„Z weselnych kopert zniknęło 30 tysięcy. Nie mogłam uwierzyć, gdy dowiedziałam się, kto położył łapy na mojej kasie”
„Siedzieliśmy na podłodze w salonie, wśród kopert i zmiętych kartek. Przeliczyliśmy wszystko jeszcze raz. Powinno być około sześćdziesięciu tysięcy. Było trzydzieści dwa. Brakowało połowy. Nasze wakacje, zaliczka na mieszkanie, pieniądze, którymi mieliśmy spłacić część długów Michała”.

- Redakcja
Nigdy nie sądziłam, że coś takiego spotka właśnie mnie. Przez całe życie wierzyłam, że jeśli będę dobra dla ludzi, to oni będą dobrzy dla mnie. Że rodzina to świętość – ta, z której się wywodzę, i ta, którą właśnie zbudowałam z Michałem. A jednak dziś, siedząc w naszym wynajętym mieszkaniu, przeglądając listę gości z wesela i próbując po raz setny przeliczyć, ile naprawdę mogło być tych kopert, nie czuję już nic prócz pustki. I wstydu.
Ale od początku.
Właśnie wyszłam za mąż za człowieka, którego kocham do szaleństwa. Michał – mój mąż – to facet spokojny, uporządkowany, może trochę zbyt konkretny, ale uczciwy do bólu. Poznaliśmy się cztery lata temu na imprezie u wspólnych znajomych. Od razu wpadł mi w oko. Był inny niż ci, z którymi dotąd się spotykałam – nie rzucał głupich żartów, nie patrzył na mnie jak na kawałek mięsa. I nie grał żadnej roli. Wzięliśmy ślub pod koniec czerwca, na początku wakacji – słońce grzało jak szalone, a goście wyglądali jak z katalogu.
Przygotowania były pełne emocji – stres, bieganie po urzędach, przymiarki, zmiany w menu, poprawki do planu stołów… Ale i ekscytacja. Miałam cudowną suknię, mój tata poprowadził mnie do ołtarza, mama płakała cały czas, a Michał wyglądał jak amant filmowy. Chciałam, żeby wszystko było idealne. I przez moment naprawdę było. Ludzie tańczyli, orkiestra grała nasze ulubione piosenki, dzieci biegały między stołami z balonami, a ja co chwilę słyszałam: „Monika, wyglądasz zjawiskowo”. Naprawdę tak się czułam – jak ktoś, komu wszystko się udało.
Aż przyszła niedziela rano.
Leżeliśmy jeszcze w łóżku, śmialiśmy się z tego, kto tańczył najdziwniej i kto zjadł najwięcej tortu. Michał wtedy rzucił:
– To co, policzymy jeszcze raz te koperty?
Odpowiedziałam mu z uśmiechem, że może lepiej po śniadaniu, ale on już się zabrał za otwieranie pudełka. I właśnie wtedy zaczęło się istne piekło. Koperty były jakieś takie pogniecione. Zmarszczył brwi. Zaczęliśmy liczyć. Jedna, druga, piętnasta… Było ich zdecydowanie mniej, niż powinno.
– Monika... brakuje jakieś trzydzieści tysięcy.
Poczułam, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł lodowatej wody.
30 tysięcy wsiąkło jak kamfora
– To niemożliwe – powiedziałam cicho, choć czułam już podskórnie, że Michał się nie myli.
Siedzieliśmy na podłodze w salonie, wśród kopert i zmiętych kartek. Przeliczyliśmy wszystko jeszcze raz, potem jeszcze jeden. Wynik się nie zmieniał. Powinno być około sześćdziesięciu tysięcy. Było trzydzieści dwa. Brakowało połowy. Trzydzieści tysięcy złotych. Nasze wakacje, zaliczka na mieszkanie, pieniądze, którymi mieliśmy spłacić część długów Michała...
– Ktoś je ukradł – powiedział nagle. – To nie mogło przecież samo zniknąć.
Spojrzałam na niego jak na obcego. Michał był spokojny, metodyczny, a teraz jego głos był lodowaty i rozczarowany. Zaczął spisywać nazwiska gości. Zaznaczał kto siedział blisko sceny, kto był na parkiecie, którzy goście siedzieli przy barze.
– Z naszej rodziny byli tylko: mama, tata, Paweł, Asia z Piotrkiem. Twoi to: kuzynka Iza i wujek Marek. I obsługa. Nikt inny nie miał dostępu do sali – wyliczał.
Patrzyłam na listę jak zahipnotyzowana. Paweł… ? Nie, to niemożliwe.
– Uważasz, że to ktoś z mojej rodziny…? – zapytałam cicho.
Michał nie odpowiedział od razu. Odłożył długopis. Spojrzał mi w oczy.
– Nie chcę tego mówić… Ale tak, to możliwe. Ktoś z twoich. Paweł był ostatni w sali, pamiętasz?
Zacisnęłam pięści.
– Nie. To niemożliwe. On by tego nie zrobił.
Ale w głowie zaczęła mi kołatać jedna natrętna myśl: co jeśli jednak tak było?
Paweł coś kręcił
– Paweł, mam sprawę, pogadamy? – złapałam go po pracy, pod jego blokiem. Wyszłam z samochodu i od razu poczułam, że coś jest nie tak. Unikał mojego wzroku. Zapalił papierosa, choć przecież od dwóch lat nie palił.
– Jasne. O co chodzi? – rzucił, na moje oko zbyt swobodnie.
– Chodzi o wesele. Koperty… – zaczęłam delikatnie, ale już wtedy jego ręka z papierosem zaczęła drżeć.
– Monia, przecież wszystko było super. Po co drążysz? – próbował się śmiać, ale w jego głosie dało się wyczuć nerwowość.
– Zginęły pieniądze. Trzydzieści tysięcy. Nie mów mi, że to nic takiego.
Zamilkł. Przestał palić, rzucił papierosa na ziemię, przydeptał.
– Michał już coś sugerował, co? – burknął.
– Michał tylko... zauważył, że na liście nie ma połowy tego, co powinno być. I że zniknąłeś na pół godziny w trakcie wesela. Gdzie byłeś?
– Serio pytasz? Miałem dość, poszedłem się przejść. Głowa mnie bolała – mruknął, ale oczy mu latały.
– Paweł, spójrz mi w oczy. Wiem, kiedy ściemniasz.
– Monika, cholera, serio? Myślisz, że okradłbym siostrę na własnym weselu? – wybuchł. – Wiesz co? Jak nie masz dowodów, to mnie nie oskarżaj. Zresztą... zawsze byłaś naiwna.
Zrobiło mi się gorąco. Nagle nie poznawałam własnego brata.
– Więc jeśli nie ty, to kto? – zapytałam już łagodniej, ale on tylko pokręcił głową i odwrócił się na pięcie.
Zostawił mnie pod tym blokiem, z sercem ciężkim jak kamień.
Podsłuchałam rodziców
Przyszłam do rodziców bez zapowiedzi. Potrzebowałam ich, może jakiejś wskazówkim pomocy. Z kuchni dobiegały głosy – rozmawiali. Zatrzymałam się w przedpokoju, słysząc swoje imię.
– Nie mogę uwierzyć, że Paweł byłby zdolny do czegoś takiego – powiedziała mama cicho, ale stanowczo. – To jego własna siostra...
– Zawsze miał problemy z pieniędzmi – odpowiedział tata. – I te jego długi… Bóg wie, u kogo on się zapożyczył. Przecież nie raz mówiłem, że to się źle skończy.
Struchlałam.
– Miałam nadzieję, że jak Monika weźmie ślub, Paweł się ogarnie – ciągnęła mama. – Ale wiesz, jak to jest. Kiedy człowiek jest zdesperowany…
– A może to nie on? – wtrącił tata. – Nie mamy pewności. Ale jeśli... To by ją zniszczyło.
Weszłam do kuchni gwałtownie, a oni oboje podskoczyli.
– Co wy, do cholery, ukrywacie przede mną?! – zapytałam, czując, jak gardło mi się zaciska.
Mama zbladła, tata zamilkł. W końcu jednak on pierwszy się odezwał:
– Monika… Paweł miał poważne kłopoty finansowe. Wiem, że nie wiedziałaś, ale... był pod kreską, jak to się mówi. Mocno pod kreską.
– Dlaczego mi nie powiedzieliście? – zapytałam szeptem.
– Nie chcieliśmy, żebyś przeżywała to akurat w dniu ślubu. Zresztą mieliśmy nadzieję, że sobie jakoś poradzi, że jakoś z tego wyjdzie...
Siedziałam w zupełnej ciszy. Ale w środku coś zaczynało się kruszyć z wielkim trzaskiem.
Prawda wyszła na jaw
Nie dzwoniłam do nikogo przez trzy dni. Michał widział, że coś się ze mną dzieje, ale nic nie mówił. Zawieszeni w milczeniu chodziliśmy po naszym mieszkaniu jak zombie. Nie chciałam z nim rozmawiać. Z nikim. Próbowałam nie myśleć o Pawle, ale wystarczyło, że zamykałam oczy i widziałam jego twarz. Tę samą, która kilka lat temu pocieszała mnie po rozstaniu z narzeczonym. Tę, która dziś mogła okazać się twarzą złodzieja.
W końcu zadzwoniła do mnie mama.
– Możemy się spotkać? Sam na sam… – powiedziała cicho.
Usiadłyśmy w jej ogródku, jak kiedyś, tylko dziś było koszmarnie duszno, jakby nadciągała potworna burza.
– Paweł... nie chciał, żebyś wiedziała – zaczęła nieśmiało.
– Mamo, przestań. Nie rób z niego męczennika. Wolę poznać prawdę. Choćby była najgorsza.
Zawahała się. I wtedy coś w niej się przełamało.
– Miał długi. Wpadł w poważne tarapaty. Jakiś facet groził mu, że jak nie odda pieniędzy do końca miesiąca, to...
– To co?! – przerwałam wysokim tonem.
– To coś mu zrobi. Albo... tobie. Michałowi.
Zaniemówiłam.
– Pożyczył ode mnie pieniądze. Ale to kropla w morzu. Wiem, że poszedł wtedy za salę. Nie wiem, co zrobił. Ale na pewno nie szukał tam drinka...
To wyznanie wbiło mnie po prostu w ziemię.
– Czyli wiedziałaś. I milczałaś.
– To mój syn! – wybuchła nagle. – Nie chciałam, żebyś go znienawidziła.
– A ja jestem kim, mamo? – głos mi się załamał. – Gościem w tej rodzinie? Ofiarą, którą można poświęcić?
Patrzyła na mnie z otwartymi ustami. Wstałam.
– Jeśli to prawda, chcę to usłyszeć od niego. Ale zabraliście mi wszystko. Zaufanie. Spokój. Brata.
Zostawiłam ją tam, w ogrodzie. Wśród ciszy i wstydu.
Nie mam już brata
Zadzwoniłam do niego późnym wieczorem. Nie odbierał, więc pojechałam. Potrzebowałam tej rozmowy. Potrzebowałam spojrzeć mu w oczy i usłyszeć, że to nieprawda. Że to jakaś pomyłka. Że to był ktoś inny.
Drzwi otworzył w samych bokserkach, z piwem w dłoni. Jakaś gra była włączona na ekranie w pokoju.
– Oho, siostra przyjechała z kazaniem? – rzucił z uśmieszkiem. – Wejdź, ale szybko, bo mam rozgrywkę.
Zatkało mnie. Weszłam jak w transie, usiadłam na kanapie i spojrzałam na niego, jakby był kimś zupełnie obcym.
– Ukradłeś nasze pieniądze, prawda? – powiedziałam cicho, ale w powietrzu unosiła się już głośna afera.
– Mówisz „nasze”, jakbyście byli jakąś jednością. A jesteście tylko nowożeńcami z kredytem i naiwną wiarą w ludzi – prychnął. – Więc tak, zabrałem. I co?
Miałam wrażenie, że serce mi na chwilę stanęło. Z przerażenia i obrzydzenia zarazem. Zrobiło mi się niedobrze.
– Jak możesz?! To był mój ślub! Mój najważniejszy dzień w życiu! A ty…
– A ja byłem twoim bratem, który nie miał za co żyć. I który widział pudełko pełne forsy stojące bez opieki. Świat nie jest sprawiedliwy, Monia. Trzeba sobie jakoś radzić.
– To wszystko, co masz mi do powiedzenia? Nawet nie przeprosisz?
– A za co? Że uratowałem własny tyłek? Że wykorzystałem okazję? To wy byliście głupi. Nie ja.
Wstałam. Ręce mi się trzęsły. Łzy w oczach piekły jak jakiś żrący płyn.
– Już nie jesteś dla mnie bratem – wyszeptałam.
– Twoja strata – mruknął, wracając do przerwanej gry.
Wyszłam. Drzwi zamknęły się za mną z hukiem. I nagle wiedziałam jedno: pewnych ludzi trzeba po prostu wykreślić z życia.
Nie wiem, czy potrafię ufać
Minęło kilka tygodni, ale wciąż budzę się z tą samą myślą: to się wydarzyło naprawdę, to nie był sen. Nie ma dnia, żebym nie wspominała tamtego poranka – kiedy Michał i ja siedzieliśmy na podłodze, liczyliśmy koperty, śmialiśmy się jeszcze, nieświadomi, że za chwilę nasze święto stanie się początkiem rodzinnego rozłamu. Od tamtej pory wszystko się zmieniło.
Z Michałem jesteśmy razem, jeszcze silniejsi. Ale on nie chce mieć nic wspólnego z moim bratem. I wcale mu się nie dziwię. Zresztą... ja też nie wiem, kim dla mnie jest teraz Paweł. Był moim bratem tylko do tego feralnego dnia. Potem coś w nim się zmieniło. Może człowiek zbyt długo uciekający od problemów, przestaje logicznie myśleć i przestaje kierować się sercem? A ja padłam jego ofiarą. Na razie nie chcę go znać i boję się, że tak zostanie. Już na zawsze.
Mama próbuje to wszystko posklejać, jakby chodziło o potłuczony wazon. Ale to nie porcelana. Nie da się tego odczarować zdjęciami z dzieciństwa i wspomnieniami o wspólnym rowerku. Gdy ktoś cię okrada – dosłownie i w przenośni – przestajesz czuć, że jesteście jednością. Nie wiem, czy jeszcze potrafię ufać. Komukolwiek. Nawet ja, przecież to ja go broniłam. Ja stawałam za nim murem, gdy Michał patrzył podejrzliwie. A on w tym czasie… brał to, co nie było jego i nawet nie oglądał się za siebie. Czy lojalność wobec rodziny ma jakąś granicę? Chyba tak i ja ją właśnie odkryłam. W bolesny sposób.
Monika, 28 lat
Czytaj także:
- „Za bezinteresowną pomoc teścia, będę do końca życia spłacać dług wdzięczności. Wycenił się drożej niż fachowcy”
- „Na rodzinnym grillu wybuchła płomienna awantura. Mąż ze złości skwierczał jak kiełbasa, a szwagier spalił buraka”
- „Ukochany zawrócił mi w głowie, ale nie tylko ze mną kręcił piruety. Zemściłam się. To było jego ostatnie warszawskie tango”