Reklama

Czasem budzę się o piątej rano. Nie dlatego, że muszę. Po prostu tak mam, odkąd przeszłam na emeryturę. Zanim słońce zdąży się przebić przez firanki, już stoję w kuchni z kubkiem gorącej kawy. Lubię te poranki – ciche, niespieszne, tylko ja, pies Maks i radio, w którym leci stara piosenka z czasów, gdy jeszcze myślałam, że świat należy do mnie. Maks siada przy drzwiach balkonowych i wpatruje się w niebo, jakby czegoś wypatrywał. A ja – siadam z książką albo listą zakupów, której i tak nigdy do końca nie realizuję. Moje dzieci? Dorośli, daleko, własne sprawy. Czasem zadzwonią. Czasem nie. Nie mam do nich żalu – staram się nie mieć.

Reklama

Ale są dni, kiedy czuję się… jakby mnie nie było. Jakby świat o mnie zapomniał. I wtedy myślę o Natalii. Mojej młodszej siostrze. Kiedyś najbliższej osobie. Byłyśmy jak dwie połówki jabłka – ona żywiołowa, ja spokojna. Ale zawsze razem. Nawet jeśli kłóciłyśmy się o ostatni kawałek sernika czy o to, kto pierwszy powinien iść pod prysznic, to zaraz potem śmiałyśmy się do łez. Aż do tego dnia. Jednej rozmowy. Jednej kłótni, która nas rozdzieliła na dziesięć długich lat.

– Jak to się stało, że przez jedną rozmowę można stracić pół życia? – pytam siebie, gdy patrzę na stare zdjęcia.

Pamiętam, jak Natalia stanęła kiedyś przede mną na podwórku, zaciśniętymi pięściami broniąc mnie przed chłopakami z sąsiedztwa. Ja byłam tchórzem, ona lwicą. Miałam wtedy może dziewięć lat, ona siedem. I powiedziała: „Jeszcze raz ją tkniesz, to zobaczysz!” – a ja wtedy wiedziałam, że nikt mi nie podskoczy, bo mam swoją siostrę. Chciałam napisać do niej list. Wiele razy. Siadałam, brałam kartkę, pisałam kilka zdań... i darłam wszystko na strzępy. Duma? Strach? Żal? Chyba wszystkiego po trochu. Przez dziesięć lat nie zadzwoniłam. Nie złożyłam życzeń. Nie spytałam, co u niej. Udawałam, że jej nie ma. Aż przyszła wiadomość o pogrzebie. I coś we mnie pękło.

Tego nie można było cofnąć

– I co ty sobie wyobrażasz? Że znowu wszystko dla ciebie? – głos Natalii aż trzeszczał w słuchawce.

– Przestań. Mówimy o szafce na książki i starej komodzie po mamie. Chciałam ją wziąć, bo… – próbowałam tłumaczyć, ale mi przerwała.

– Bo jesteś starsza? Bo ci się wszystko należy? Tak było całe życie, Joasia! Zawsze ty pierwsza, ty ważniejsza. Mama ci przyklaskiwała, tata milczał. A ja? Ja byłam tylko dodatkiem!

Zamarłam. W tej jednej chwili poczułam, że to nie o meble chodzi. Że tam w środku buzowało coś, czego żadna z nas nie wypowiedziała przez lata. Może bałyśmy się prawdy. Może nie chciałyśmy zranić.

– To nieprawda – wyszeptałam. – Zawsze cię podziwiałam, Natalia. Tylko nigdy ci tego nie powiedziałam…

– Za późno! – wykrzyczała. – Masz tę swoją godność, swoje życie. To po co jeszcze próbujesz się wtrącać? Dla mnie już nie istniejesz!

Słowa, których nie da się cofnąć. Cisza po nich była głośniejsza niż krzyk. Odłożyłam telefon. Dłonie mi się trzęsły. W uszach dudniły jej oskarżenia. Z komody, o którą niby się pokłóciłyśmy, wypadł stary zeszyt z dzieciństwa. Nasz wspólny – pełen rysunków i krzywych literek. Zamknęłam oczy.

– To była moja siostra. A ja pozwoliłam jej odejść – powiedziałam cicho, do nikogo.

I przez kolejne dziesięć lat nie odważyłam się już zadzwonić.

Coś się we mnie skruszyło

Telefon zadzwonił w środę po południu. Niewyraźny głos kuzynki oznajmił krótko:

Ciocia Halina zmarła. Pogrzeb w sobotę, o jedenastej, na Lipowej.

Ciocia Halina – starsza siostra naszego taty. Pamiętałam jej mocny uścisk dłoni i kwaśne ogórki, które kisiła najlepiej na świecie. Ale nie to mnie wtedy poruszyło. Wiedziałam, że Natalia tam będzie. Aż ścisnęło mnie w żołądku. Serce zaczęło bić szybciej. Czy ją poznam? Czy spojrzy mi w oczy? Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok. W głowie tłukły się scenariusze. Jedne dobre, inne pełne milczenia. A potem w sobotni poranek, w ciemnym płaszczu i ze splecionymi dłońmi, stałam na końcu kościelnej ławki.

Pojawiła się. Chudsza, z lekko siwymi włosami. Nie miała już tego dziewczęcego błysku, ale… spojrzenie – to samo. To spojrzenie, które znałam na pamięć. Po mszy szłyśmy za trumną, dwie kobiety po przeciwnych stronach. Czasem nasze spojrzenia się krzyżowały, ale obie udawałyśmy, że to przypadek. Dopiero na stypie, w tłumie ludzi, podeszła.

– Cześć – powiedziała cicho.

Odwróciłam się.

– Cześć. Dawno się nie widziałyśmy.

Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie. Milczenie było głośniejsze niż rozmowy dookoła. W środku coś się we mnie skruszyło.

– To już nie ta sama dziewczyna z warkoczem – pomyślałam. – Ale spojrzenie ma takie samo.

Jej oczy się zaszkliły

Na stypie krążyły tace z rosołem i ciastem drożdżowym, a między ludźmi unosiły się westchnienia, ciche rozmowy, wspomnienia. Natalia usiadła obok mnie przy stole. Blisko, ale nie za blisko. Jakby wciąż nie była pewna, czy może. Jakbyśmy były dwiema planetami, które znowu próbują wejść na wspólną orbitę.

– Chodź na chwilę na zewnątrz – szepnęła, nie patrząc mi w oczy.

Wyszłyśmy na taras. Zimny wiatr owiał nam twarze, a oddechy zamieniały się w parę. Stałyśmy chwilę w milczeniu. Pierwsza nie wytrzymałam ja.

– Natalia, ja… – zaczęłam, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

– Wiem – przerwała. – Też chciałam zadzwonić. Tyle razy.

– To, czemu nie zrobiłaś tego?

Wzruszyła ramionami, jakby to było najtrudniejsze pytanie na świecie.

– Bo czekałam, aż starsza siostra w końcu zmięknie. Zawsze ty robiłaś pierwszy krok. A ja… duma? Głupota?

Zacisnęłam dłonie w kieszeniach płaszcza.

– Zawiodłyśmy się nawzajem. Ale jeszcze tu jesteśmy.

Natalia skinęła głową. Jej oczy się zaszkliły.

– Nie wiedziałam, że można tak tęsknić za kimś, kogo się tak bardzo nie znosiło – powiedziała pół żartem, pół serio.

Uśmiechnęłam się smutno.

– Bo to tylko pozory. Ja nigdy cię nie znienawidziłam.

I wtedy to się stało. Natalia lekko dotknęła mojej dłoni. Tylko na chwilę. Ale wystarczyło.

Po prostu się przytuliłyśmy

Następnego dnia spotkałyśmy się na spacerze. Umówiłyśmy się na starym osiedlu, gdzie kiedyś mieszkała babcia. Park wyglądał niemal tak samo jak wtedy, gdy biegałyśmy po nim z warkoczami i lizakami w dłoniach. Tylko my byłyśmy inne. Cichsze. Starsze. Pełne nieopowiedzianych historii. Szłyśmy powoli wzdłuż alejki zasypanej złotymi liśćmi. Nikt się nie śpieszył. Nikt nas nie poganiał.

– Pamiętasz, jak latem u dziadków śmiałyśmy się do łez, bo wypiłyśmy kompot, a okazało się, że był z jakimś alkoholem? – roześmiała się nagle Natalia.

– I babcia potem mówiła, że „Joanna to jeszcze jako tako się trzymała, ale Natalia to już chodziła po ścianach” – dodałam, śmiejąc się razem z nią.

Śmiech szybko zamienił się w ciszę. I łzy. Bo wspomnienia miały w sobie coś gorzko-słodkiego.

– Wciąż mam nasz wspólny zeszyt z podstawówki – powiedziała nagle Natalia. – Ten z różową okładką. Tam, gdzie rysowałyśmy własne wersje bajek.

Zatrzymałam się i spojrzałam na nią.

– Ja trzymam twoje listy z kolonii. Wszystkie. Z tym jednym, w którym pisałaś, że zakochałaś się w chłopaku, co grał na gitarze i miał „brwi jak z reklamy”.

Parsknęłyśmy śmiechem przez łzy. A potem… po prostu się przytuliłyśmy. Po raz pierwszy od ponad dziesięciu lat. Bez słów. Bez pretensji.

Tam, wśród liści i starych drzew, coś się z nas wylało. Strach. Żal. Tęsknota. I odrobina ulgi.

Małe kroki, ale prawdziwe

Nie wróciłyśmy do tamtego dnia wprost. Nie analizowałyśmy kłótni, nie roztrząsałyśmy win. Ale coś się zmieniło. Coś pękło i jednocześnie się posklejało. Najpierw przyszedł SMS od Natalii z prostym: „Jesteś w domu? Może kawa?” Później kartka na moje imieniny – ręcznie wypisana, z krzywym uśmiechem narysowanym długopisem. Takim samym jak dawniej. Zaczęłyśmy znów się kontaktować. Rzadko, spokojnie. Czasem telefon, czasem wiadomość. Bez presji. Bez oczekiwań. Małe kroki, ale prawdziwe. Nie udawałyśmy, że nic się nie stało. Wiedziałyśmy, że nie da się cofnąć dziesięciu lat. Ale nie musiałyśmy.

Dziś siedzę przy kuchennym stole. Obok paruje kawa. Na parapecie śpi Maks, mój wierny towarzysz. A telefon leży otwarty na ostatniej wiadomości od Natalii: „Jutro wpadnę z ciastem. Zgadniesz jakim?” Uśmiecham się. Oczywiście, że zgadnę. Z drożdżowym. Z kruszonką, której nigdy nie potrafiłam zrobić tak dobrze jak ona. Nie wiem, czy znów będziemy blisko. Ale wiem, że przynajmniej znowu jesteśmy siostrami. I to wystarczy.

Joanna, 69 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama