Reklama

Myślał, że wszystko mu wolno

Bolo uwielbiał szpanować! Miał świra na punkcie motocykli, nie miał za to kłopotów z kasą, bo jego ojciec jest właścicielem trzech stacji benzynowych w okolicy. Więc Bolo kupił sobie najszybszy motocykl świata suzuki Hayabusa. Od tej pory kazał na siebie mówić Speedman, bo – jak twierdził – jest najszybszym facetem w mieście, a może nawet w województwie.

Reklama

– Moja maszyna może pojechać nawet 300 km na godzinę. A to przecież nie ścigacz – chwalił się. – Wiecie, że fabryka ograniczyła jego osiągi, bo było za dużo wypadków.

Nikt nie próbował wątpić w słowa Speedmana, bo nikt z chłopaków nie miał motocykla, który mógł się równać z Hayabusą. Bolo był najlepszy i bardzo lubił tak o sobie myśleć. Pozycji Bola mógł zagrozić jedynie Długi Mietek. Ksywkę zyskał, bo był wysoki. Miał 2 m i 2 cm wzrostu. Mietek miał słaby motocykl, mocno używane kawasaki. Wszyscy wiedzieli, że stare kawasaki nie ma szans z nową Hayabusą, więc Bolo nie czuł się zagrożony. Tyle że Długi Mietek znał się na motocyklach i umiał jeździć. Żadna maszyna nie miała przed nim tajemnic. Pod tym względem bił Bola na głowę.

Swój pierwszy motocykl złożył z części znalezionych na złomowisku. Nikt nie wierzył, że Mietkowi uda się z tego złomu cokolwiek zrobić, ale udało się. Piękna maszyna. Wszystkie części chromowane, rama i bak pięknie lakierowane w warsztacie u K. to najlepszy lakiernik w mieście. Na baku był jeszcze wymalowany łeb rekina po obu stronach. To było prawdziwe cudo.

Mietek na przyczepie zawiózł swoje dzieło do wydziału komunikacji, by tę maszynę zarejestrować, ale kazali mu pokazać opinię rzeczoznawcy, że pojazd nadaje się jazdy. To Mietek pojechał do rzeczoznawcy, aż do województwa. Podobno maszyna Mietka bardzo się spodobała i konstrukcja została dopuszczona do ruchu.

Zebrał chłopaków i zorganizował gang

Bolo bardzo zazdrościł Mietkowi i wtedy ojciec kupił mu nowy skuter. On sam jeszcze nie miał prawa jazdy, a na skuterku można było jeździć bez tego dokumentu. Więc jeździł i szpanował. Wyciskał z tego skuterka wszystko, co fabryka dała. Ktoś podrasował mu silnik i skuterek mógł jechać nawet 100 km na godzinę. Oczywiście maszyna często się psuła, ale tym się Bolo zbytnio nie przejmował. Odstawiał pojazd do mechanika i chwalił się, jaka wspaniała będzie jego maszyna po naprawie.

Po czterech próbach zdał wreszcie egzamin na prawo jazdy. Gdy tylko otrzymał dokument, wymusił na rodzinie motocykl. Stary na odczepnego kupił mu używaną hondę. Dla Bola to było jak policzek. Używane kawasaki miał Długi Mietek, a tu taki cios! On, szybki Bolo, też ma jeździć starą maszyną. Ojciec Bola nie reagował na żadne reklamacje syna.

– Nauczysz się jeździć na starym, dostaniesz nowy – obiecał.

To nieco uspokoiło Bola, ale wciąż cierpiał, że nie może być lepszy niż konkurent. Tak czy inaczej kupił sobie specjalny motocyklowy strój i dalej szpanował w miasteczku. Aby podreperować sobie samopoczucie, Bolo zebrał kilku chłopaków z okolicy, tak jak on mających motocyklowego świra i zorganizował gang, którego on, Bolo, został przywódcą. Wszyscy mieli jednakowe skórzane kurtki z wyszytym na plecach stylizowanym diabłem trzymającym sokoła. Nazwali siebie Diabelskie sokoły.

Mieszkańcy traktowali ich tak, jak należy traktować niegroźnych młodzieńców na motocyklach. Z czasem jednak niewinna grupa przerodziła się w prawdziwy gang zagrażający bezpieczeństwu na okolicznych drogach. Chłopcy lubili jeździć grupami całą szerokością jezdni. Wtedy czuli, że są silni, że nikt im nie podskoczy. Kilka takich popisów skończyło się wypadkami, na szczęście niegroźnymi, kiedy jadący z przeciwnej strony nie ustępowali drogi i lądowali w rowie. Policja twierdziła, że nic nie może zrobić. Wszyscy motocykliści nazywani Diabelskimi sokołami zeznawali, że tego dnia nie jechali tą drogą. Na dodatek przedstawiali świadków, którzy potwierdzali ich wersję. Powoli Diabelskie sokoły stawały się postrachem okolicy.

Długi Mietek był przeciwieństwem Bola

Bolo zawsze lubił się ścigać, a właściwie najbardziej lubił wygrywać. Chłopaki z gangu wiedzieli, że w wyścigach Bolo oszukuje. Zawodnicy startują po dwóch, żeby nie było tłoku na trasie. Najpierw jest okrążenie zapoznawcze, a dopiero po poznaniu trasy właściwy wyścig. Bolo miał na trasie zaznaczone miejsce, które pozwalało skrócić dystans, na przykład ominąć jeden długi zakręt. To wystarczyło, by taki wyścig wygrać.

Kiedy to odkryto, o mały włos nie stracił swego przywództwa. A nie stracił z prostej przyczyny – miał kasę i często stawiał piwo w zajeździe za miastem, który stanowił niepisany lokal Diabelskich sokołów. Gdy Bolo kupił suzuki Hayabusa kazał wyszyć na swojej kurtce pod znakiem gangu napis Hayabusa. Gdy chłopaki protestowali, powiedział, że po pierwsze tylko on ma najszybsze suzuki świata, a po drugie Hayabusa oznacza po japońsku najszybsze zwierzę świata, czyli sokoła wędrownego! No, a skoro wszyscy są Diabelskimi sokołami, to on, Bolo, jest najszybszy i napis Hayabusa na plecach mu się należy. I w ogóle od teraz mają go nazywać Speedman, co znaczy szybki, pędzący mężczyzna.

Długi Mietek był przeciwieństwem Speedmana. Cichy, skromny, nie lubił się popisywać. Całe miasto wiedziało, że Mietek to pierwszorzędny mechanik, doskonale znał się na silnikach – zarówno tych w motocyklach jak i w samochodach. Mietek od szesnastego roku życia pracował w warsztacie, by pomóc biednej rodzinie. Jego matka chorowała, a ojciec częściej pił, niż pracował, więc utrzymanie trójki rodzeństwa i chorej matki spoczywało na głowie Długiego Mietka.

Mimo tych trudności, Mietek w klubie motorowym nauczył się jeździć. Przez pewien czas nawet ścigał się na torze, ale brak pieniędzy nie pozwolił mu na profesjonalne starty. Zresztą musiał pomagać rodzinie. Długi Mietek nie był członkiem motocyklowego gangu, nawet podśmiewał się trochę z Diabelskich sokołów. Zamiast szpanować po okolicy czy siać postrach wśród kierowców, wołał dłubać przy motocyklach. Jakiś czas temu kupił używanego ścigacza kawasaki Ninja. Dłubał przy nim dniami i nocami. Po remoncie maszyna była jak nowa.

Zapewne chciał mu utrzeć nosa

Nie wiadomo, kto i kiedy puścił plotkę, że Długi Mietek śmieje ze Speedmana i jego Hayabusy. Podobno Mietek mówił, że tę jego „suzukę” da się objechać na rowerze. I, że gdyby nie kasa tatusia, Bolo powoziłby furmanką. Całe miasteczko wiedziało, że to prawda, ale ci co znali Mietka uważali, że ktoś go wkręca. W miasteczku nie ma wiele rozrywek, więc taka afera stanowiła nie lada atrakcję.

Dziś podejrzewam, że to któryś z Diabelskich sokołów, wiedząc, że Mietek jest doskonałym motocyklistą, wymyślił tę intrygę. Zapewne chciał utrzeć nosa Speedmanowi. Miasteczko jest małe, tu wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich, więc plotka rozeszła się lotem błyskawicy i dotarła do Bola, który oczywiście wściekł się okropnie. Jeszcze nikt nie odważył się publicznie tak boleśnie wjechać mu na ambicję!

Jak było do przewidzenia, Bolo wyzwał Długiego Mietka na motocyklowy pojedynek. Na pierwszą propozycję Mietek odpowiedział grzecznie, że nie zamierza się ścigać, bo nie widzi powodu, żeby się wygłupiać. Odmowa jedynie rozwścieczyła Speedmana. Poczuł się zlekceważony! Zaczął rozpowiadać, że Długi Mietek to tchórz, że się boi i nie umie jeździć.
Przez ponad miesiąc Mietek nie zwracał uwagi na te zaczepki. Im dłużej milczał, tym bardziej nasilały się ataki ze strony Speedmana. W końcu Speedman poszedł na całość. W niedzielę po południu wpadł do kawiarni, w której siedział Mietek z dziewczyną i publicznie zarzucił mu tchórzostwo.

– Jestem lepszy od ciebie – krzyczał na cały lokal – i dlatego boisz się ze mną ścigać. Przegrałbyś natychmiast na tej swojej motorynce…

Ustalono niezależną komisję sędziowską

Tego było za wiele. Żaden facet nie zdzierży, gdy go obrażają przy dziewczynie, wobec której ma jakieś zamiary. Długi Mietek przeprosił damę, wstał od stolika, zgrabnym chwytem wykręcił Bolowi rękę, aż tamten jęknął z bólu i powiedział głośno:

– Chcesz się ścigać? Zatem dobrze, będziemy się ścigać, a teraz spadaj stąd – i wyrzucił go za drzwi, po czym spokojnie wrócił do stolika.

Długi Mietek doskonale wiedział, że Bolo będzie oszukiwał, nie wiedział tylko jak. Dlatego wymyślił niezależną komisję sędziowską. Poprosił kilku znajomków z klubu motorowego, by byli jego sekundantami i kontrolowali wyścig. Bolo zgodził się na to i ze swojej strony zaproponował kilku kumpli.

Najtrudniej było wyznaczyć trzykilometrową trasę. O tym, że Bolo z Mietkiem będą się ścigać, wiedziało każde dziecko. Wyścigi po publicznych drogach były zabronione. Policja zwiększyła częstotliwość patrolowania ulic. Trzeba było przenieść wyścig za miasto. W końcu ustalono, że będzie prowadził nowymi ulicami, na południowym skraju miasteczka.

Aby zapewnić bezpieczeństwo motocyklistom i ewentualnym przejezdnym w newralgicznych punktach, gdzie niespodziewanie mogły pojawić samochody lub piesi, ustawiono chłopaków w odblaskowych kamizelkach. W razie potrzeby mieli zatrzymać auto, tłumacząc, że tu się kręci film i za chwilę będzie można jechać.

Wyścig wyznaczono na godzinę 19. Z obserwacji terenu wynikało, że po 19 życie w tej okolicy zamiera. Wszyscy siedzą w domach i czekają na wiadomości w telewizji. Wyścig miał trwać nie dłużej niż trzy, cztery minuty. Przeciętna prędkość – 60 km na godzinę. Rzecz jasna na prostej można było dokręcić nawet do 140 km na godzinę.

Wystartowali. Bolo był o całą długość maszyny przed Długim Mietkiem. Wiadomo było, że na najbliższym zakręcie Speedman wymięknie, inaczej wyleci z drogi. Wtedy Mietek, wybrawszy najlepszy tor jazdy, bez problemów go wyprzedzi. Następny odcinek to ok. 500 m prostej. Do zakrętu pierwszy dojedzie Speedman, ale później na przedzie będzie Długi Mietek, chyba że Bolo będzie go blokował. To mało prawdopodobne, gdyż Bolo aż tak nie panuje nad swoją Hayabusą. Dalej już Mietek nie odpuści, bo do mety zostanie tylko kilometr i trzy zakręty. Takie były przewidywania obserwatorów.

Z całą pewnością maczał w tym palce

Pierwszy na mecie zameldował się… Speedman. Wrzeszczał z radości, machał rekami, palił gumę, po prostu wariował. Gdy po pięciu minutach Długiego Mietka nadal nie było, wiedzieliśmy, że coś się stało. Z daleka słychać było sygnał karetki. Wszyscy wskoczyli na motocykle, do samochodów i pojechali w kierunku startu. W połowie drogi stała karetka, nie było widać ratowników. Znajdowali się w głębokim wykopie, na dnie którego leżał Mietek, a na nim motocykl. Kilku chłopaków wskoczyło do dołu, by zdjąć maszynę z rannego.

Obejrzałem miejsce wypadku. Na prostej drodze ktoś ustawił drewnianą zaporę, kierującą ruch lekko w lewo. 100 m dalej był, niewidoczny dla nadjeżdżającego z dużą prędkością motocyklisty, głęboki wykop. Tam wpadł Mietek. Zrozumiałem, że Bolo sam lub z czyjąś pomocą tuż przed wyścigiem ustawił zaporę. Jechał pierwszy i pojechał prosto. Mietek, widząc zaporę, skręcił lekko w lewo. Sekundę później leżał na dnie wykopu…

Podszedłem do Bola, złapałem go za kurtkę i wrzasnąłem:

– Do tej pory byłeś tylko nędznym gnojem, teraz jesteś bandytą!

Reklama

Z całej siły walnąłem go w zęby… Wpadł do wykopu, tuż obok leżącego tam nadal motocykla.

Reklama
Reklama
Reklama