Reklama

Mam na imię Ada i pracuję w dziale marketingu w dużej korporacji. Zawsze wiedziałam, że sukces nie przychodzi sam — trzeba go sobie wywalczyć. Dla tej pracy zrezygnowałam z wielu rzeczy. Kariera była dla mnie najważniejsza. Kiedy poznałam Piotra, mojego szefa, wszystko się zmieniło. Był czarujący, inteligentny, starszy. Taki, który mówił rzeczy, które trafiały dokładnie tam, gdzie trzeba. Z czasem zaczęliśmy się spotykać — najpierw po pracy, potem coraz częściej. Wiedziałam, że to niebezpieczne. Piotr miał żonę. Ale nie potrafiłam już tego zatrzymać.

Reklama

Dostałam premię uznaniową

Wszystko zaczęło się zupełnie niewinnie. Tego dnia przyszłam do pracy nieco wcześniej. Kiedy włączyłam komputer, zobaczyłam wiadomość z działu kadr. Temat: „Premia uznaniowa”. Przez chwilę patrzyłam w ekran jak zaczarowana. Otworzyłam załącznik i zamarłam. Kwota była… duża. Nawet bardzo. Większa niż jakakolwiek premia, jaką kiedykolwiek dostałam. Puls mi przyspieszył. Spojrzałam przez szybę na gabinet Piotra. Był już w środku.

– Gratulacje – powiedziała cicho Asia, siadając obok. – Ładnie się wybiłaś.

– Dzięki – uśmiechnęłam się niepewnie.

– Szkoda tylko, że nie wszystkim się tak szczęści – dodała chłodno i zaczęła przeglądać papiery.

W kuchni usłyszałam dwie dziewczyny z HR-u, które chyba zapomniały, że drzwi nie tłumią głosu.

– Mówię ci, premia jak z kosmosu. – Jedna z nich nalała sobie kawy. – Ale to przecież nie za raporty, nie?

– No pewnie. Chyba wszyscy wiemy, skąd te nagłe sukcesy.

– Co, szef nie lubi spać sam?

Zrobiło mi się gorąco. Cofnęłam się po cichu, zanim mnie zauważyły. Serce mi waliło, jakbym przyłapana była na gorącym uczynku. Usiadłam przy biurku, dławiąc łzy. Przez cały dzień czułam spojrzenia. Nie wiedziałam, co jest gorsze — to, że może się domyślają, czy to, że mają rację. A może po prostu zazdroszczą? Wieczorem Piotr napisał: „Uśmiechnij się, zasłużyłaś”. Tylko że ja już nie wiedziałam, na co właściwie.

Nie wiedziałam, w co się pakuję

Spotkaliśmy się po pracy. Wsiadłam do jego samochodu, zaparkowanego w ciemnej uliczce niedaleko biura. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu, zanim się odezwałam.

– Wiesz, co się dzieje w biurze? – spytałam, nie patrząc na niego.

– Domyślam się – odparł, zerkając w lusterko. – Ale to minie. Ludzie zawsze gadają.

– Zaczynam się bać. Czy ty naprawdę mnie wspierasz? – powiedziałam cicho.

Zacisnął dłonie na kierownicy. Cisza między nami zgęstniała.

To tylko przejściowe – powiedział po chwili. – Musimy zachować kontrolę nad sytuacją. Nie możemy dać im satysfakcji.

– Nie o nich chodzi – szepnęłam. – Chodzi o mnie. O to, jak ja się z tym czuję.

Odwrócił się w moją stronę, jego spojrzenie było chłodniejsze niż zwykle.

– Ada, nie dramatyzuj. Jesteś inteligentna. Wiedziałaś, w co się pakujesz.

Zabolało. Ten ton. Ten dystans. Inny niż wtedy, gdy potrafił godzinami słuchać, co czuję, czego się boję. Gdy mówił, że jestem wyjątkowa.

– Czyli teraz mamy udawać, że nic nas nie łączy? – zapytałam z goryczą.

– Na jakiś czas… tak będzie bezpieczniej – odparł spokojnie.

Zacisnęłam szczęki. Chciałam wysiąść i trzasnąć drzwiami, ale coś mnie trzymało.

– Dobrze – powiedziałam w końcu. – Udawajmy. Skoro to tylko przejściowe.

Wysiadłam i ruszyłam przed siebie. A on mnie nie zatrzymywał.

Zrobiło mi się niedobrze

Wezwano mnie do sali konferencyjnej. Siedziała tam przedstawicielka działu HR, a w rogu – Piotr. Nie odezwał się ani słowem, tylko skinął głową. Poczułam lodowaty chłód na plecach.

– Ada, z przykrością muszę cię poinformować, że firma podjęła decyzję o rozwiązaniu z tobą umowy – powiedziała HR-ówka bez mrugnięcia okiem.

– Co...? – zdołałam tylko wydusić.

– Oficjalny powód: utrata zaufania do pracownika. Dokumenty są przygotowane, proszę o podpis.

Spojrzałam na Piotra. Nie patrzył na mnie. Zrobiło mi się słabo.

– Przepraszam, ale chcę z nim porozmawiać. Teraz. – Głos mi się załamał, ale nie ustąpiłam.

Wyszliśmy do pustej sali. Zatrzasnęłam za sobą drzwi.

– Zrobiłeś ze mnie swoją kochankę, a teraz wyrzucasz mnie jak śmiecia?! – wybuchłam.

– To nie tak. Uwierz mi, ja też cierpię. Ale nie miałem wyjścia – Piotr odsunął się, jakby bał się, że go dotknę.

– Ty nie miałeś wyjścia?! – parsknęłam śmiechem. – Przecież to ty miałeś władzę! Ty wszystko kontrolowałeś!

Muszę chronić swoją rodzinę. I stanowisko – powiedział chłodno.

Zrobiło mi się niedobrze. Stałam tam, z kartką w dłoni, patrząc na człowieka, którego jeszcze niedawno uważałam za kogoś więcej niż szefa.

Nienawidzę cię – wyszeptałam. – I nienawidzę siebie za to, że ci wierzyłam.

Odszedł pierwszy. Ja jeszcze chwilę stałam, zanim podpisałam papiery. Ręka mi drżała.

Miałam ochotę się zemścić

Przez kilka dni nie wychodziłam z mieszkania. Żal ściskał mi gardło, a rzeczywistość rozciągała się jak lepki sen. Zasłony były zaciągnięte, telefon wyciszony. Nie miałam siły odbierać. Jedyną rzeczą, jaką zrobiłam, było usunięcie Piotra z kontaktów. Ale jego numer i tak znałam na pamięć. Przeglądałam maile od współpracowników. Jedni udawali, że nic się nie stało, inni przesyłali półsłówka pełne ciekawości i ukrytego zadowolenia. Nie odpisałam nikomu. Wciąż widziałam jego twarz – obojętną, spokojną. Jakby to była zwykła sprawa, którą trzeba załatwić. Pewnego wieczoru, po kilku lampkach wina, zaczęłam pisać do niego wiadomość. Pisałam długo, chaotycznie – o tym, jak się czuję, jak mnie zawiódł, że wszystko, co mówił, brzmiało wtedy jak prawda. Pisałam, że nienawidzę tej ciszy i pustki, którą zostawił. Nie wysłałam. Skasowałam.

– Czy ja naprawdę byłam aż tak naiwna? – zapytałam kilka dni później, siedząc naprzeciw Oli, mojej dawnej przyjaciółki.

– Zakochałaś się. To nie naiwność. To tylko bardzo ludzkie – odpowiedziała spokojnie, kładąc dłoń na mojej. – Ale teraz musisz pomyśleć o sobie. Nie o nim. Nie o firmie.

Jej słowa otworzyły we mnie jakąś szczelinę. Pojawiła się myśl, a co, jeśli by o tym opowiedzieć głośno? Pokazać jego twarz. Nazwać sprawy po imieniu. Chociaż raz odzyskać kontrolę. Wróciłam do domu i otworzyłam komputer.

Wstydziłam się swojej naiwności

Piotr odezwał się po kilku tygodniach. Krótka wiadomość, bez emocji: „Możemy się spotkać? Chciałbym porozmawiać”. Odpisałam bez większego namysłu. Ciekawość mieszała się ze złością. Umówiliśmy się w małej kawiarni na obrzeżach miasta. Takiej, gdzie nikt nas nie znał. Przyszedł punktualnie. Ubrany jak zwykle perfekcyjnie, ale z czymś nowym w oczach – zmęczeniem. Nie uśmiechał się jak kiedyś. Usiadł naprzeciwko mnie, zamówił czarną kawę, a potem długo milczał.

– Nie chciałem, żeby to się tak skończyło – powiedział w końcu.

– Ale tak właśnie to zakończyłeś. Wybierając siebie – odpowiedziałam spokojnie.

– Ada… Ja też się pogubiłem. To wszystko mnie przerosło.

– I dlatego trzeba było mnie zniszczyć?

Zacisnął usta. Nie zaprzeczył.

– To była decyzja, którą musiałem podjąć. Firma, żona, dzieci… Nie mogłem pozwolić, by to wyszło na jaw. Nie teraz.

– Nie teraz? – uniosłam brwi. – A kiedy? Gdybyśmy się nie spotkali, wszystko byłoby dobrze?

– Nie wiem – powiedział cicho. – Może.

Przez chwilę patrzyłam na niego i czułam tylko pustkę. Już nie byłam tą samą osobą, która czekała na jego wiadomości z drżeniem rąk.

– Wiesz, czego się najbardziej wstydzę? – zapytałam. – Że myślałam, że mnie kochasz.

Nie odpowiedział. Spojrzał tylko gdzieś za moje plecy.

– Już nie potrzebuję twoich wyjaśnień – powiedziałam i wstałam. – Nie tłumacz się więcej. Po prostu żyj z tym, co zrobiłeś.

I wyszłam.

Powoli buduję siebie

Minęło kilka miesięcy. Czas nie uleczył wszystkiego, ale zrobił miejsce. Miejsce na nowe poranki bez tego ciężaru w klatce piersiowej. Zaczęłam pracę w małej agencji marketingowej – bez wielkiej pensji, bez prestiżowego logotypu w stopce maila. Ale z ludźmi, którzy widzą we mnie coś więcej niż potencjalny romans. Nie śledziłam, co dzieje się z Piotrem. Przestałam sprawdzać jego aktywność w sieci, nie wypytywałam znajomych. Nie dlatego, że przestał mnie obchodzić. Ale dlatego, że nie chciałam już rozdrapywać ran, które i tak powoli się zabliźniały.

Czasem budzę się w nocy i przypominam sobie jego dotyk, jego głos. Pamięć bywa zdradliwa – potrafi ocieplić nawet najchłodniejsze chwile. Ale wtedy przypominam sobie również salę konferencyjną i kartkę, którą musiałam podpisać z drżącą ręką. I wtedy znów wiem, dlaczego nie warto wracać. Nie opowiedziałam nikomu całej prawdy. Nie było artykułów, nie było odwetu. Zrezygnowałam z zemsty, bo nie chciałam dłużej trzymać się czegoś, co mnie niszczyło. Potrzebowałam oddechu, a nie walki. On został w swoim świecie, ja buduję nowy – powoli, po swojemu. Moja historia nie skończyła się happy endem. Ale nauczyłam się jednej rzeczy, że można się podnieść nawet wtedy, gdy zawali się wszystko. I że samotność jest lepsza niż obecność kogoś, kto cię zdradza pod przykrywką troski. Może nie jestem jeszcze silna. Ale już nie jestem taka zupełnie słaba.

Ada, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama