Reklama

Ludzie często mówią, że jesteśmy małżeństwem idealnym. Śmiejemy się z tych samych żartów, kończymy zdania, mamy wspólne pasje. Wieczory spędzamy razem, wtuleni w siebie, oglądając seriale. I chociaż wszyscy pytają, kiedy w końcu zdecydujemy się na dziecko, my tylko wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia i zbywamy temat uśmiechem. Nikt nie wie, że za zamkniętymi drzwiami naszej sypialni nie dzieje się nic więcej niż kolejne odcinki serialu. Nasze łóżko to miejsce ciepła i bliskości, ale nie tej fizycznej. Tajemnica, którą ukrywamy, stała się częścią codzienności. A może też... początkiem końca.

Wydawało się, że jesteśmy idealni

Zawsze mówiłem, że mam szczęście. W końcu ile osób może powiedzieć, że po tylu latach małżeństwa wciąż lubi swojego partnera? Że nie tylko kocha, ale i naprawdę lubi? Moja żona, Eliza, była moją najlepszą przyjaciółką, powierniczką i ulubioną osobą do spędzania wieczorów na kanapie. Mieliśmy swoje rytuały – wspólna kolacja, herbatka z miodem, miękka kołdra i dwa odcinki czegokolwiek do oglądania, co akurat nas wciągnęło. Nie było między nami awantur, cichych dni, zazdrości. Ludzie z pracy, rodzina – wszyscy patrzyli na nas jak na parę z katalogu. Pytali, jak to robimy. Żartowałem, że sekret to osobne konta na socialach i wspólne konto w banku. Eliza śmiała się wtedy serdecznie i mówiła, że jeszcze „wspólne poczucie humoru”.

Nie czułem się oszukany. Serio. Życie z Elizą było wygodne, spokojne, przewidywalne. Wiedziałem, że zawsze znajdę ją obok – z książką, z kubkiem kakao, z tym jej ciepłym spojrzeniem. Ludzie się rozwodzili, rzucali talerzami, zdradzali – a my nadal leżeliśmy obok siebie, zawinięci w koc, komentując kolejne fabularne absurdy. Wiedziałem, że nie jesteśmy tacy jak inni. Ale wtedy wydawało mi się, że to komplement. Że wygraliśmy coś, czego inni nawet nie rozumieli.

Tego jednak nie przewidzieliśmy

Zaczęło się od niewinnych pytań przy świątecznym stole.

– No i co z tym dzidziusiem? – zagadnęła ciotka Danusia, nakładając sobie drugą porcję sałatki. – Tyle lat po ślubie, a wy dalej tylko we dwoje?

Uśmiechnąłem się tak jak zawsze.

Jeszcze nie teraz – rzuciłem i napiłem się kompociku, by nie musieć dodawać nic więcej.

Eliza ścisnęła mnie pod stołem za dłoń. Delikatnie, ale wystarczająco mocno, żebym zrozumiał, że mam nie ciągnąć tematu. Wiedzieliśmy, jak to się potoczy. „A na co czekacie?”, „Zobaczycie, dzieci to sens życia”, „Lata lecą, nie jesteście już tacy młodzi”. Nie rozmawialiśmy o tym otwarcie. W zasadzie nigdy nie padło konkretne „dlaczego nie”. Po prostu tak się ułożyło. Na początku to była kwestia wygody, pracy, czasu. Potem… już nie wiem. Minęły lata. I temat dzieci zaczął się pojawiać głównie u innych. Kiedyś zapytałem Elizę nieśmiało:

– Myślałaś o tym jeszcze?

Odłożyła kubek z kawą, spojrzała w okno.

– Nie wiem – odpowiedziała po chwili. – A ty?

Nie odpowiedziałem. I chyba właśnie wtedy zrozumiałem, że coś się między nami osadziło. Coś cichego, niedopowiedzianego, co trwało od lat i co oboje przestaliśmy zauważać.

Temat, którego się nie porusza

Były wieczory, kiedy leżeliśmy obok siebie, każde z nosem w swoim ekranie i jedyne, co nas łączyło, to miękka kołdra i ściszony dźwięk serialu. Niby razem, a jednak osobno. Zdarzały się momenty, kiedy próbowałem ją objąć, położyć dłoń na jej biodrze, przesunąć ją delikatnie ku sobie. Ale Eliza zawsze znajdowała sposób, by to zatrzymać bez słów – lekkim ruchem, ziewnięciem, „kochanie, dziś coś mnie głowa boli”. I nawet jeśli nie mówiła tego wprost, to jej ciało było wyraźne w komunikacie, że nie teraz, nie dziś, nie tak. Na początku pytałem.

– Coś się dzieje? – zapytałem raz, gdy odsunęła się ode mnie zaraz po zgaszeniu światła.

– Nic się nie dzieje. Po prostu nie mam nastroju – odpowiedziała szybko. – Przecież wiesz, że cię kocham.

I wierzyłem. Naprawdę. Bo to nie była chłodna obojętność. Były buziaki w policzek, wspólne zakupy, planowanie wakacji. Po prostu… zniknęła intymność. Nie mówiłem o tym nikomu. Mój brat miał problemy z alimentami, znajomi opowiadali o zdradach i rozwodach. Jak miałem powiedzieć, że największym problemem mojego małżeństwa jest to, że... przestaliśmy się dotykać? Z czasem przestałem próbować. Nauczyłem się przewijać dalej, wybierać kolejny odcinek, trzymać ją za rękę – i niczego nie oczekiwać. Aż do momentu, kiedy zacząłem dostrzegać, że inne kobiety patrzą na mnie inaczej niż ona.

Sam nie wiedziałem, co czułem

Pewnego dnia wróciłem do domu później niż zwykle. Spotkanie służbowe przedłużyło się, a potem koleżanka z działu marketingu zaproponowała, że podwiezie mnie do domu. Nie odmówiłem. Miło się rozmawiało, bez napięcia, bez tematów tabu. Kiedy wysiadałem z samochodu, żartobliwie powiedziała:

– Wiesz, twoja żona to ma szczęście.

Uśmiechnąłem się, ale w mojej głowie zabrzmiało to dziwnie gorzko. Eliza była już w domu, w szlafroku, z maseczką na twarzy i nowym serialem, który chciała zacząć oglądać razem.

– Długo cię nie było – rzuciła mimochodem, nie odrywając wzroku od ekranu.

– Spotkanie się przeciągnęło. Podrzuciła mnie Aneta z marketingu.

– Aneta? – Spojrzała na mnie krótko, potem znów w ekran. – Aha.

I chociaż nie powiedziała nic więcej, czułem, że to „aha” miało więcej warstw, niż chciała przyznać. Tego wieczoru nie trzymała mnie za rękę. Leżała bokiem do mnie, z pilotem w dłoni, odgrodzona kołdrą, jakby między nami była bariera, której nie chciała przekraczać. Czy była zazdrosna? A może po prostu bała się, że coś w końcu pęknie? Sam nie wiedziałem, co czułem. Pragnąłem jej. Tęskniłem za nią, choć była tuż obok. Ale zamiast porozmawiać, znów tylko przewinęliśmy do kolejnego odcinka.

Wszystko oprócz bliskości

Byliśmy mistrzami we wspólnym życiu bez dotyku. Potrafiliśmy razem ugotować obiad, zaplanować weekend, śmiać się z głupich memów i siedzieć obok siebie przez trzy godziny bez ani jednego pocałunku. Nie było między nami nienawiści, tylko ta dziwna cisza, która z czasem stawała się codziennością. Czasem budziłem się w nocy i patrzyłem na jej plecy. Zastanawiałem się, co czuje, kiedy nie dotyka mnie tygodniami. Czy to w ogóle jeszcze dla niej coś znaczyło? Może była szczęśliwa w tym naszym układzie – w łóżku z herbatą, serialem i spokojem? A może, podobnie jak ja, nie wiedziała już, jak zacząć rozmowę o czymś tak trudnym? Pewnego ranka zebrałem się na odwagę.

– Eliza… nie tęsknisz za nami? Takimi jak kiedyś?

Zamieszała łyżeczką w owsiance. Nie spojrzała na mnie.

Myślałam, że ci dobrze. Jesteśmy blisko, prawda?

– Jesteśmy, ale tylko w sensie... przyjaźni. Brakuje mi ciebie. Całej.

Wreszcie spojrzała mi w oczy. Było w nich zmęczenie. I smutek.

– Wiem. Mnie też. Ale ja... nie umiem już tego naprawić.

Nie powiedziała „nie chcę”. Powiedziała „nie umiem”. I to bolało najbardziej, bo zostawiało mnie z nadzieją, że może jednak... tylko że nie teraz. Zostaliśmy przyjaciółmi w małżeństwie. Kochającymi się ludźmi, którzy się nie dotykają.

Nie zdradziłem jej ani razu

Na zdjęciach wyglądamy jak szczęśliwa para. Eliza często robi nam selfie podczas spacerów, ja wrzucam je na profil z zabawnym podpisem. Ludzie komentują: „Wy to się naprawdę kochacie”, „Ideał związku”, „Aż miło patrzeć”. I nikt nie podejrzewa, że nasze małżeństwo nie przypomina już związku, tylko wspólne zamieszkiwanie w harmonii bez bliskości. Czasem próbuję sobie przypomnieć, kiedy dokładnie zgasło to, co między nami było. Może nigdy nie płonęło tak jasno, jak myślałem? A może po prostu życie nas przytłumiło i nigdy nie znaleźliśmy drogi powrotnej?

Nie zdradziłem jej. Nie o to mi chodziło. Ale ile razy można udawać, że wystarczy ci serial i kubek herbaty, kiedy ciało woła o dotyk, a serce tęskni za spojrzeniem, które mówi „pragnę cię”? Eliza była mi bliska, bliższa niż ktokolwiek inny, ale w zupełnie inny sposób niż kiedyś. Ludzie nadal pytają, dlaczego nie mamy dzieci. Mówią, że świetnie się do siebie dopasowaliśmy, że byłaby z nas cudowna rodzina z dziećmi. Nie rozumieją, że coś w nas się zatrzymało. Że czasem miłość nie znika, tylko zmienia formę – z pożądania w troskę, z bliskości w rutynę, z intymności w ciszę. Nie wiem, jak długo jeszcze tak będziemy żyć. Może już zawsze. Może do któregoś dnia, gdy któreś z nas w końcu zechce czegoś więcej. Albo całkiem zrezygnuje z marzeń.

Bartek, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama