Reklama

Takie miałem hobby

Przez kilka lat pracowałem na budowie w Niemczech. Przywiozłem stamtąd trochę pieniędzy i swojego pierwszego ogrodowego krasnala. A razem z nim – nowe hobby. Wkrótce w moim ogródku zaroiło się od brodatych grubasów w czerwonych czapeczkach.

Reklama

Pomysł na ten rodzaj ozdób bardzo spodobał się mojemu sąsiadowi zza płotu. Taki już był: własnych oryginalnych koncepcji nie miał, więc po mnie papugował wszystko. Pierwszy raz naraził mi się, gdy skopiował moją altankę. Potem postawił taką samą huśtawkę. W swoje urodziny lubiłem puszczać fajerwerki w ogródku, by hucznie czcić kolejny rok życia. On oczywiście też zaczął odpalać ognie sztuczne. Nie dziwota więc, że drań podkradł mi także pomysł ze skrzatami.

Wdaliśmy się w cichą rywalizację na polu krasnali. Nasze żony patrzyły na to z politowaniem. Obie były świadkami, jak jeden z nas przynajmniej raz w miesiącu, instalował nowego mieszkańca. Przez kilka lat przybywało nam tych krasnali. Aż któregoś dnia…

Ktoś ukradł mi krasnale!

Wszedłem rano na taras, potoczyłem dumnym wzrokiem po mojej kolekcji i zbaraniałem. Brakowało dwóch sztuk! Przecież na spacer nie poszły… Ani chybi – ktoś je ukradł! Natychmiast domyśliłem się, kto stał za tajemniczym zniknięciem moich dwóch ogrodowych krasnali. Teraz miałem ich dokładnie tyle samo co sąsiad. Zawistny drań!

Na jego szczęście musiałem jechać w delegację, ale obiecałem sobie, że po powrocie zajmę się wyjaśnieniem tej sprawy. Nie zdążyłem. Kiedy wróciłem nazajutrz wieczorem, przed naszym podjazdem zastałem sąsiada we własnej podłej osobie. „Może to i lepiej – pomyślałem. – Trzeba złapać byka za rogi!”. Zrobiłem odpowiednio groźną minę, jednak nim zdążyłem otworzyć usta, on oskarżycielsko wymierzył we mnie palec.

– To twoja sprawka! – wypalił. – Ludzie, trzymajcie mnie, bo nie zdzierżę!

– Wacek twierdzi, że ukradłeś mu trzy krasnale. Najcenniejsze… – wymamrotała moja żona, walcząc ze śmiechem.

Mnie tam wcale nie było wesoło.

– Co?! – wrzasnąłem. – To on ukradł moje! Dwa mi rąbnął ubiegłej nocy!

– Jak mogłem ci coś rąbnąć, skoro poprzedniej nocy byłem na rybach i wróciłem dopiero w południe?! – zaperzył się.

– A jak ja mogłem ci ukraść te głupie krasnale, skoro od wczoraj od rana byłem w delegacji?! – odparowałem.

– No… fakt – sapnął zafrasowany.

– Mamy wśród nas złodzieja – skonstatowałem ponuro. – I to nie jest żaden z nas…

Postanowiliśmy szukać sprawcy

Zrobiliśmy naradę wojenną. Postanowiliśmy czuwać co drugą noc na zmianę, żeby przyłapać złodzieja na gorącym uczynku. Przez tydzień nic się nie wydarzyło. Gdy już daliśmy za wygraną, pierwszej nocy bez naszej straży tajemniczy osobnik znów zaatakował. Ze zgrozą patrzyłem na ogródek. Zniknęły trzy kolejne krasnale! W tej samej chwili usłyszałem krzyk sąsiada.

– Dwa mi buchnął, bandzior! – wyryczał.

– U mnie trzy… – mruknąłem posępnie. – Musimy dopaść drania!

– Tylko jak?

– Mam pewien pomysł.

Sąsiad był elektronikiem, ja budowlańcem – zainstalowaliśmy więc w obu ogrodach prosty system alarmowy. Dwie kamery przemysłowe na rogach naszych posesji, skierowane na chodnik przed domami, i fotokomórki wzdłuż płotu. Kamery włączały się automatycznie dzięki czujnikom ruchu, a fotokomórki sygnalizowały każde naruszenie naszej przestrzeni. Wszystko nagrywał magnetowid zainstalowany w mojej piwnicy.

Niezły numer nam wywinęli

Przez pierwszą noc nic się nie działo, przez drugą – też. Po trzeciej nocy przeżyliśmy prawdziwy szok. Wszystkie krasnale wróciły na swoje miejsca! System alarmowy nie zarejestrował żadnych wtargnięć, a mimo to krasnale stały prawie dokładnie tam, gdzie przedtem! Mało tego: wyglądały jak nowe – odmalowane, wymyte i w ogóle…

– Czary… – westchnął sąsiad.

– Właśnie! – piekliłem się. – Wygląda tak, jakby te krasnale cały czas tu były! A przecież ktoś je ukradł!

– Ukradł i podrzucił z powrotem? Bez przechodzenia przez płot? Jak? I po co? Żeby je odmalować na nowo?

– Nie wiem – wzruszyłem ramionami.

I wtedy kątem oka zauważyłem jakieś poruszenie przy zejściu do piwnicy. Stał tam syn sąsiada, a mój syn za jego plecami wykonywał podejrzane wygibasy. Trąciłem w bok ciągle osłupiałego sąsiada i dyskretnym ruchem brody wskazałem naszych potomków.

– Co robi twój syn? – spytał.

– Najwyraźniej… zamiata schody do piwnicy.

– Kazałeś mu? I on… posłuchał?

Uniosłem kpiąco brwi. Kazać trzynastolatkowi zrobić coś takiego – to prosta droga do utraty resztek ojcowskiego autorytetu. Poprosiłem mojego o pomoc przy urodzinowych fajerwerkach, ale wykręcił się jakimiś swoimi sprawami. Zrobiło mi się przykro… Kończyłem czterdzieści lat i liczyłem chociaż na taki prezent z jego strony.

– Panowie! – nie wytrzymał mój sąsiad. – Co wy tam robicie, tak mniej więcej?!

– No… Schody zamiatamy… – rzucił od niechcenia mój syn.

– A co, pobrudziły się?

– Tak troszkę… Od gipsu – wymamrotał syn sąsiada i umilkł.

– Od gipsu z tych krasnali, co to je schowaliście przed nami? – spytałem, tknięty przeczuciem.

Obaj zalali się pąsem i zaczęli się tłumaczyć na wyścigi.

Reklama

No cóż, sprawa znikających skrzatów miała bardzo proste wyjaśnienie, a zarazem szokująco miłe. Nasi synowie postanowili odnowić najbardziej zniszczone krasnale: to miał być ich prezent dla nas. Na nasze okrągłe urodziny. Zatkało nas! Musieliśmy mieć pocieszne miny, bo smarkacze zaczęli chichotać. Też ryknęliśmy śmiechem. Pierwszy raz byliśmy zgodni. I równie zadowoleni, że się nam fajni synowi trafili. I mnie, i jemu. A co tam! Już nie będę sąsiadowi niczego wymawiał!

Reklama
Reklama
Reklama