Reklama

Miało być wolniej, prościej, na własnych zasadach. Sprzedaliśmy mieszkanie w Warszawie, kupiliśmy kampera i ruszyliśmy w podróż bez końca. Początek był magiczny – Portugalia, Hiszpania, wino o zachodzie słońca, praca zdalna w rytmie fal. Czułam wolność, bliskość, spokój. Ale szybko okazało się, że marzymy inaczej.

Reklama

Artur potrzebował planu, harmonogramu, celu. Ja – przestrzeni, ciszy i odrobiny chaosu. On kontrolował, ja uciekałam. Kamper, który miał być domem, coraz częściej przypominał klatkę. W tym ciasnym świecie zaczęliśmy się gubić. Nasze różnice nie były już romantyczne. Zamiast raju, zaczęliśmy zbliżać się do granicy rozstania.

Nie mogliśmy się dogadać

– Czemu znów włączyłeś pobudkę na siódmą? – mruknęłam, zakopując się głębiej w śpiwór. – Przecież dziś nie mamy żadnych planów…

– Właśnie dlatego – odpowiedział Artur chłodno. – Trzeba ogarnąć, gdzie pobierzemy wodę, gdzie zrzut ścieków, mamy mało prądu, a ty znów chciałaś siedzieć z książką cały dzień.

– I co z tego? – usiadłam gwałtownie. – Nie możemy choć jednego dnia po prostu... być? Bez listy zadań?

– Marysia, życie w kamperze to nie tylko wakacje. Trzeba myśleć, planować. Ty tego nie widzisz, bo bujasz w obłokach!

– Bujam w obłokach? Serio? – poczułam, jak wzbiera we mnie złość. – Wiesz co? Czuję się jak w klatce. Dusisz mnie. Każdy dzień rozpisany co do godziny, każde nasze zatrzymanie to projekt zarządzany przez ciebie.

Chcesz skończyć bez jedzenia i paliwa? Ktoś musi ogarniać rzeczywistość! – podniósł głos. – Ty tylko robisz zdjęcia i siedzisz na skałach!

– Może lepiej byłoby, gdybyś tu był sam! – krzyknęłam. – Ty i twoje tabelki!

Zamilkł. Odwrócił wzrok i wyszedł z kampera, trzaskając drzwiami. Zostałam sama, z sercem walącym jak szalone. Patrzyłam na rozwalone na stole mapy i kabelki od ładowarki. I nagle zrobiło mi się tak... żal. Nie jego, siebie. Nas.

Usiadłam na podłodze i poczułam, jak po policzkach spływają mi łzy. Może to już był koniec? Może właśnie w tym zaparkowanym na odludziu kamperze, skończyły się nasze wspólne plany?

Żyłam jak w klatce

Nie mogłam zasnąć. Artur wrócił późno wieczorem, nawet nie spojrzał w moją stronę. Położył się obok, plecami. Jego cisza bolała bardziej niż krzyk. Rano, gdy tylko wyszedł zrobić kawę, sięgnęłam po telefon i wyszłam na zewnątrz.

– Mamo, masz chwilę? – zapytałam, patrząc na niebo bez jednej chmurki.

– Mam, córeczko. Co się dzieje?

Pokłóciliśmy się z Arturem... znów. Nie wiem, czy to jeszcze ma sens. Czuję się jak... jakbyśmy byli z dwóch różnych planet.

– Marysiu, związek to nie tylko wspólne zachody słońca i śniadania do łóżka. To codzienność. Czasem nudna, czasem trudna.

– Wiem... tylko że ta codzienność nas przygniata. Ja chcę oddechu, przestrzeni, a on układa każdy dzień co do minuty. Dusi mnie, naprawdę.

– Nie każdy nadaje się do takiej wolności, Marysiu. Ty marzysz o swobodzie, a on potrzebuje kotwicy. Może to się kiedyś zgra, ale może też nie...

Nie chcę wracać do starego życia... – powiedziałam cicho. – Ale nie wiem, czy chcę je dzielić z nim.

– Może nie musisz wracać. Ale też nie musisz być z kimś, kto cię gasi – powiedziała spokojnie. – Pamiętaj, że możesz iść własną drogą.

Zamilkłam. W słuchawce było tylko jej spokojne oddychanie. Usiadłam na kamieniu, wpatrując się w przestrzeń. Czy ja naprawdę jeszcze go kochałam? Czy zostało już tylko przyzwyczajenie i wspólne trasy?

Bajka się skończyła

Było już po dwudziestej, a on dalej coś dłubał przy komputerze. Mapa Europy, notatki, kalendarz. Patrzyłam, jak jego palce wstukują coś nerwowo w klawiaturę. Miałam ochotę zniknąć. Ale nie mogłam. Zamiast tego siedziałam na wąskim łóżku i słuchałam, jak mówi do kogoś przez telefon zza kotary.

...nie wiem, czy to przetrwa. Może nie jesteśmy już dla siebie... Może zbyt dużo się zmieniło.

Zamarłam. Nie mówił tego do mnie, ale słyszałam każde słowo. Każde przecinało mnie jak żyletka. Czekałam, aż się rozłączy. Nie ruszałam się. Nie oddychałam.

W końcu wyszłam z ukrycia, stanęłam naprzeciwko niego.

Naprawdę tak myślisz?

Zamarł. Patrzył na mnie, jakby widział ducha.

Nie chciałem, żebyś to usłyszała... – powiedział cicho.

– Ale usłyszałam. I to chyba dobrze. Przynajmniej jesteśmy szczerzy.

– Marysia...

– Nie. Nic nie mów – pokręciłam głową. – Może to nie jest już nasze życie. Może my nie jesteśmy już... razem, nie tak jak kiedyś.

– Może – skinął głową. – Może ja się pogubiłem. Naprawdę.

– Ja też. I może nie mamy już o co walczyć – wyszeptałam.

W kamperze zrobiło się cicho. Tylko gdzieś z oddali słychać było szum fal. My – dwoje ludzi, którzy kiedyś trzymali się za ręce, a teraz stali naprzeciwko siebie jak obcy.

Wolałam rozmawiać z obcymi

Zatrzymaliśmy się na małym kempingu niedaleko Lagos. Miejsce jak z folderu – palmy, piasek, bar z zimnym winem. Wieczorem usiedliśmy przy wspólnym stole z innymi podróżnikami. I wtedy ich poznaliśmy – Laurę i Jorisa. Holendrzy, od trzech lat w trasie. Wyluzowani, śmiejący się z siebie, swobodni. I bardzo, bardzo zakochani.

Zaczęliśmy rozmowę przy winie, ale szybko przerodziła się w wieczór pełen śmiechu. Laura była trochę jak ja – spontaniczna, roztrzepana. Joris był przystojny i żartował bez przerwy. Flirtowałam. Nieświadomie, może odruchowo. Patrzyłam, jak Artur napina się coraz bardziej.

– Flirtujesz z każdym napotkanym typem? – zapytał, gdy wróciliśmy do kampera.

– A ty? Jesteś tylko moim partnerem w logistyce? – odburknęłam, nie patrząc mu w oczy.

– Marysia... – westchnął. – Nie poznaję cię.

– Może ty nigdy mnie nie znałeś. Zakochałeś się w wyobrażeniu o mnie, nie we mnie.

– Nie wiem, kim jesteśmy już w ogóle...

– Ja też nie wiem. Ale wiem, czego potrzebuję. Bliskości, zrozumienia. Nie zarządzania. Nie ciągłych analiz.

Usiadł na łóżku, schował twarz w dłoniach. Przez chwilę nikt się nie odzywał. Miałam ochotę go objąć. I jednocześnie uciec. Nigdy wcześniej nie czułam takiego rozdwojenia.

Zasnęliśmy plecami do siebie. Po raz pierwszy nie powiedzieliśmy sobie dobranoc.

Musiałam od niego odpocząć

Ostatni dzień na południu Portugalii minął niemrawo. Nie rozmawialiśmy prawie wcale. Każde z nas udawało zajętość: ja szkicowałam w notesie, Artur grzebał przy panelach słonecznych. Wieczorem usiedliśmy naprzeciwko siebie, jakby z przymusu. Nie było już niczego do planowania. Tylko to jedno pytanie: co dalej?

– Może każde z nas potrzebuje teraz innej drogi – powiedziałam cicho, przerywając ciszę.

Spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem, ale bez złości. Ulgę zobaczyłam dopiero po chwili.

– Może to nie koniec... ale pauza – odpowiedział, zaskakująco spokojnie.

– Pauza? – powtórzyłam z goryczą. – Nie wiem, czy jesteśmy filmem, który można zatrzymać i puścić dalej.

– Ale może jesteśmy ludźmi, którzy mogą dojrzeć osobno.

Zamilkłam. Ten spokój był nowy. Nie było złości, pretensji, dramatycznych deklaracji. Tylko ta delikatna świadomość, że musimy zrobić krok wstecz, żeby w ogóle móc zobaczyć, gdzie jesteśmy.

Spotkajmy się w innym miejscu. Kiedy będziemy gotowi – powiedziałam.

– Obiecujesz? – zapytał, prawie szeptem.

– Niczego nie obiecuję. Ale chcę wierzyć, że to nie definitywne „żegnaj”.

Położyliśmy się ostatni raz razem w kamperze. Bez dotyku, bez rozmowy. Ale z czymś nowym między nami – niepewnością, ale i szacunkiem. Może właśnie tego brakowało.

Nie chcę być razem na siłę

Artur odjechał wcześnie rano, wynajął inne auto. Nie obudził mnie. Na stole zostawił kubek po kawie i kartkę z napisem „Uważaj na siebie”. Stałam w drzwiach kampera, patrząc, jak znika w drodze na północ. Miał plan, jak zawsze. Ja nie miałam nic, poza tym miejscem i sobą.

Sprzedałam kampera. Znalazłam pokój do wynajęcia w starym, bielonym domu niedaleko plaży. Dorabiałam w barze. Codziennie rano chodziłam boso po piachu, słuchałam śmiechu dzieci sąsiadów, kupowałam warzywa od staruszki z pobliskiego targu. Zaczęłam rysować więcej. Pisałam. Rozmawiałam z nieznajomymi. I po raz pierwszy od dawna nie czułam, że muszę się spieszyć.

Czasem pisaliśmy do siebie z Arturem. Krótkie wiadomości – on o pogodzie, ja o winie, które odkryłam w lokalnej knajpce. Żadne z nas nie poruszało tematu „nas”. Może to jeszcze nie był ten moment.

Czułam smutek. Ale też ulgę. I coś jeszcze – dumę. Że nie uciekłam z powrotem do tego, co znane. Że zostałam. Że odważyłam się sprawdzić, kim jestem bez niego.

Podróż dookoła świata to nic w porównaniu z podróżą do wnętrza siebie. Tam dopiero jest nieprzewidywalność, ból, zachwyt. I może... nowe początki. Wciąż nie wiem, co dalej. Ale po raz pierwszy nie boję się tego nie wiedzieć.

Marysia, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama