrzewa – mówił. – Mhm… Tęsknię też. Bardzo.
Stałam w cieniu za ścianą. Światło księżyca oświetlało jego profil. Uśmiechał się. Podszedł do barierki i spojrzał w dal. Gdy się odwrócił, nie zdążyłam się cofnąć.
– Anka? Co ty tu robisz?!
– A więc planowałeś odejść – powiedziałam cicho.
Zamilkł. Oddychał ciężko.
– Nie chciałem, żebyś się dowiedziała tak…
– Nie chciałeś, żebym się dowiedziała w ogóle.
Przez długą chwilę nie mówiliśmy nic. Tylko wiatr szumiał w liściach.
– To nie takie proste – mruknął. – Tam... jest inaczej. Ona mnie słucha. Patrzy na mnie, jakby jeszcze coś we mnie widziała.
– A ja? Ja przez lata widziałam wszystko. Łącznie z twoim zmęczeniem. I ciszą, którą traktowałeś jak odpowiedź na wszystko.
Odwrócił wzrok. Nie było w nim skruchy. Tylko zmęczenie i... spokój. Wróciłam do środka. Nie płakałam. Nie byłam nawet zła. Tylko pusta. Zamknęłam drzwi i przekręciłam klucz. Po raz pierwszy to ja nie chciałam, żebyśmy byli razem w tej samej przestrzeni.
Zdradził nie tylko mnie
Z samego rana wstałam pierwsza. Zapakowałam kilka rzeczy do torby, przygotowałam termos z herbatą. Dzieci jeszcze spały. Obudziłam je spokojnie, mówiąc, że jedziemy na krótki spacer po farmie, zanim wrócimy do domu. Paweł spojrzał na mnie nieufnie, jakby coś przeczuwał.
– Dokąd jedziemy? – zapytał, gdy ruszyliśmy autem w przeciwnym kierunku.
– Zobaczysz – odpowiedziałam krótko.
Nie było sensu tłumaczyć. Nie jemu. Po czterdziestu minutach zjechałam z głównej drogi w stronę jeziora. Miejsca, gdzie kiedyś się zaręczyliśmy. Gdzie obiecywaliśmy sobie wszystko. Zatrzymałam samochód. Dzieci wyszły na chwilę pooddychać świeżym powietrzem, pobiegać między drzewami. Paweł usiadł na ławce, ja stanęłam naprzeciwko niego.
– Wiem już wszystko. Wiem o niej. I wiem o tobie.
Spuścił wzrok.
– To się samo wydarzyło.
– Nie. To się planowało przez miesiące. Nie samo. Nie mów mi, że nie wiedziałeś, w co się pakujesz.
– Anka...
– Zdradziłeś nie tylko mnie. Zdradziłeś nasze wspomnienia.
Poczułam, jak bardzo jestem zmęczona. Nie jego zdradą. Nawet nie tym, że planował odejść. Tylko tym, że tyle lat wierzyłam, że trwanie wystarczy.
– Co teraz? – zapytał cicho.
– Teraz? Ty wrócisz. Ja z dziećmi pojedziemy gdzie indziej. A potem... zobaczymy.
Nie krzyczałam. Nie płakałam. Ale tym razem to ja decydowałam o zakończeniu tej rozmowy.
Wreszcie słuchałam siebie
Nie wróciliśmy do domu. Zamiast tego pojechałam z dziećmi do Alicji – mojej przyjaciółki z dawnych lat, która zawsze mówiła: „Jak będziesz musiała uciec, masz u mnie dach nad głową”. Nie pytała o szczegóły. Wystarczyło jedno spojrzenie i ciche:
– Zostaniemy tu na kilka dni, dobrze?
Napisałam Pawłowi wiadomość, nie dzwoniłam. Nie chciałam słyszeć jego głosu. Nie chciałam słuchać tłumaczeń. Napisałam tylko tyle, ile trzeba było: „Zawsze myślałam, że cisza nas zniszczy. Okazało się, że to w niej znalazłam odwagę”. Wiedziałam, że przeczyta. Że zostanie z tym sam, w pustym domu, który sam dla siebie wybrał. Kasia podeszła do mnie późnym wieczorem i zapytała:
– Mamo, co się dzieje? Czemu tu jesteśmy?
Siedziałam wtedy na tarasie z kubkiem herbaty. Spojrzałam w ciemność przed sobą.
– Wreszcie słucham siebie, córeczko – powiedziałam. – I musiałam usłyszeć coś, co przez lata zagłuszałam.
Nie płakała. Zrozumiała chyba więcej, niż powinna w tym wieku. Wieczorem dzieci spały w jednym łóżku, skulone jak kiedyś, gdy bali się burzy. A ja po raz pierwszy od lat zasnęłam nie z lękiem, ale z poczuciem, że zrobiłam coś, co miało znaczenie. Nie dla niego, dla siebie.
Miłość trzeba podlewać
Stałam na peronie, obok Kasia i Michał. Pociąg miał zaraz przyjechać, a my jechaliśmy do mojej matki – tam, gdzie pachnie jabłkami, kurzem i spokojem. Patrzyłam, jak liście tańczą po dworcu. Kiedyś wydawało mi się, że miłość to coś, co trwa samo z siebie. Że wystarczy raz powiedzieć „tak” i to już będzie wieczne. Ale prawda jest inna. Miłość trzeba podlewać. Czasem nawet ratować. A gdy umiera – trzeba ją godnie pożegnać. Poczułam delikatny dotyk palców Kasi.
– Mamo, a wrócimy jeszcze do domu?
Zawahałam się. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Może kiedyś. Ale teraz to już nie jest nasz dom.
Spojrzała na mnie z powagą, jakiej nigdy wcześniej u niej nie widziałam. Skinęła głową. Michał siedział na walizce, nucąc pod nosem jakąś melodię z filmików. Dzieci – one zawsze idą dalej, szybciej niż dorośli. Pociąg wjechał na stację. Wsiedliśmy do środka, znaleźliśmy miejsce przy oknie. Gdy ruszył, przez chwilę widziałam nasze miasto – oswojone, ale już nie moje.
Nie wiedziałam, dokąd dokładnie zmierzamy. Wiedziałam tylko, że tam, gdzie jedziemy, nie będzie kłamstw ani cichego bólu udającego codzienność. Będzie cisza – ale taka, którą sama wybiorę. Czasem nie trzeba krzyczeć, żeby odejść. Czasem wystarczy zamknąć drzwi, spakować walizkę i spojrzeć w przyszłość z nowym oddechem. Bo są cisze, które zabijają. I są takie, które leczą.
Anna, 40 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Synowa miała sporo brudu za uszami, więc nie puściłam jej tego płazem. Moja w tym głowa, by syn nie marnował z nią życia”
- „Mój mąż nigdy nie kiwnął w domu palcem, bo to rola kobiety. Przestałam więc udawać, że taka praca jest darmowa”
- „Na widok ojca robi mi się niedobrze. Mam gdzieś, że rodziców ma się tylko jednych, po tym co zrobił, nie chcę go znać”