Reklama

– Stary, ty to chyba jak nic na księdza pójdziesz – odezwał się szyderczo Rafał, a ja schowałem się za ekran komputera, żeby nie słyszeć jego złośliwych docinków.

Reklama

Jednak trudno mi było udawać, że jego słowa mnie nie dotyczą. Tym bardziej że nie zdarzyło się to po raz pierwszy. Można powiedzieć, że starszy kolega się na mnie uwziął. Co gorsza – nie on jeden. Początkowo byłem zachwycony nową pracą. Niedaleko domu, pensja pewna i wcale niemała, zwłaszcza jak na dzisiejsze czasy. Czego więc chcieć więcej? Szczególnie że zaledwie w zeszłym roku skończyłem studium informatyczne.

Trzeba było trzymać język za zębami

Na początku wszystko zapowiadało się dobrze. Zespół, w którym miałem pracować, też przypadł mi do gustu. Zresztą, nie byłem zbyt wybredny pod tym względem. Wiadomo, jak to jest w dzisiejszych czasach. Raz człowiek ma robotę, a za chwilę już niekoniecznie. Nie miałem do chłopaków większych zarzutów. Towarzystwo tylko męskie, wszyscy w podobnym wieku – naiwnie liczyłem, że się dogadamy.

Niestety, nie wziąłem pod uwagę tego, że chłopaki patrzą na świat jednowymiarowo. Wszyscy byli w lepszych lub gorszych związkach, ale kogoś mieli, jakieś żony czy narzeczone, a ja od zawsze byłem sam. Mówiąc wprost – nie mam dziewczyny. Nie, żebym nie chciał. Po prostu tak mi się dotąd układało.
Wcześniej nie przejmowałem się tym specjalnie. Wiadomo, kiedyś człowiek chciałby założyć rodzinę, mieć dzieci, ale ja byłem jeszcze bardzo młody, a na siłę szukać szczęścia nie zamierzałem. Żadnych tam desperackich anonsów w internecie czy umawiania się na randki w ciemno. Może byłem naiwny, ale wierzyłem, że związek jest na całe życie. Przelotne miłostki nie wchodziły w grę. Tak mnie wychowano i tego zamierzałem się trzymać. Popełniłem jednak wielki błąd. Mianowicie powiedziałem o tym głośno w pracy przy okazji dyskusji o jakiś tam znajomościach na jedną noc.

– Żartujesz sobie z nas?! – parsknął Kostek, mój kierownik, robiąc minę, której nigdy nie zapomnę. – Chcesz powiedzieć, że nie masz panny i nie wychodzisz na imprezy, żeby kogoś poderwać?

Zobacz także

– Wychodzę – żachnąłem się, odgryzając porządny kęs przygotowanej przez mamę kanapki. – Ale nie po to, żeby podrywać panienki. Interesują mnie tylko poważne znajomości.

– Wszystko pięknie – wtrącił się do rozmowy Rafał, mój współpracownik. – Ale dopóki nie znajdziesz tej swojej księżniczki z bajki, to chyba nie żyjesz… No wiesz, w celibacie…

Na te niekulturalne słowa mogłem zrobić tylko jedno – wzruszyłem ramionami, naiwnie licząc, że zrozumieją, że że ich pytania są kompletnie nie na miejscu. Niestety, równie dobrze mógłbym mieć nadzieję, że w lipcu spadnie śnieg! Od tamtej pory nie dali mi spokoju. Najpierw były tylko docinki. Gdy siadałem w kąciku śniadaniowym, zaraz zaczynali wymownie na siebie patrzeć i opowiadać, jak to teraz dziewczyny się nie szanują i nie warto na nie czekać. Żeby nie słuchać tych głupstw, wychodziłem do innego pokoju żegnany wybuchami śmiechu i niewybrednymi żartami, w których koledzy sugerowali, że może wolę facetów. Po kilku tygodniach miałem tego serdecznie dość. A wkrótce okazało się, że to dopiero początek.

Nie wierzę, że te dziewczyny to ich narzeczone

Sam nie wiem, dlaczego współpracownicy tak się na mnie uparli. Może dlatego, że sami nie potrafili być wierni swoim kobietom i zazdrościli mi konsekwencji
i wytrwałości? Nigdy do głowy by mi nie przyszło, że mogą być tak podli, żeby bezczelnie, z buciorami, włazić w moje życie! A jednak… W tamten jesienny piątkowy wieczór nic nie zapowiadało katastrofy. Pozornie niewinnie Kostek zaproponował, byśmy we trzech po pracy skoczyli na piwo. Zgodziłem się. „Te ich żarty były beznadziejnie głupie, ale tacy najgorsi przecież nie są. Każdemu warto dać szansę” – pomyślałem, gdy szliśmy do pubu niedaleko naszego biura. Na miejscu bardzo się zdziwiłem: przy zarezerwowanym dla nas stoliku siedziały jakieś trzy dziewczyny.

– To moja obecna narzeczona, Justyna – zarechotał Rafał, a wskazana dziewczyna odsłoniła w uśmiechu wszystkie nierówne zęby.

Nieco zaskoczony obrotem sytuacji uścisnąłem rękę, którą mi podała. Jasne, że bym nie uciekł z krzykiem, gdybym wcześniej wiedział, że będą na nas czekać ich kobiety, ale przynajmniej przygotowałbym się psychicznie na spotkanie. Tym bardziej że coś mi tutaj, jak to mówią, wyraźnie śmierdziało.
Dziewczyna Rafała, świetnie, dziewczyna Krzysztofa, jeszcze lepiej. A kim niby miała być ta trzecia panna?

Niepewnie spojrzałem w jej stronę. Była zupełnie nie w moim typie. Roznegliżowana do granic możliwości, biust na wierzchu, spódnica ledwie zakrywająca pupę, sztuczna opalenizna, tipsy. Nigdy bym się do takiej dziewczyny z własnej woli nie odezwał, a co dopiero zaprosił na randkę!
Jak się jednak okazało, kobieca uroda to rzecz względna. Moi koledzy uważali, że nieznajoma jest wręcz ósmym cudem świata.

– Piękną koleżankę ci znaleźliśmy, co? – Rafał uśmiechnął się obleśnie, gdy poszliśmy złożyć zamówienie. – Mam nadzieję, że nie zmarnujesz takiej okazji. Nie było łatwo ją tu ściągnąć. To najbliższa koleżanka mojej Justynki. Na razie jest sama, bo dwa tygodnie temu rozstała się z jakimś gościem, ale wiadomo, taka laseczka długo się nie uchowa. Kuj żelazo, póki gorące!

Nagle nabrałem ochoty po prostu walnąć go w ucho, żeby przestał opowiadać głupoty. Jakie żelazo? Miłość to jest poważna sprawa, a tu od razu widać, że między mną a tą spaloną na frytkę pannicą nie będzie kompletnie nic! Postanowiłem jednak nie zaogniać sprawy. W końcu, co mi szkodzi wypić jedno piwo w towarzystwie tej Oleńki… Potem spokojnie będę mógł wrócić do domu. Żeby nie przedłużać, uśmiechnąłem się nieszczerze do kolegów i ich drugich połówek i zacząłem udawać pogrążonego w „superciekawej” rozmowie, którą prowadzili. Niestety, po kwadransie wymienili porozumiewawcze spojrzenia
i wyszli ze swoimi lasencjami, zostawiając mnie sam na sam z Oleńką.

Słowo daję, starałem się, żeby nasza rozmowa jakoś wyglądała. Jednak z tą dziewczyną w ogóle nie miałem o czym gadać! Ciągle tylko mówiła o ciuchach, jakie kupiły sobie na jesień jej koleżanki, albo o pewnej superbryce, nowym nabytku jej znajomego. Ja ją interesowałem o tyle, że głównie chciała poznać moje zarobki. Spokojnie więc mogłem ją rozczarować i pójść do domu. Głupi, postanowiłem zostać jeszcze trochę, żeby zobaczyć, co z tego wyniknie.
Po godzinie i kilku drinkach moja znajoma zrobiła się jeszcze bardziej rozmowna i bezpośrednia. A to mi rękę położyła na udzie, a to niby przypadkiem pogłaskała po włosach. Czułem się tą sytuacją mocno skrępowany, bo dziewczyna w ogóle mi się nie podobała, a ja coraz mniej wiedziałem, w jaki sposób się z tego wyplątać. No bo jak? Nie wyobrażałem sobie, że mógłbym po prostu być równie bezpośredni jak ona i wypalić jej prosto z mostu, że jest wulgarna i nie w moim guście.

Propozycja z gatunku nie do odrzucenia

Na swoje nieszczęście wybrałem wyjście mniej obciachowe i, niestety, mniej oczywiste dla niedomyślnej dziewczyny: siedziałem przy stole jak kloc z przylepionym do twarzy sztucznym uśmiechem. Ona jednak zinterpretowała moje zachowanie po swojemu:

– Widzę, że nie możesz się doczekać – szepnęła mi do ucha głosem, który pewnie w jej pojęciu ociekał seksem, jak u aktorek z Hollywood, a dla mnie zabrzmiał niczym dźwięk gwoździa przesuwanego po szybie. – To może chodźmy do ciebie, bo u mnie to, wiesz, młodsza siostra, nie ma warunków…

– Może innym razem – odparłem.

Próbowałem zrobić przepraszającą minę, ale dziewczyna i tak spojrzała na mnie wyraźnie urażona:

– A co, coś z tobą nie tak? – warknęła, już się nie siląc na żaden seksowny ton. – Bo Rafał i Kostek coś tam wspominali. Podobno masz problemy, ale chyba nie aż takie, żeby prawdziwa dziewczyna cię nie kręciła – przyjrzała mi się podejrzliwie. – Chyba że jednak…

Wkurzyła mnie, nie ma co! Puściły mi nerwy i wypaliłem prosto z mostu:

– Wiesz co, nie chciałem tego mówić, żeby nie sprawić ci przykrości, ale „prawdziwa dziewczyna” to owszem, nawet bardzo mnie kręci. Z tandetnymi tipsiarami jest już trochę gorzej. One nie kręcą mnie wcale.

Z satysfakcją obserwowałem rumieniec wściekłości wykwitający na jej twarzy. „A jednak zrozumiała, czyli aż tak źle z jej mózgiem nie jest” – pomyślałem, dopijając drinka niczym prawdziwy zimny drań z filmów noir. Chciała Hollywoodu, to go ma! Potem wszystko potoczyło się szybko. Moja niedoszła ukochana, plując jadem wyzwisk, z krzykiem wypadła z pubu, a ja smętnie powlokłem się domu.

Jeżeli one wszystkie są takie, idę do zakonu

Było mi przykro. Nie, nie dlatego, że nie spędziłem nocy z kobietą. Chodzi o to, że do tej pory stawiałem dziewczyny na piedestale, a one okazały się wulgarne i w sumie niewiele warte. No, może nie wszystkie… W każdym razie te trzy dziewuchy z pubu. One mocno podważyły wszystko, co myślałem o kobietach

„A może jednak kumple mają rację? – przebiegło mi przez głowę. – Może prawdziwe uczucie nie istnieje, a współczesne dziewczyny wskakują facetowi do łóżka na pierwszej randce, nawet jeśli on wolałby zostać staroświeckim, romantycznym rycerzem i wcale ich do tego łóżka zaciągnąć nie chce? Byłem aż tak głupi czy naiwny, kiedy wierzyłem, jak ojciec mówił o tej jedynej?…”.

Pogrążony w niewesołych rozmyślaniach nie miałem szans zauważyć rowerzystki, która znienacka pojawiła się tuż przede mną. Zanim we mnie rąbnęła,
a ja wywaliłem się jak długi tuż obok roweru, dostrzegłem tylko jej długie włosy i przerażenie na jej twarzy.

– O matko! Żyje pan? Przepraszam, nie chciałam! Mocno się pan poturbował? – wyrzucała z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego. – Tak mi przykro, taka ze mnie niezdara! Nigdy bym nie przypuszczała, że ktoś tu o tej porze… Może wezwę pogotowie?

– Nic mi nie jest – postanowiłem grać twardziela, choć stłuczona cała prawa strona mojego ciała boleśnie dawała mi się we znaki. – Nie takie rany się odnosiło – oświadczyłem mężnie i puściłem do dziewczyny oko, a ona przyjrzała mi się z podejrzliwością – i ani słowa.

Tak, nie dało się ukryć: była śliczna, co widziałem w świetle ulicznej latarni. Może nie w typie najbardziej oczywistej urody na świecie, ale za to w jej oczach błyszczały wesołe iskierki, choć minę miała zatroskaną, a w głosie dało się usłyszeć poczucie winy.

– Proszę mi wybaczyć – uśmiechnąłem się. – Ale może w ramach przeprosin mógłbym panią gdzieś zaprosić? To znaczy, jakoś wynagrodzić strach, jakiego pani napędziłem. Naprawdę, proszę mi wierzyć, czuję się całkiem dobrze – uśmiechnąłem się już bardziej naturalnie, odpuszczając sobie styl twardziela.
– Zwykle nie umawiam się z nieznajomymi – odparła niepewnie. – Ale faktycznie, przeprosiny się panu należą.

W końcu omal pana nie zabiłam, a przynajmniej nie połamałam panu kości.

– Tu obok podają czekoladę, jest naprawdę super. Chyba nie jest za późno na coś tak dobrego! – ucieszyłem się.

A kumple jak zwykle mają inne zdanie

Iwona okazała się fantastyczną dziewczyną. Ciekawą świata, inteligentną, zabawną. Mieliśmy tyle tematów, że wprost nie mogliśmy się rozstać.
W końcu odprowadziłem ją do domu. A następnego dnia zaprosiłem na małą przekąskę i wino, kolejnego na spacer, potem do kina… Pół roku później pojechaliśmy na nasze pierwsze wspólne wakacje nad morze. A rok od naszego spotkania padłem przed Iwoną na kolana (dosłownie!) i poprosiłem o rękę.
W Boże Narodzenie bierzemy ślub. Skromny, w gronie rodziny i najbliższych przyjaciół. Nie będziemy wyprawiać wielkiego wesela, chcemy po prostu uczcić nasze święto i początek nowej drogi życia. Niepotrzebna nam pompa.

A moi koledzy z pracy? Powiem tak: przez długi czas nie mogli uwierzyć, że to wcale nie z powodu Oli przychodzę taki radosny do firmy. A kiedy już poznali Iwonę, kompletnie nie mogli zrozumieć, dlaczego tak szybko zamierzamy się pobrać. Oni chwalą sobie stan kawalerski i skakanie z kwiatka na kwiatek. Korzystają z życia, jak mówią.

Reklama

Ale ja myślę sobie, że to tylko czcza gadanina. Pewnie znowu mi zazdroszczą, że cierpliwie poczekałem na swoją prawdziwą miłość, nie zadowoliłem się byle czym. Bo że jest czego zazdrościć, tego jestem pewien. Jesteśmy z Iwoną najszczęśliwsi na całym świecie! W życiu nie warto rozmieniać się na drobne, bo za dużo

Reklama
Reklama
Reklama