Reklama

Wiosna zawsze pachniała obietnicą. Świeżą trawą, pierwszymi grillami i tą dziwną ekscytacją, że coś się może zdarzyć. A dla mnie majówka była jak niepisana nadzieja – że może tym razem Igor coś poczuje. Może spojrzy inaczej. Może zrozumie. Znasz to uczucie, kiedy latami jesteś zakochana w kimś, kto traktuje cię jak najlepszą przyjaciółkę? Ja znałam aż za dobrze. Igor był ze mną w liceum, potem na studiach... Zawsze blisko, zawsze obok. Śmialiśmy się z tych samych rzeczy, jeździliśmy na te same koncerty, czasem zasypiał na mojej kanapie po imprezie – i nic. Zero wyznania, zero znaków. A jednak serce biło mocniej za każdym razem, kiedy mówił do mnie „mała”.

Reklama

Sandra miała dołączyć do naszej paczki pierwszy raz. Michał ostrzegał mnie, że jest „trochę wredna, ale fajna”, co nie brzmiało jak dobra rekomendacja. I już wtedy, jeszcze zanim wyjechaliśmy, czułam coś dziwnego w powietrzu. Niepokój? Napięcie? Może to przeczucie. Jeszcze kilka dni przed wyjazdem napisałam do Igora.

– Hej, spakowałeś już śpiwór czy znowu pożyczysz ode mnie?

– Cha cha, przecież wiesz, że ja tylko po to jadę. Żeby mieć pretekst do spania obok ciebie.

– Serio?

– A może serio...

Zawiesił wiadomość. I ja też. Nie odpisałam już nic. Leżałam na łóżku, trzymając telefon nad głową, gapiąc się w te trzy kropeczki, które zniknęły równie szybko, jak się pojawiły. A teraz jechaliśmy w Bieszczady. Dziewięć osób, cztery namioty i jedno moje serce, które waliło jak oszalałe.

Chciałam po prostu zniknąć

Rozbijaliśmy namioty jeszcze w słońcu. Igor jak zwykle się ociągał, ale kiedy trzeba było pomóc Sandrze, nagle znalazł w sobie nadludzką siłę i cierpliwość. Zamiast rzucić jej śledzie w trawę, jak zrobiłby to każdemu innemu, przyklęknął, pokazywał, poprawiał. Stałam wtedy przy bagażniku z Michałem i tylko patrzyłam.

– Widzę, że będzie ciekawie – rzucił cicho Michał, opierając się o samochód.

– Co masz na myśli? – próbowałam brzmieć obojętnie.

– Klara, serio? Przecież ona się do niego klei, a on to łyka jak dzieciak z podstawówki. Chyba się coś kroi.

Uśmiechnęłam się krzywo. Czułam, jakby ktoś nalał mi do środka czegoś gęstego i zimnego. Odpowiedziałam coś półgębkiem, ale nie słyszałam już nawet własnego głosu. Wieczorem siedzieliśmy wszyscy przy ognisku. Było piwo, gitara, głupie piosenki i dużo śmiechu. Sandra usiadła obok Igora tak blisko, że aż otarła się o jego ramię. Zaśmiała się głośno z jakiegoś jego żartu, położyła mu dłoń na kolanie. Patrzyłam na to i czułam się, jakby ktoś na moich oczach rozbierał się do naga, kawałek po kawałku. Michał podał mi butelkę, ale tylko skinęłam głową. Nie chciałam nic pić. Chciałam zniknąć.

Później, kiedy ognisko przygasło, zauważyłam ich. Igor i Sandra siedzieli sami. Cicho rozmawiali. Jej głowa była pochylona w jego stronę, jego dłoń błądziła gdzieś po jej ramieniu. Za blisko. Zbyt znajomo. Wróciłam do namiotu i długo nie mogłam zasnąć. Każdy szelest zdawał się być ich śmiechem. A ja leżałam tam, sztywna jak drewno, ze wzrokiem wbitym w sufit i pytaniem, które nie dawało mi spokoju – czy oni już?

Czułam się jak nikt

Następnego ranka Igor siedział na składanym krześle, zapatrzony w las. Usiadłam obok, trzymając kubek z kawą.

– Długo nie spałeś? – zagadnęłam cicho.

– Trochę... Było zimno. A ty?

– Przewracałam się z boku na bok. Chyba coś mnie obudziło. Rozmawiałeś z Sandrą do późna?

Nie spojrzał na mnie. Skinął głową i rzucił:

– Tak jakoś wyszło. Gadało się.

Zapadła cisza. Próbowałam zebrać w sobie siłę, żeby zapytać go o coś więcej, ale każde słowo kłuło mnie w gardło.

– Wiesz, chyba trochę się odsunąłeś – powiedziałam w końcu.

– Co? – spojrzał zaskoczony. – Klara, nie przesadzaj. Wszyscy się dobrze bawimy.

Chciałam krzyczeć. Ale tylko się uśmiechnęłam i powiedziałam, że pewnie mam zły dzień. W tej samej chwili podeszła Sandra. Miała na sobie tylko bluzę, za dużą – jego bluzę.

– O, tu jesteście – rzuciła z nonszalancką swobodą, jakby była u siebie. – Klara, nie masz może gumki do włosów?

– Nie.

– A szkoda – uśmiechnęła się krzywo. – Chciałam tylko spiąć włosy, bo Igor mówi, że go łaskoczą, kiedy leżymy razem w hamaku.

Zapadło niezręczne milczenie. Igor zaczął się tłumaczyć, ale ja już nie słyszałam. Wstałam i po prostu odeszłam. Wieczorem, kiedy siedzieliśmy przy ognisku, Sandra rzucała mi dziwne spojrzenia. Wiedziała. I czuła się bezkarna. A ja? Czułam się jak nikt.

Nie chciał mnie zranić

Zbierałam suchy chrust niedaleko namiotów, kiedy ich usłyszałam. Sandra mówiła półgłosem, ale jej słowa wbijały się we mnie jak ciernie.

– Głupia jest. Myśli, że jak się znacie od liceum, to coś znaczy.

Mówiłem jej, że to tylko przyjaźń – odpowiedział Igor. – Przecież nigdy między nami nic nie było.

– Ale ona by chciała. Widać to po niej. Jak na ciebie patrzy... jak pies.

– Sandra, nie zaczynaj. I tak się czuję podle.

Zamarłam. Stałam z naręczem patyków w dłoniach, a serce tłukło się w mojej piersi jak opętane. Każde kolejne słowo wbijało się we mnie jak nóż. Słyszałam jeszcze, jak Igor dodał:

– Od pierwszego dnia. Tak naprawdę od pierwszego dnia wiedziałem, że się nieźle wpakowałem.

Nogi mi się ugięły. Wróciłam do obozowiska z pustym wzrokiem, zostawiając wszystko tam, gdzie je upuściłam. Wieczorem, przy ognisku, Igor usiadł obok mnie. Nie spojrzałam na niego.

– Musimy pogadać – szepnął.

– O czym? O tym, że spałeś z Sandrą?

Zamilkł. Zbladł. Po raz pierwszy nie miał gotowej odpowiedzi.

Klara... ja nie chciałem cię zranić. To wszystko tak wyszło. Nie planowaliśmy tego.

– A kiedy to się zaczęło?

– Od pierwszego dnia.

Poczułam, jak wewnątrz coś się we mnie załamało. Wszystko, co do tej pory trzymało mnie w całości, pękło w jednej sekundzie.

– To przynajmniej wiesz, co tracisz – powiedziałam i wstałam.

Zostawiłam go w świetle ogniska, wśród śmiechów innych. A ja? Poszłam w mrok.

Mój świat się kończył

Biegłam w ciemność, byle dalej od ogniska, od nich, od wszystkiego. Las był czarny i gęsty, gałęzie drapały mnie po twarzy, ale nie czułam bólu. Ból toczył mnie w środku. Właściwie nie pamiętam, kiedy się zatrzymałam. Usiadłam na mokrej ziemi, kolana przyciągając do piersi. Chciałam krzyczeć, ale nie miałam siły. Tylko łzy ciekły ciurkiem, bez żadnego dźwięku. Nie wiem, ile tam siedziałam. Może godzinę, może pięć minut. W końcu usłyszałam kroki. Ktoś szedł w moją stronę.

– Klara, jesteś tu? – rozległ się głos Michała.

Nie odpowiedziałam. Chciałam zniknąć. Ale on i tak mnie znalazł. Usiadł obok, w ciszy. Po chwili poczułam jego ramię na swoich plecach.

– Wiem, co się stało – powiedział cicho. – Słyszałem ich dzisiaj. Nie jesteś sama.

Spojrzałam na niego. W jego oczach nie było litości, tylko złość. Taka prawdziwa, szczera.

– To już nie będzie ta sama paczka – szepnęłam.

Michał pokiwał głową.

– To nigdy nawet nie była paczka.

Siedzieliśmy tak długo, aż ognisko w oddali zupełnie przygasło. A ja po raz pierwszy od lat poczułam, że mój świat się kończy. I że niekoniecznie to jest najgorsze, co mogło mnie spotkać.

Nie wiedziałam kim dla siebie byliśmy

Poranek był szary i ciężki. Pakowaliśmy rzeczy w ciszy, jakby ktoś rozlał między nami coś gęstego, czego nie dało się zebrać z powrotem. Żadne żarty, żadnych planów na przyszły rok. Tylko szybkie spojrzenia, krótkie komendy i uniki. Igor próbował złapać mój wzrok, ale odwracałam głowę. Nie chciałam widzieć w jego oczach ani wyrzutów sumienia, ani ulgi. Kiedy wrzucałam śpiwór do bagażnika, podszedł do mnie.

– Klara – powiedział cicho. – Musimy pogadać.

Zacisnęłam dłonie na pasku plecaka.

– O czym? Przecież już wszystko wiem.

Westchnął, bezradny.

– Wciąż jesteś dla mnie ważna.

Prychnęłam gorzko.

Już nie wiem, kim my dla siebie jesteśmy – odpowiedziałam i wsiadłam do samochodu.

W drodze powrotnej nikt nie rozmawiał. Tylko radio grało coś cicho w tle, jakieś stare przeboje o miłości i stracie, które teraz brzmiały jak kiepski żart. Igor siedział obok mnie, wpatrzony w szybę, jakby liczył każde drzewo przy drodze. Sandra i Michał siedzieli z tyłu. Czułam ich obecność jak ciężar na karku. Gdy zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, Michał rzucił mi krótkie spojrzenie. Tylko ono było prawdziwe – pełne zrozumienia i smutku. Reszta? Rozpadła się na kawałki. Tak jak my.

Nie warto tak bezgranicznie ufać

W domu było cicho. Zbyt cicho. Ściągnęłam buty, zostawiłam plecak przy drzwiach i bez siły opadłam na kanapę. Światło w pokoju było przygaszone, blade, jakby odbijało mój nastrój. Wzięłam telefon. Przez chwilę bezmyślnie przesuwałam palcem po ekranie. Zdjęcia. Nasze zdjęcia z poprzednich lat. Igor śmiejący się do obiektywu, ja obok niego, trochę nieśmiała, trochę trzymająca nadzieję jak bezcenny talizman... Byliśmy wszędzie – na koncertach, nad jeziorem, na górskich szlakach. Razem. Zawsze razem. Z każdą kolejną fotografią czułam, jak coś we mnie pęka jeszcze mocniej. Wyłączyłam telefon i rzuciłam go na poduszkę.

Siedziałam w ciszy, wpatrując się w pusty pokój, który nagle wydawał się obcy. Wszystko było takie samo, a jednocześnie było nie do zniesienia inne. Jakby ktoś zabrał z mojego życia powietrze. Nie płakałam. Łzy skończyły mi się już w lesie. Tylko w głowie krążyło jedno pytanie: jak mogłam być tak ślepa? Jak mogłam tak długo wierzyć, że jeśli będę wystarczająco mocno obok niego, będę wystarczająco wyrozumiała i lojalna, to kiedyś spojrzy na mnie inaczej? Nie spojrzał. A ja zostałam sama, z ciszą i pustką, które nagle wydawały się bardziej uczciwe niż wszystkie jego słowa. Tego wieczoru pierwszy raz w życiu pomyślałam, że może nie warto już tak bezgranicznie ufać ludziom. Może po prostu trzeba nauczyć się ufać tylko sobie.

Klara, 24 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama