Reklama

– Mogę ci tylko powiedzieć, że wymyśliłam coś bardzo nietypowego! – oznajmiłam tajemniczo.

Reklama

– Ho, ho, zaczynam się bać! – Robert zmrużył jedno oko i pocałował mnie w szyję.

A ja uśmiechnęłam się i pomyślałam: „Tak, tym razem naprawdę powinieneś się bać!”.

Wszystko zaczęło się kilka lat temu, kiedy Robert wpadł na pomysł, żebyśmy obchodzili naszą rocznicę zaręczyn w nietypowy sposób. Chodziło o to, aby 18 sierpnia zorganizować coś, co zupełnie zaskoczy drugą osobę. Oczywiście pozytywnie! Mieliśmy już za sobą: jednodniowy spływ kajakami, podczas którego lało jak z cebra, degustację win, którą przypłaciłam ostrym zatruciem pokarmowym, noc w wesołym miasteczku, jazdę konną, która o mało nie skończyła się pobytem w szpitalu i całkiem udany wieczór karaoke.

W tym roku była moja kolej, ale obarczona licznymi obowiązkami w pracy, nie byłam w stanie wymyślić niczego „odjazdowego”. Dlatego poprosiłam
o pomoc przyjaciółkę. Anka była prawdziwą kopalnią pomysłów. I wymyśliła coś, co bardzo mi się spodobało: nocleg z duchami. Parę miesięcy temu Anka dostała w spadku dom po dalekiej rodzinie – stary, częściowo zrujnowany dworek. Moja przyjaciółka była zauroczona tajemniczą atmosferą posiadłości.

Plan powstał błyskawicznie: ustaliłyśmy, że 18 sierpnia Anka da mi klucze do dworku, a ja zawiozę Roberta na wieś. Tam namówię go na długi spacer, a kiedy znajdziemy się w pobliżu dworku, udam, że źle się czuję. Nie pozostanie nam nic innego, jak zanocować w opustoszałym domu. O północy pojawi się duch, czyli przebrana w prześcieradło Anka.

W końcu nadszedł upragniony dzień

Wyruszyliśmy po obiedzie i w niespełna dwie godziny dotarliśmy w okolice Biebrzy. Zostawiliśmy samochód przy drodze i poszliśmy na spacer. Śpiewały ptaki, a my szliśmy, trzymając się za ręce i rozkoszując świeżym powietrzem.

– Czy będziemy tak iść jeszcze długo? – spytał po pewnym czasie Robert.

– Czuję się już bardzo dotleniony…

– Naprawdę? – zdziwiłam się. – A ja mogłabym tak wędrować bez końca!

Oczywiście było to kłamstwo. Czułam zmęczenie i bolały mnie nogi. Ale według planu mieliśmy przejść jeszcze kilka kilometrów…

– No chodź – zachęcałam swojego chłopaka. – W końcu tak rzadko wyprawiamy się gdzieś na wieś!

Po dwugodzinnym marszu Robert oznajmił, że jest głodny. Było to zgodne z moimi oczekiwaniami.

– Tu niedaleko jest karczma z pysznym jedzeniem, sprawdziłam w Internecie – powiedziałam. – Jeszcze tylko dwa kilometry i jesteśmy na miejscu!

Robert spojrzał na mnie nieco smutnym wzrokiem, ale nie protestował. Dotarliśmy na miejsce kompletnie wykończeni.

Zjadłam naleśniki z serem, a Robert skonsumował schabowego.

– Będą jeszcze jakieś atrakcje, czy wracamy? – spytał.

Wyczułam, że jest lekko rozczarowany, bo przecież zapewniałam go, że ten dzień będzie niezwykły. Ale, oczywiście, powiedziałam z wyrzutem:

– Mało ci atrakcji?

Potem ruszyliśmy w drogę powrotną do samochodu. Szłam za Robertem i od czasu do czasu zerkałam na plan, który narysowała mi Anka. Zbliżaliśmy się właśnie do rozstaju dróg, przy którym miałam dostać ataku bólu brzucha.

– Źle się czujesz? – spytał Robert z troską. – Jesteś taka blada.

– Mój brzuch – jęknęłam, zginając się wpół. – Nie dam rady iść dalej!

– Ależ kochanie, jesteśmy na pustkowiu. Musimy dotrzeć do samochodu…

Patrz, tam jest jakiś dom – wskazałam dworek, którego czerwony dach przeświecał przez gałęzie. I, jęcząc z bólu, powlokłam się w stronę drewnianego ganku.

Chwilę później zajrzeliśmy w ciemne okna ponurego domostwa.

– Nikogo nie ma – powiedziałam.

– Może sprawdź jeszcze z drugiej strony.

Mój chłopak obszedł cały dom, a ja szybko włożyłam klucz do zamka.

– Drzwi były otwarte – oznajmiłam, kiedy Robert wrócił. – Wchodzimy!

Zaczęły się atrakcje

Właśnie zapadał zmrok. Weszliśmy do korytarza i aż dech nam zaparło. Miałam wrażenie, że przenieśliśmy się do zeszłego stulecia. Powitały nas wielkie świeczniki, obrazy i lustra w starych ramach. Mebli było niewiele, tu i ówdzie odpadał tynk ze ścian, ale dzięki temu atmosfera była jeszcze bardziej wyjątkowa.

– Nie ma prądu – stwierdził Robert.

– Ale za to jest kominek! – zawołałam, wchodząc do salonu.

Zgodnie z umową Anka zostawiła porcję drewna na opał.

– Myślisz, że możemy go rozpalić? – spytał Robert niepewnie.

– Oczywiście – zapewniłam go.

– Właściciele na pewno się dziś nie zjawią. W razie czego wytłumaczymy im, że się źle poczułam

Mój chłopak rozpalił w kominku i natychmiast w pokoju zrobiło się przytulnie. Po kilku minutach oboje zaczęliśmy ziewać. Rozłożyłam się na kanapie, a Robert ułożył się na skrzypiącym fotelu. Po chwili usłyszałam chrapanie. Też postanowiłam się przespać, zanim zaczną się atrakcje…

Obudził mnie dziwny dźwięk. Otworzyłam oczy i jednocześnie poczułam jakby muśnięcie na policzku. W pokoju panował półmrok, w kominku tlił się żar, rzucając pomarańczową poświatę na podłogę i fotel, na którym spał Robert. Znowu coś dotknęło mojego policzka. Tym razem usiadłam i rozejrzałam się dokoła. Przy drzwiach stała postać ubrana na biało. Wstałam i podeszłam do zjawy.

– Wyglądasz idealnie! – szepnęłam.

– Idę obudzić Roberta.

Postać cofnęła się ku drzwiom, wydając z siebie przejmujący jęk.

– Kochanie! – dotknęłam ramienia Roberta. – Obudź się!

– Co się dzieje? – wybełkotał mój chłopak, wracając do rzeczywistości.

– Nie wiem – szepnęłam dramatycznym tonem. – Usłyszałam jakieś dziwne hałasy!

– Wrócili właściciele? – Robert zerwał się z fotela.

– Nie, to nie właściciele, ale…

Auuu! Gdzieś w głębi domu rozległ się mrożący krew w żyłach jęk. Robert zastygł, a potem sięgnął po pogrzebacz.

– Pewnie jakieś zwierzę dostało się na strych.

– Daj spokój, odłóż ten pogrzebacz! – powiedziałam, podążając za Robertem w ciemności. Nie chciałam, aby doszło do szamotaniny między nim a Anką.

– Nic nie widzę – jęknął po chwili mój chłopak.

W korytarzu panowały egipskie ciemności. Łup! Łup! Łup! – rozległo się nad naszymi głowami.

– O rety, chyba zostawiłem komórkę w samochodzie! – powiedział Robert, przeszukując kieszenie.

Sięgnęłam po swój telefon do torebki.

– Niestety, moja komórka się rozładowała – powiedziałam zgodnie z prawdą.

W tym momencie schody zalało przerażająco białe światło. Chwilę później zabrzmiał mrożący krew w żyłach jęk i zobaczyliśmy ducha, to znaczy ubraną na biało postać, która stała u szczytu schodów. „Widocznie Anka pomalowała prześcieradło farbą fosforyzującą” – pomyślałam. Duch zaczął powoli schodzić ze schodów, emanując oślepiającym blaskiem. Właściwie miałam wrażenie, że zjawa unosi się nad schodami, a nie idzie po nich.

– Uciekamy! – szepnął Robert.

Był śmiertelnie blady. Pociągnął mnie za sobą w stronę drzwi wyjściowych. Były, jak się spodziewałam, zamknięte. Robert zaczął nerwowo szarpać klamkę, a ja patrzyłam na zbliżającą się zjawę. Dźwięki, które wydawała, przypominały odgłos rysowania nożem po szkle. W końcu duch znalazł się w odległości metra od nas, a my przywarliśmy plecami do drzwi. Zapadła cisza. Zjawa uniosła ręce, jakby chciała nas pochwycić. Ale w tej właśnie chwili przez okno nad drzwiami wpłynęły do wnętrza pierwsze promienie wschodzącego słońca. Duch zasłonił się rękami, skurczył i… znikł.

O świcie wszystkie duchy znikają – powiedziałam do Roberta, zastanawiając się, jakim cudem Anka osiągnęła ten efekt…

Opuściliśmy posiadłość i wróciliśmy na piechotę do samochodu. Kiedy dotarliśmy do domu, zadzwoniłam do Anki.

– Było super, prawdziwy horror! – powiedziałam.

– O czym ty mówisz?– spytała moja przyjaciółka ze zdumieniem. – Dzwoniłam do ciebie wczoraj przez cały wieczór. Nie mogłam przyjechać, bo się rozchorowałam.

– Co takiego?! – Teraz ja wydałam okrzyk zdumienia. – To znaczy, że cię tam nie było?!

Reklama

Parę minut później weszłam do kuchni. Mój chłopak pił kawę, był nadal blady po nocnych przeżyciach. Sięgnęłam po swój kubek i poczułam, że drżą mi ręce. Tak, to była noc pełna zaskakujących wrażeń… Teraz miałam ochotę jak najszybciej o niej zapomnieć!

Reklama
Reklama
Reklama