Reklama

Pogrzeb dziadka miał być smutnym, ale godnym pożegnaniem. Takim, jakie się należy człowiekowi, który przeżył osiemdziesiąt pięć lat, wychował trójkę dzieci, miał wnuki i prawnuki, a do tego przez całe życie był wierny swojej wierze. Przynajmniej tak nam się wydawało.

Reklama

Nie spodziewałam się, że to, co miało być uroczystością pełną zadumy i wspomnień, zamieni się w istny kabaret. A to wszystko za sprawą księdza, który z jakiegoś powodu postanowił uczynić z tej ceremonii pokaz swoich osobistych przekonań i niezrozumiałych dla nas zasad. Stałam nad trumną dziadka, patrzyłam na zgromadzonych członków rodziny i nie mogłam się pozbyć wrażenia, że ktoś za chwilę wyskoczy zza krzaków z kamerą i ogłosi, że to wszystko żart. Niestety, nikt nie wyskoczył.

Zasłużył na godne pożegnanie

Kościół był wypełniony po brzegi. Dziadek miał wielu znajomych, cała rodzina się zjechała, a nawet sąsiedzi przyszli go pożegnać. Staliśmy w pierwszych rzędach, w ciszy czekając na rozpoczęcie ceremonii. Wtedy właśnie zobaczyłam księdza. Starszy, chudy jak patyk, o surowej twarzy i ostrym spojrzeniu. Wyszedł na środek i odchrząknął teatralnie, jakby miał nam zaraz obwieścić coś, co zmieni nasze życie.

– Drodzy zebrani – zaczął niskim, grobowym głosem. – Dziś przyszliście pożegnać waszego krewnego, lecz pamiętajcie, że nie każdy, kto odchodzi, dostąpi zbawienia.

Wymieniłam spojrzenie z moją matką. O czym on mówi? Wszyscy spojrzeli na siebie z konsternacją, ale ksiądz kontynuował:

Nie każda dusza trafia do raju. Nie każda zasługuje na wieczny odpoczynek. Czy zastanawialiście się, czy ten człowiek żył zgodnie z bożymi przykazaniami? Czy przestrzegał prawa boskiego?

Czułam, jak powoli sztywnieję. To miał być pogrzeb, a nie egzamin z życia religijnego. Ludzie zaczęli szeptać, a moja ciotka Celina wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć. Mój brat Kamil szepnął mi do ucha:

– Ty, może on pomylił pogrzeby?

Ale nie, ksiądz dokładnie wiedział, kogo chowa. Problem w tym, że najwyraźniej miał z dziadkiem jakiś osobisty problem.

– Nie każdy, kto wchodzi do kościoła, jest prawdziwym chrześcijaninem – ciągnął, patrząc na nas surowo. – A ten, kogo dziś żegnamy…

I wtedy wstała babcia. Babcia, która przez całe życie mówiła, że w kościele należy się zachowywać cicho i z szacunkiem, uniosła się z ławki i powiedziała tak głośno, że aż echo poniosło:

– A może ksiądz się zamknie i odprawi ten pogrzeb jak należy?!

Nie znałem jej od tej strony

Kościół zamarł. Nawet ministranci przestali się ruszać. Babcia, drobna staruszka, która przez całe życie bardziej szeptała niż mówiła, stała wyprostowana i patrzyła na księdza jak sędzia na oskarżonego. Ksiądz uniósł brwi, jakby go ktoś znieważył.

– Droga pani… – zaczął, ale babcia weszła mu w słowo:

– Nie żadna „droga pani”, tylko żona zmarłego. Mój mąż nie był świętym, jak każdy człowiek miał swoje grzechy, ale to był dobry człowiek! Chodził do kościoła, modlił się, kochał rodzinę. A ksiądz mi tu teraz będzie opowiadał, że może do nieba nie trafił?!

Ludzie zaczęli szeptać. Ciotka Celina, ta sama, która wcześniej wyglądała jakby miała zemdleć, teraz kiwała głową z uznaniem. Ksiądz jednak nie zamierzał ustąpić.

– Nie ja decyduję o zbawieniu, lecz Pan Bóg – powiedział wyniosłym tonem. – Ale naszym obowiązkiem jest modlić się za duszę zmarłego, bo tylko przez modlitwę może dostąpić miłosierdzia.

I tu znowu babcia go zaskoczyła.

– To niech ksiądz zacznie w końcu tę mszę, zamiast tu sądzić mojego męża jak jakiś sędzia z telewizji!

Kościół rozbrzmiał tłumionymi śmiechami. Ksiądz spiorunował wszystkich wzrokiem, ale w końcu, wbrew swojej woli, zaczął liturgię. A ja zaczęłam podejrzewać, że to dopiero początek cyrku, jaki się tu rozegra.

Ksiądz nie dał za wygraną

Gdy msza w końcu ruszyła, miałam nadzieję, że reszta ceremonii pójdzie już bez komplikacji. Ale nie. Ksiądz najwyraźniej nie zamierzał tak łatwo odpuścić. Odprawiał wszystko z kamienną miną, jakbyśmy przyszli na pogrzeb seryjnego mordercy, a nie poczciwego staruszka, który pół życia spędził na uprawianiu działki i rozwiązywaniu krzyżówek. Wszystko jednak osiągnęło kulminację, gdy przyszedł czas na komunię. Wszyscy ustawili się w kolejce, a ksiądz rozdawał hostię. I nagle, gdy podeszła do niego moja ciotka Celina, zatrzymał się i spojrzał na nią z góry.

– Czy na pewno jest pani godna przyjąć ciało Chrystusa?

Zapadła taka cisza, że można było usłyszeć, jak ktoś z tyłu kościoła przesuwał butem po posadzce.

Celina wybałuszyła oczy.

– Słucham? – powiedziała, jakby nie była pewna, czy dobrze usłyszała.

Ksiądz się nie cofał.

– Kościół naucza, że aby przyjąć komunię, należy być w stanie łaski uświęcającej.

Wszyscy wiedzieliśmy, do czego pije. Celina była rozwódką. Jej pierwszy mąż okazał się draniem, który zdradzał ją na prawo i lewo, więc odeszła i po latach ułożyła sobie życie z kimś innym. Wierząca była, chodziła do kościoła, ale dla niektórych księży rozwód to grzech większy niż najgorsze zbrodnie. Wstrzymałam oddech. Celina, mimo swoich sześćdziesięciu lat, nie należała do osób, które grzecznie spuszczą głowę i odejdą.

– A ksiądz jest godny, żeby oceniać ludzi? – zapytała tak głośno, że kilku ludzi stojących dalej w kolejce się odwróciło. – Bo z tego, co słyszałam, to proboszcz ostatnio musiał pokryć jakieś długi za księdza. Może najpierw ksiądz się sam zastanowi nad swoim stanem łaski?

I bach! Tego się nikt nie spodziewał. Ludzie wstrzymali oddech. Ksiądz zacisnął usta w cienką kreskę, a Celina, z triumfem w oczach, odwróciła się na pięcie i wróciła do ławki. A ja? Zaczęłam się naprawdę zastanawiać, czy to na pewno jest pogrzeb, czy może jakaś ukryta kamera…

Nigdy o czymś takim nie słyszałam

Po tej akcji z komunią ksiądz wyglądał, jakby miał zaraz eksplodować. Gdy skończył rozdawanie hostii, poszedł na chwilę do zakrystii. Moja mama szepnęła do mnie:

– Albo idzie się modlić o cierpliwość, albo wyciąga jakąś tajną broń.

Zachichotałam, ale po chwili przestało mi być do śmiechu, bo kiedy ksiądz wrócił, zaczął nowy popis.

– Kochani, zanim zakończymy tę uroczystość, chciałbym powiedzieć parę słów – zaczął, a ja już wiedziałam, że nic dobrego z tego nie wyjdzie. – Śmierć jest momentem przejścia, ale nie wszyscy są na to przejście gotowi. Nie każdy podążał właściwą drogą…

Miałam ochotę jęknąć. No i znowu! Ludzie zaczęli patrzeć po sobie, a babcia, która do tej pory spokojnie siedziała, zaczęła się nerwowo wiercić. W końcu nie wytrzymała.

– Proszę księdza, czy my jesteśmy na pogrzebie mojego męża, czy na jakimś kazaniu dla przestępców?

Znów zapadła cisza. A potem dziadek Roman, brat zmarłego, który przez całą mszę wyglądał, jakby przysypiał, nagle się ocknął i powiedział:

– Ksiądz się chyba naoglądał za dużo tych filmów o egzorcystach.

Ktoś parsknął śmiechem. A ksiądz? Ksiądz poczerwieniał jak burak i, jakby tego było mało, zaczął mówić o piekle! O ogniu, potępieniu, duszach błąkających się po świecie. Nie wytrzymałam.

– A może byśmy w końcu pożegnali dziadka, zamiast debatować, gdzie trafił? – rzuciłam głośno.

Kilka osób pokiwało głowami, a ksiądz spojrzał na mnie z oburzeniem.

– Młodzież w tych czasach nie ma szacunku do duchowieństwa – syknął.

– A duchowieństwo nie ma szacunku do zmarłych – odparowała babcia.

I tym sposobem, po raz pierwszy w życiu, zobaczyłam księdza, który po prostu… zamilkł.

To jeszcze nie był koniec

Ksiądz milczał, ale za to wśród ludzi zrobiło się coraz głośniej. Ktoś z tyłu szepnął coś do sąsiada, ktoś inny parsknął śmiechem. W końcu moja kuzynka Zosia – ta, która zawsze wszystko nagrywa na telefon – zaczęła dyskretnie rejestrować całe zamieszanie. Wszyscy czekaliśmy, co zrobi ksiądz. A on… no cóż. Wziął głęboki oddech, spojrzał na nas z pogardą i oznajmił:

– Skoro tak bardzo państwu nie zależy na zbawieniu duszy zmarłego, to może zakończmy tę uroczystość.

I wiecie co? Odwrócił się na pięcie i odszedł. Po prostu. W połowie pogrzebu. Babcia wytrzeszczyła oczy.

– On tak na serio?!

Wujek Janek, który miał zawsze dziwne poczucie humoru, podrapał się po brodzie i rzucił:

– A co teraz? Sami się pobłogosławimy?

To już było za wiele. Cały kościół wybuchnął śmiechem. Ludzie zaczęli komentować, że takiego pogrzebu to jeszcze nie widzieli, a ciotka Celina tylko pokiwała głową i powiedziała:

– No i masz, cyrk na kółkach.

Ale, jak się okazało, cyrk jeszcze się nie skończył. Bo gdy dotarliśmy na cmentarz, okazało się, że ksiądz… nie przyszedł.

– No to pięknie – mruknął Kamil. – Może chociaż grabarze wiedzą, co robić?

Grabarze, w przeciwieństwie do księdza, zachowali się profesjonalnie. Wykonali swoją robotę bez zbędnych kazań o piekle, a zamiast modlitw ludzie zaczęli po prostu wspominać dziadka. I wiecie co? Wyszło lepiej, niż gdyby ten ksiądz tam był. Babcia na koniec spojrzała w niebo i powiedziała:

– Władek, widzisz to? Takiego cyrku nawet ty byś się nie spodziewał.

I nagle… zaczęła się śmiać. A my razem z nią. Dziadek na pewno wolałby, żebyśmy się uśmiechali, niż słuchali bredni o piekle. A ksiądz? Podobno napisał skargę do kurii, że byliśmy „niegodni uczestnictwa w liturgii”. Ale gdy ludzie zaczęli opowiadać, co się wydarzyło, to kuria ponoć tylko westchnęła i nie zrobiła nic. I bardzo dobrze. Bo jeśli ten pogrzeb czegoś mnie nauczył, to tego, że czasem lepiej pożegnać bliskiego człowieka na własnych zasadach.

Reklama

Anita, 33 lata

Reklama
Reklama
Reklama