„Za każdym razem śnił mi się ten sam sen. Okazało się, że to żaden sen, tylko moja marna przyszłość”
„Jechałam niemal pustą drogą. W pewnej chwili po drodze mijałam opuszczoną chatę, która była zbudowana na wzór góralski. Nie miała połowy dachu i wyglądała tak, jakby robotnicy nagle odeszli i nie dokończyli budowy. Nad jej frontonem widniał wielki napis: >>Do sprzeda…

- Tatiana, 38 .lat
Ten koszmar dręczył mnie przez rok. Zaczęłam się bać nadchodzącego mroku, bo wiedziałam, że niedługo muszę iść spać. Dzień w dzień, kiedy udręczona walką ze zmęczeniem, zapadałam w krótką drzemkę, po raz kolejny byłam zmuszana do uczestniczenia w sennym majaku. Za każdym razem przeżywałam dokładnie te same sceny, w tej samej kolejności.
Śniłam, że jadę samochodem
To było stare zielone volvo z lekko wgniecionym zderzakiem z prawej strony. Po chwili orientowałam się, że nie jestem kobietą, ale mężczyzną. Znałam jego myśli. Poprzedniego dnia skończył 40 lat i hucznie świętował urodziny w gronie przyjaciół i rodziny. Był inżynierem i prowadził prace projektowe nad rozwojem szybkiej kolei w Polsce. Ale to nie miało związku z moim koszmarem…
Jechałam niemal pustą drogą. W pewnej chwili po drodze mijałam opuszczoną chatę, która była zbudowana na wzór góralski. Nie miała połowy dachu i wyglądała tak, jakby robotnicy nagle odeszli i nie dokończyli budowy. Nad jej frontonem widniał wielki napis: „Do sprzeda…”. Również niedokończony jak cały dom.
Minęła godzina 15. U dołu dostrzegłam datę dnia: 23. Od czasu do czasu mijały mnie nadjeżdżające z przeciwka samochody. Mężczyzna myślał o swoim dotychczasowym życiu. Chyba było udane… No właśnie – chyba. Ożenił się zaraz po studiach. Pierwsza praca, pierwsza wygrana w krajowym konkursie na projekt osiedlowego miejsca rozrywkowego z kinem i basenem włącznie. Jego żona pracowała w tej samej grupie architektów.
Poznali się wiele lat wcześniej i po miesiącu stanęli na ślubnym kobiercu. To była miłość od pierwszego wejrzenia – wszedł do pokoju, gdzie stało dziesięć tablic kreślarskich. Zza dziewięciu wychyliły się męskie twarze, zza jednej na sekundę wyjrzała twarz Zosi. To wystarczyło, żeby się w niej zakochał. Dziwne? Ale prawdziwe.
Potem były długie lata walki o dziecko
Wreszcie Zosia zaszła w ciążę. Urodziła się Agnieszka. Przez dwa lata trwała idylla, aż przyszedł tamten wrzesień i Agnieszka zachorowała. Jej stan pogarszał się z tygodnia na tydzień i żaden z lekarzy nie potrafił znaleźć przyczyny nagłej choroby. Dwa miesiące później dziecko umarło. Rodzice zostali sami ze swoim bólem i nie potrafili dać sobie pocieszenia. W efekcie zaczęli się od siebie oddalać. Dwa lata po śmierci dziecka żyli już jedno obok drugiego, niczym dwoje obcych sobie ludzi.
Będąc w psychice tamtego mężczyzny, wiedziałam jednak, że żona nie jest mu obojętna. Czasami żal i cierpienie po stracie najbliższego powodują, że odgradzamy się od świata zewnętrznego i szukamy w sobie spokoju i zapomnienia. Kiedy wreszcie ból mija, jesteśmy otoczeni tyloma barykadami i zasiekami, że nie mamy już sił, żeby je zburzyć i wydostać się do słońca. Sądzimy, że tam, na zewnątrz, już nic dobrego nas nie czeka. Żyjemy zatem z dnia na dzień, obojętni na mijający czas i bliskich nam niegdyś ludzi. Czy podobnie było w wypadku mężczyzny z mojego snu?
Tak więc siedziałam za kierownicą zielonego volvo, patrzyłam przed siebie na drogę i oglądałam fragmenty życia nieznanego mi człowieka. Samochód pędził pustą szosą, w pewnej chwili mijałam charakterystyczne trzy sosny, z których środkowa była złamana, jakby od uderzenia pioruna.
Pięć kilometrów później pojawiał się tamten zakręt
Kiedy wyjeżdżałam zza kępy drzew, oślepiało mnie słońce. Sekundę później słyszałam rozdzierający ryk klaksonu TIR-a, który wyłaniał się zza zakrętu i pędził prosto na mnie. Ale to nie tamten źle jechał, lecz mój samochód wcześniej zjechał na przeciwny pas.
Gwałtownie odbijałam w bok, żeby wrócić na swoją stronę, i jednocześnie wdeptywałam pedał hamulca. Nie działał. Mój samochód przebijał barierkę okalającą zakręt i pędził w dół po murawie zbocza, wprost w toń jeziora, które rozpościerało się kilkadziesiąt metrów w dole.
Bezradnie uderzałam nogą w pedał hamulca, lecz bez skutku. Zaciągałam hamulec ręczny, ale zablokowane tylne koła nadal ślizgały się po mokrej murawie. Jezioro było coraz bliżej. Rósł we mnie paniczny strach. Rodził się gdzieś w żołądku, zaciskał się na nim stalowymi palcami i sekundę potem skakał do gardła, tamując oddech.
Pode mną była kilkumetrowa głębia, w którą zanurzało się auto. Przerażenie nie pozwalało mi nawet krzyknąć. Widziałam, jak woda zalewa przednią szybę, i auto powoli zanurza się w przejrzystą toń. Szarpałam za klamkę, lecz niewiele to pomagało.
Wtedy przychodziła świadomość, że drzwi są popsute.
Żeby je otworzyć, powinnam odkręcić szybę i z zewnątrz zwolnić mechanizm blokujący zamek. Chwytałam za rączkę do opuszczania szyby. Ta odchyliła się na tyle, że do środka zaczęła wdzierać się woda. Mnie zaś pozostawała w dłoni urwana korbka.
Wtedy ściskająca mnie za gardło dłoń stawała się lodowato zimna. Wiedziałam, że niedługo nadejdzie mój koniec. W tym momencie czułam, że tamten mężczyzna bardzo kocha swoją żonę. Sekundę później przychodził żal, że już nigdy nie będzie mógł jej powiedzieć słowa: „Kocham”.
Potem się budziłam, przerażona.
Oczywiście próbowałam pozbyć się koszmaru. Psychiatra przepisał mi tabletki. Hipnotyzer wprowadził w trans. Ćwiczyłam jogę, medytowałam. Jednak nic nie potrafiło zdjąć ze mnie przekleństwa snu.
I nagle… Wszystko się skończyło
Pewnego poranka obudziłam się po wielu godzinach spokojnego snu. Nic mi się nie przyśniło. Pozostał tylko dojmujący smutek, że jeśli sen nie był złudą, gdzieś umiera piękna miłość między dwojgiem ludzi.
Kilka dni później wyjeżdżałam z rodziną na zasłużony odpoczynek do pensjonatu w górach. Opracowałam trasę i około południa ruszyliśmy w drogę. Mój mąż siedział na tylnym siedzeniu obok naszego dziesięcioletniego syna, który jak zwykle gapił się w tablet i co jakiś czas podrzucał nam ciekawe informacje, które wyczytał w sieci… Powinno było być sympatycznie i wesoło, a jednak od chwili, gdy usiadłam za kółkiem, czułam w sobie niepokój – tak samo jak wówczas, gdy zaczynałam śnić tamten koszmar.
To nie był przypadek. W pewnej chwili na poboczu drogi dostrzegłam niewykończony góralski dom z zawieszonym napisem: „Do sprzeda…”. Potem minęłam dwie sosny z trzecią złamaną pośrodku. Wszystko jak w tamtym śnie. Spojrzałam na zegarek. Na datowniku widniała cyfra 23, a zegarek wskazywał kilkanaście minut po godzinie 15. I wtedy zrozumiałam.
Jak na zwolnionym filmie przed oczyma przesunęły mi się wyśnione wydarzenia. Do tamtego feralnego zakrętu było jeszcze kilka kilometrów… Tak się zdenerwowałam, że zjechałam na pobocze i gwałtownie zatrzymałam samochód.
– Co się stało? – spytał mąż.
– Nie wiem, ale…
I wtedy obok nas z dużą prędkością przejechało zielone volvo z wgniecionym po prawej stronie zderzakiem. Prowadził mężczyzna. Rany boskie!
Natychmiast wjechałam na szosę i wcisnęłam pedał gazu
– Znajdź na mapie zjazd nad jezioro – rzuciłam mężowi. – Bez dyskusji.
Mąż i syn stanęli na wysokości zadania, i nie kłócąc się ani nie domagając wyjaśnień, znaleźli najbliższy zjazd. Pół kilometra dalej skręciłam i szutrową drogą dotarłam nad wodę. Samochód faceta ze snu już tam tonął. Zatrzymałam kilka metrów od brzegu i wyskoczyłam z samochodu. Obok mnie przebiegł mąż.
– Otwórz od zewnątrz drzwi kierowcy! – krzyknęłam za nim. – Rączka jest zepsuta!
Tomek zrzucił sweter i buty, i wbiegł do jeziora. Auto zniknęło z powierzchni, mąż zanurkował. Po kilku okropnych chwilach woda zabulgotała i na powierzchnię, w pianie powietrza, wypłynęli obaj. Prawie zemdlałam z ulgi.
Siedzieliśmy wszyscy w pobliskiej karczmie. Tomasz i Jerzy, owinięci kocami, pili grog i patrzyli na mnie pytająco. Właśnie opowiedziałam im, skąd wiedziałam, że samochód Jerzego wpadnie do jeziora.
– Ale jeśli myślicie, że powiem wam, dlaczego o tym śniłam, to wybaczcie, ale nie mam zielonego pojęcia.
– Niektórzy twierdzą, że takie sny pojawiają się za sprawą związków karmicznych między ludźmi – odezwał się mój synek, który cały czas męczył Google. – Może w poprzednich wcieleniach byliście małżeństwem albo rodzeństwem.
Popatrzyłam na Kubusia z podziwem.
– Nie – nagle odezwał się Jerzy; po jego twarzy spływały łzy. – To Agnieszka, moja córeczka. Jestem pewien, że to ona dała mnie i Zosi drugą szansę.
Jak było naprawdę? Czy to ważne?