„Z wakacji w Grecji przywiozłem tylko złamane serce. Następnym razem wybiorę wczasy pod gruszą na polskim rodosie”
„Spakowałem torbę i wybrałem miejsce, które miało obiecywać ciepło i spokój. Grecja. Rodos. Nie przypuszczałem, że ten wyjazd zostawi we mnie ślad głębszy niż wszystkie poprzednie związki razem wzięte. Bo tam poznałem Anitę – kobietę, która zmieniła wszystko”.

- Redakcja
Od lat moje życie toczyło się w rytmie dobrze znanych schematów – projekty, terminy, zlecenia i samotne wieczory w wynajmowanym mieszkaniu w centrum. Jako freelancer miałem swobodę, ale też pustkę. Po kolejnym z rzędu zleceniu dla firmy, której logo nie umiałem nawet zapamiętać, zdecydowałem, że potrzebuję przerwy.
Spakowałem torbę i wybrałem miejsce, które miało obiecywać ciepło i spokój – Rodos. Nie przypuszczałem, że ten wyjazd zostawi we mnie ślad głębszy niż wszystkie związki razem wzięte. Bo tam poznałem Anitę – kobietę, która zmieniła wszystko.
Od razu mi się spodobała
Było późne popołudnie, gdy dotarłem do hotelu. Kamienny budynek z bielonymi ścianami, opleciony bugenwillą, wydawał się z innego świata. W recepcji panował chłodny półmrok, pachniało lawendą i cytryną. Zanim zdążyłem podejść do lady, ona już tam była – Anita. Uśmiechnięta, w lnianej sukience, z lekko wilgotnymi od morskiej bryzy włosami.
– Dzień dobry. Pan Robert, tak? – zapytała po polsku, z lekkim, melodyjnym akcentem. – Mam pana rezerwację.
Zatkało mnie na moment. Była... inna. Nie piękna w klasyczny sposób, ale coś w niej przykuwało uwagę – może ten spokój w spojrzeniu, może sposób, w jaki przeciągała sylaby.
Jeszcze tego samego wieczora zaprosiła mnie na spacer po plaży. Zgodziłem się od razu. Nie znałem nikogo na wyspie, a ona miała w sobie coś, co kazało mi jej zaufać.
– Pracujesz tutaj długo? – zapytałem, gdy staliśmy bosymi stopami w chłodnym piasku, obserwując zachodzące słońce.
– Od kilku lat – odpowiedziała wymijająco. – A ty? Uciekłeś przed czymś, czy po coś?
– Sam jeszcze nie wiem – przyznałem szczerze.
Potem było wino w tawernie, śmiech, rozmowy o sztuce, o podróżach, o samotności. Unikała jednak mówienia o sobie. Kiedy zapytałem o jej życie prywatne, wzruszyła tylko ramionami.
– Nie wszystko warto rozgrzebywać – powiedziała cicho, patrząc w ciemniejące niebo.
Nie naciskałem. Jeszcze nie.
Listy bez odpowiedzi
Powrót do Polski był brutalny. Szarość warszawskiego nieba, zgiełk tramwajów, znów ten sam pokój, w którym nic się nie zmieniło. A ja? Miałem w sobie coś nowego – wspomnienie Rodos i Anity, cichego wieczoru na plaży, dotyku jej dłoni, który wciąż czułem na skórze.
Napisałem pierwszy list jeszcze w samolocie, na odwrocie mapki z hotelu. Później kolejne – długie, pełne emocji. Pisałem o codzienności, o tym, jak wróciłem do pracy, jak tęsknię za jej głosem. Każdy z tych listów był jak spowiedź – szczera, czasem chaotyczna, ale zawsze prawdziwa.
Nie otrzymałem odpowiedzi. Tydzień, dwa, miesiąc. Przeglądałem skrzynkę jak opętany. Tłumaczyłem sobie – może nie ma czasu, może adres był błędny, może moje słowa były zbyt osobiste.
– Nadal nic? – zapytała Kasia, moja siostra, podczas jednej z naszych cotygodniowych kaw.
– Nie – westchnąłem. – Ale może to nie o odpowiedzi chodzi, tylko o to, że muszę wierzyć, że to miało znaczenie.
– A może wcale nie miało? – spojrzała na mnie z troską. – Czasem to my nadajemy znaczenie ludziom, którzy byli tylko chwilą.
Zabolało. Ale nie potrafiłem się odciąć. Codziennie wieczorem siadałem z notesem i pisałem. Nawet jeśli miała tego nigdy nie przeczytać.
Czułem, że te listy są czymś więcej – jakby układały w słowa to, czego nigdy nie miałem odwagi powiedzieć na głos.
Nie mogłem tego zrozumieć
Wróciłem na Rodos rok później. Niby bez planu, ale serce biło szybciej, gdy tylko samolot dotknął pasa startowego. Udawałem przed sobą, że to tylko wakacje, że chcę po prostu odpocząć, ale tak naprawdę liczyłem na cud. Może znów ją spotkam. Może tym razem wszystko się ułoży inaczej.
Hotel wciąż wyglądał tak samo. Tylko recepcjonistka była nowa. Zapytałem o Anitę od razu.
– Anita? – zmarszczyła brwi. – Ach, ta Polka. Już tu nie pracuje. Wychodzi za mąż. Niedługo bierze ślub, chyba za tydzień.
Zamilkłem. Słowa utkwiły mi w gardle.
– Z Grekiem? – zapytałem głucho.
– Tak. Przystojny facet. Zresztą znają się od dawna. To była tylko kwestia czasu.
Wyszedłem bez słowa. Serce waliło mi jak młotem. Chodziłem bez celu uliczkami miasta, aż w końcu usiadłem na nabrzeżu. Nie mogłem tego zrozumieć. Cały rok żyłem złudzeniem, budowałem coś, co istniało tylko w mojej głowie.
Zobaczyłem ją dwa dni później. Szła ulicą z siatką pomarańczy. Uśmiechała się do siebie.
– Anita – podszedłem, zanim zdążyłem się powstrzymać.
Zatrzymała się. Jej twarz na moment zastygła w zdziwieniu, po czym uśmiech zbladł.
– Robert... Nie spodziewałam się.
– Wiem już wszystko – powiedziałem cicho. – Dlaczego?
– Bo to było zbyt skomplikowane. Ty byłeś w Polsce, ja nie chciałam wracać. Miałam swoje życie... Nie potrafiłam być wtedy szczera. Nie potrafię też teraz.
Odwróciła się i odeszła. Zostałem na tej ulicy sam – pierwszy raz naprawdę sam.
To było pożegnanie
Zostałem jeszcze kilka dni. Nie z rozsądku – z uporu. Wędrowałem po miejscach, które wcześniej zwiedzałem z Anitą. Plaża, gdzie piliśmy wino, tawerna z trzaskiem drewna w piecu, kamienne schody, gdzie pierwszy raz dotknęła mojego ramienia. Teraz wszystko wyglądało inaczej – bardziej pusto, bardziej prawdziwie.
Zamknąłem się w sobie. W głowie kołatały się pytania, które już nie miały sensu. Nie byłem na nią zły. Byłem zły na siebie. Za naiwność, za to, że uwierzyłem w coś, co nie miało szansy przetrwać. Za to, że napisałem tyle listów. Że tęskniłem.
W ostatni wieczór usiadłem w barze, w którym mieliśmy naszą pierwszą randkę. Zamówiłem kieliszek ouzo. Na serwetce napisałem ostatni list. Inny niż poprzednie – bez nadziei, bez łudzeń.
– Dziękuję ci za wszystko. Choć to bolało, nauczyłem się czegoś o sobie. Już nie będę pisać.
Podszedł do mnie barman. Znał mnie z zeszłego roku. Uśmiechnął się nieśmiało.
– Znowu sam?
– Tym razem naprawdę – odparłem.
– Trzymasz się?
– Uczę się – powiedziałem i zostawiłem serwetkę na stoliku. – Może ktoś ją znajdzie.
Skinął głową. W jego oczach było zrozumienie. A może tylko grzeczność. Wstałem, zostawiłem banknot i wyszedłem.
Na progu spojrzałem jeszcze raz na bar. Na chwilę zobaczyłem nas tam znowu – śmiejących się, pełnych złudzeń. Potem zamknąłem drzwi. Na dobre.
To była bolesna lekcja
Wróciłem do Polski w środku października. Liście spadały z drzew, a ja czułem się lżejszy, choć miałem w środku pustkę. Nie przywiozłem pamiątek. Zostawiłem na wyspie wszystko, co mogło przypominać mi o niej. Nawet zdjęcia skasowałem w samolocie, jedno po drugim. Zostały tylko wspomnienia, a i te blakły z każdym dniem.
Kasia przyjechała do mnie tydzień później. Przyniosła ciasto i ciepły koc. Usiadła na mojej kanapie, jak zawsze bez zapowiedzi, z tą swoją troską podszytą złośliwością.
– I co? Przejrzałeś na oczy? – zapytała, nalewając mi herbaty.
– Tak. I wiesz co? To dobrze. Bo gdybym nie pojechał, to może dalej bym wierzył w coś, co nigdy nie istniało.
Spojrzała na mnie uważnie.
– Czyli nie żałujesz?
– Nie. To była lekcja. Bolesna, ale potrzebna. Zrozumiałem, że czasem flirt nie musi prowadzić do miłości. Czasem wystarczy, że nas czegoś nauczy.
Milczeliśmy chwilę. W tle cicho grało radio. Czułem, jak napięcie powoli ze mnie schodzi. Byłem zmęczony, ale spokojny.
– A te listy? Co z nimi? – spytała.
– Może kiedyś wykorzystam je w pracy. Zrobię z tego ilustracje, coś na kształt opowieści graficznej. Nie chcę, żeby to się zmarnowało.
– To będzie dobra historia – powiedziała cicho.
Uśmiechnąłem się.
– Może. Nawet jeśli nie z happy endem.
Wstała, pożegnała się i wyszła, zostawiając mnie w ciszy. Podszedłem do biurka i wyjąłem szkicownik. Otworzyłem nową stronę. Na górze napisałem: „Listy z Grecji”.
Zacząłem rysować.
Robert, 37 lat
Czytaj także:
- „To były nasze ostatnie wspólne wakacje. Wyszło na jaw, że mąż od dawna robił sobie urlop od wierności małżeńskiej”
- „Zabrałam teściów na wymarzone wakacje nad morzem. Po tym, co usłyszałam zza hotelowej ściany, nasza rodzina już nie będzie taka sama”
- „Kostka masła była dla nas luksusem, a Zosia żądała prezentu za milion monet. Miałem brać kredyt na Dzień Dziecka?”