Reklama

Mój dzień wyglądał zawsze tak samo. Kubek zimnej kawy wypity w pośpiechu, dzwonek szkolny, przekrzykujący się uczniowie i zbyt wiele spraw, na które nie miałam siły. Pracowałam jako nauczycielka języka polskiego w warszawskim liceum. Czułam, że z roku na rok staję się bardziej przezroczysta – dla uczniów, koleżanek z pokoju nauczycielskiego, dla samej siebie. Po trzydziestce, bez partnera, z kotem i coraz częściej dręczącym poczuciem zmarnowanego czasu. Kiedy zobaczyłam pocztówkę od Magdy – biało-niebieskie domki Santorini i dopisek: „musisz tu przyjechać” – decyzja zapadła. Zarezerwowałam bilet, zanim zdążyłam się rozmyślić.

Reklama

Nie potrafiłam odmówić

Jednodniową wycieczkę zarezerwowałam jeszcze w Polsce. Ale już przy pierwszym przystanku zrozumiałam, że nie będzie tak, jak zaplanowano. To tam czekał na nas przewodnik – opalony, z rozczochraną fryzurą, ubrany w lnianą koszulę, uśmiechnięty jakby znał każdego z nas od lat.

– Kalimera! Mam na imię Nikos – przywitał się z szerokim uśmiechem. – Jeśli chcecie zobaczyć Santorini takim, jakim widzą je tylko nieliczni, to zapraszam. Kto ma odwagę zejść ze szlaku?

Grupa roześmiała się, ale ja poczułam, że mówi właśnie do mnie. I kiedy zaproponował prywatne zwiedzanie – spacer wąskimi uliczkami, których nie znają turyści – zgodziłam się od razu.

– Tylko ty i ja? – zapytałam, marszcząc brwi.

– Tylko jeśli się zgodzisz. Nie musisz. Ale wiesz… niektóre historie pisze się tylko raz – powiedział, a ja wiedziałam już, że pójdę.

Zachwyciła mnie jego swoboda, sposób, w jaki mówił o wyspie, o historii domów, o kwiatach, które rosły na murach. Śmiał się, żartował, a ja – uważna i ostrożna – nagle nie chciałam już wracać do grupy. Zastanawiałam się tylko, czy to możliwe, by obcy człowiek w jeden dzień przebił się przez mój pancerz samotności.

Dałam się porwać chwili

W kolejnych dniach Nikos pojawiał się nagle – raz przy porannej kawie, innym razem w tawernie przy plaży. Wystarczył jeden uśmiech, jedno „chodź”, a ja zostawiałam wszystko i szłam za nim. Zwiedzaliśmy ruiny, wspinaliśmy się na wzgórza, gdzie nie było nikogo oprócz nas i cykad. Po zmroku siadywaliśmy przy butelce lokalnego wina i opowiadaliśmy o sobie.

– Mój ojciec był rybakiem – powiedział, wodząc palcem po krawędzi kieliszka. – Mieszkaliśmy w małej wiosce. Rano morze, wieczorem muzyka i długie rozmowy. Teraz… teraz jestem tu. Ale nie pytaj mnie o życie prywatne. W Grecji nie wszystko da się ująć w ramy.

Pokiwałam głową, udając, że rozumiem. Byłam zbyt zahipnotyzowana jego spojrzeniem, żeby dociekać. Kiedy zapytał mnie o dzieci, rodzinę, odpowiedziałam krótko:

– Nie mam. Żadnych dzieci, żadnego męża. Mam tylko siebie. I czasem to za dużo.

Wtedy dotknął mojej dłoni. Cicho, bez słów.

– Może właśnie teraz masz wszystko, czego trzeba – powiedział i pochylił się, żeby mnie pocałować.

Ten pocałunek był miękki jak piasek i ciepły jak wiatr znad morza. Poczułam, że topnieje coś, co nosiłam w sobie latami – ostrożność, cynizm, strach. Zrobiłam krok, którego się po sobie nie spodziewałam. Dałam się porwać chwili. Nie pytałam, co będzie jutro. Wtedy liczył się tylko on. I ja – w końcu uśmiechnięta.

Chciałam mu wierzyć

Tego wieczoru umówiliśmy się w tawernie. Nikos spóźniał się już ponad dwadzieścia minut. Siedziałam sama przy stoliku z widokiem na zatokę i wpatrywałam się w zachód słońca, który tym razem nie przynosił ukojenia. W końcu dostrzegłam go po drugiej stronie ulicy – rozmawiał przez telefon, gestykulując gwałtownie. Schowałam się za kamienną balustradą i usłyszałam kilka słów. Mówił po grecku, ale coś zrozumiałam: „wrócę niedługo” i „tęsknię za dziećmi”. Zamarłam. Dzieci?

– Kinga! – zawołał, kiedy mnie zauważył. – Przepraszam, coś się przedłużyło, chodźmy już. Widok jest dziś nie do przebicia.

– A z kim rozmawiałeś? – zapytałam, siląc się na obojętny ton.

– Z kuzynką. Ma problemy w pracy – odpowiedział z uśmiechem zbyt szerokim, zbyt perfekcyjnym. – Nie warto o tym gadać.

Nie dopytywałam. Ale tamtej nocy, kiedy zasnęłam sama w pokoju, po raz pierwszy od początku tego wyjazdu nie śniłam o nim. Od następnego dnia przyglądałam się uważniej. Sprawdzałam, gdzie znika, komu odpisuje. On mówił, że żyje chwilą, że nie ma nic do ukrycia. Ale ja czułam – pod jego słowami coś się nie zgadza. Zaczęłam rozważać, czy to wszystko nie było tylko piękną opowieścią, którą sam sobie stworzył. I czy ja naprawdę jestem w tej historii kimś więcej niż tylko kolejnym przystankiem.

Poczułam ulgę

Nie mogłam dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Wieczorem zaprosiłam go na spacer w stronę latarni morskiej. Szliśmy w milczeniu, wiatr szarpał moją sukienką, a on jak zwykle był spokojny, zrelaksowany, jakby niczego nie przeczuwał.

– Nikos... – zaczęłam, zatrzymując się nagle – Z kim wczoraj rozmawiałeś przez telefon?

Zamarł. Przez chwilę patrzył mi prosto w oczy, potem odwrócił wzrok.

– Mówiłem ci. Kuzynka.

Nie kłam. Usłyszałam słowo „dzieci”.

Cisza. Dłuższa niż powinna. W końcu westchnął.

– Mam dzieci. Dwie córki. Mieszkają w Atenach. Z żoną.

Serce mi stanęło.

Masz żonę?

– To już tylko formalność, nie jesteśmy razem od lat. Mieszkamy osobno, rozstaliśmy się, ale… formalnie jesteśmy jeszcze małżeństwem.

Czułam, jak ogarnia mnie zimno, choć był ciepły wieczór. Spojrzałam na niego z bólem.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś?

– Bo nie chciałem cię stracić – odparł. – Wiem, że nie mam prawa cię o nic prosić. Ale to, co jest między nami… to prawdziwe. Przynajmniej dla mnie.

Zacisnęłam dłonie, próbując powstrzymać drżenie.

– A dla mnie prawda jest najważniejsza. Zasłużyłam na szczerość.

Nie odpowiedział. Patrzył na mnie jak ktoś, kto właśnie zrozumiał, że przegrał coś cennego. A ja czułam w sobie mieszankę wściekłości, smutku i… ulgi. Bo w końcu wiedziałam, z kim naprawdę miałam do czynienia.

Byłam tego pewna

Przez kolejne dni unikałam go. Spacerowałam samotnie po plażach, czytałam książki, próbowałam zapełnić ciszę czymkolwiek, co nie przypominało jego głosu. Myślałam, że odejdzie – zniknie tak, jak się pojawił. Ale on wracał. Pisał, czekał pod hotelem. Aż w końcu któregoś wieczoru, usiadł przy mnie bez pytania.

– Wiem, że zawaliłem – powiedział cicho. – Ale nie potrafię cię zostawić. Czy nie możemy… mimo wszystko?

– Nie jestem jedną z tych kobiet, które godzą się na półprawdy – zaczęłam spokojnie, patrząc w zachodzące słońce. – Przez chwilę myślałam, że to coś wyjątkowego. Może nawet było. Ale teraz wiem, że dla ciebie to była tylko chwila przyjemności.

– Nie! – wstał gwałtownie. – Dla mnie to coś więcej. Naprawdę.

– A dla twojej żony? Dla twoich dzieci?

Zamilkł. Jego spojrzenie na moment pociemniało, potem znów zmiękło.

– Kocham moje córki. Ale z nią… to się skończyło dawno temu.

Pokręciłam głową, czując łzy pod powiekami.

– Nie potrafię. Nie potrafię być tą drugą. Nawet jeśli formalnie nie jesteście już razem.

Wstałam, starając się nie patrzeć mu w oczy.

Żegnaj.

– Kinga, proszę…

Odeszłam. W głowie huczało mi tylko jedno. Musiałam się stąd wydostać. Po raz pierwszy od dawna czułam ból, ale też – pewność. Że zrobiłam dobrze.

Odnalazłam siebie

Wróciłam do Warszawy w deszczowe popołudnie. Lotnisko tętniło życiem, ale ja czułam się pusta. Nie płakałam. Może nie miałam już sił. W mieszkaniu walizkę postawiłam przy drzwiach i przez długi moment tylko stałam w milczeniu, słuchając znajomego brzęczenia lodówki, stukania kaloryferów, kota miauczącego z pretensją, że zniknęłam. Włożyłam pranie do pralki, zrobiłam herbatę. Wszystko wydawało się zwyczajne, a jednak inne. Zdjęcia z wakacji czekały w telefonie, ale nie miałam odwagi ich przeglądać. Dopiero wieczorem sięgnęłam po pocztówkę od Magdy – tę, która wywołała całą lawinę.

Odwróciłam ją i dopisałam jedno zdanie: „dla siebie”. Bo ta podróż, choć nie skończyła się tak, jak marzyłam, była dla mnie. Dla kobiety, która przestała wierzyć w emocje, a jednak się otworzyła. Dla tej, która dała się ponieść chwili, ale też potrafiła odejść, kiedy prawda stała się zbyt bolesna. W szkole nic się nie zmieniło – dzieciaki dalej hałasowały, koleżanki plotkowały o serialach. Ale ja już byłam kimś innym. Może nie bardziej szczęśliwą, ale bardziej świadomą siebie.

Wieczorami czasem wracam myślami do Santorini. Do rozmów, śmiechu, pocałunku, który coś we mnie obudził. Ale już nie tęsknię. Zamiast czekać na kolejną pocztówkę, postanowiłam pisać własne. Bo jeśli czegoś nauczyła mnie ta podróż, to że czasem trzeba się zgubić, żeby naprawdę siebie odnaleźć.

Kinga, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama