Reklama

Poranki zaczynały się u nas mechanicznie: budzik, kawa, dzieci, pakowanie śniadaniówek, cichy pocałunek w czoło i jego szybkie „będę późno”. Niby wszystko było po staremu, ale jednak nie. Od miesięcy czułam, że coś jest nie tak. Kobieta to wie. Jakbym miała wewnętrzny radar. Nie było jednego momentu, jednej sytuacji, raczej zbiór drobnych detali – jego zapach, który kiedyś tak kochałam, nagle stał się inny. Brak odpowiedzi na moje wiadomości albo odpowiedzi, które nic nie znaczyły. I spojrzenia – puste, nieobecne, przemykające po mnie jak po meblu.

Reklama

Ale to był właśnie ten zapach postawił kropkę nad „i”. Delikatny, słodkawy, kobiecy płyn do płukania. Koszula Tomasza pachniała jak reklama balsamu z telewizji. A ja nigdy nie kupowałam takiego płynu.

Dzień, w którym poczułam ten obcy zapach, zaczął się jak każdy inny. Wstałam przed szóstą, bo dzieci miały wcześnie lekcje. Zrobiłam im kanapki, sprawdziłam zeszyty, a potem szybko przebrałam się w ciuchy do pracy. Wszystko na autopilocie. Tomasz już wyszedł. Ostatnio zawsze wychodził bardzo wcześnie.

W łazience, kiedy otworzyłam kosz z brudną bielizną, wypadła na wierzch jego koszula. Ta biała, którą nosił rzadko – zwykle na spotkania służbowe. Wzięłam ją do ręki i wtedy to poczułam. Nie mój płyn do płukania. Nie nasz zapach. Zatrzymałam się na sekundę, potem wciągnęłam powietrze jeszcze raz, mocniej. Słodki, kobiecy, wyraźnie inny. Znałam wszystkie nasze detergenty na pamięć. Ten nie należał do mnie. Ani do naszego domu.

Miał tajemnicę

Trzymałam koszulę jak dowód rzeczowy. A potem, zamiast wrzucić ją do pralki, zaniosłam do naszej sypialni. Usiadłam na brzegu łóżka, z koszulą w dłoniach. Poczułam, jak robi mi się ciepło na karku. To nie była zazdrość, to był lęk, że właśnie w tej chwili moje życie przestaje być tym, czym było jeszcze wczoraj.

Wieczorem usiadłam do jego laptopa. Znałam hasło, od lat było to samo. Zawsze mu ufałam. Ale teraz to nie ja grzebałam w cudzych rzeczach. To była kobieta, która szukała prawdy, zanim ktoś ją pogrzebie.

Najpierw historia przeglądarki. Hotele. Butiki z bielizną. Wiadomości – te usunięte, zarchiwizowane, część z nich odzyskałam. Były rozmowy z kimś, kto pisał do niego „tęsknię” i „kiedy znowu przyjdziesz”. Jedna z nich kończyła się zdjęciem – kobiece ramię na tle pościeli. I podpis: „Został twój zapach”.

Wyszłam do kuchni, zrobiłam sobie herbatę i usiadłam przy stole. Tomasz spał, zmęczony swoim kłamstwem. Ja nie byłam zmęczona. Byłam skupiona. Wiedziałam już, że nie będzie krzyku. Jeśli chciał odejść – pozwolę mu. Ale najpierw dowie się, że wiem.

Wymyśliłam zemstę

Wstałam wcześniej niż zwykle. Tomasz chrapał w sypialni. Pomyślałam, że to dobry dzień na zakupy. Zjechałam windą, wyszłam na pustą jeszcze ulicę. Czułam się dziwnie lekka. Jakby wszystko, co miało mnie złamać, już się wydarzyło. Teraz zostało tylko dobrze to rozegrać.

W sklepie wybrałam wszystko, co mój mąż lubił najbardziej – polędwicę wołową, świeży tymianek, ulubione czerwone wino z etykietą, którą zawsze rozpoznawał od razu. Do koszyka dołożyłam jeszcze sernik z cytrynową nutą, jedyne ciasto, które zjadał do ostatniego okruszka.

W domu gotowałam w ciszy. Bez radia, bez podcastów. Kroiłam i przyprawiałam z precyzją, jakby to nie był zwykły obiad, tylko przedstawienie. I w gruncie rzeczy tak było – ostatni spektakl naszej codzienności.

Był piątek. Dzieci zawiozłam do mojej mamy. Tomasz wrócił chwilę po dziewiętnastej. Wszedł cicho, jakby próbował uniknąć zamieszania. Ale w przedpokoju uniósł głowę i wciągnął powietrze. Woń ziół, pieczonej wołowiny i ciasta rozchodziła się po całym mieszkaniu.

– Co tu się dzieje? – zapytał, zaskoczony.

Zaskoczyłam go

Nie odpowiedziałam od razu. Stałam przy blacie, z kieliszkiem wina w dłoni. W mojej czerwonej sukience, tej, którą lubił. Tylko że dzisiaj miałam ją na sobie nie dla niego.

– Kolacja – powiedziałam spokojnie. – Twoje ulubione.

Usiadł przy stole, nieco zdezorientowany. Zerknął na świece, talerze.

– Jakieś święto przegapiłem? – spytał z wymuszonym uśmiechem.

– Po prostu chciałam, żebyśmy zjedli razem.

Pierwsze minuty milczeliśmy. Jadł. Chwalił smak, dziękował, a ja tylko się uśmiechałam. Przez cały czas patrzyłam mu w oczy. Próbował mnie rozszyfrować, ale nie potrafił. Dziś to ja trzymałam wszystkie karty.

– Dawno nie było tak miło – rzucił w końcu.

– Racja – skinęłam głową. – Ale wszystko kiedyś się kończy.

Sięgnęłam po kopertę leżącą na komodzie i położyłam ją obok jego talerza. Spojrzał na nią z zaskoczeniem, potem na mnie. Jeszcze nie otwierał, jeszcze udawał, że nie wie.

– Zjedz deser. Potem przeczytasz – powiedziałam miękko.

W jego oczach pojawiło się coś, czego nie widziałam od dawna. Strach.

Nie spodziewał się

Zjadł sernik powoli, kawałek po kawałku, jakby każdy gryz miał mu dać czas na wymyślenie jakiegoś scenariusza. Ale nie było żadnego dobrego scenariusza. Odsunął talerz, wziął kopertę. Przez chwilę patrzył na nią, jakby ważyła więcej niż powinna.

Otworzył ją ostrożnie, jakby bał się, że coś z niej wyskoczy. Najpierw wydruk rozmów. Kilka kartek, dobrze znane mu słowa. Potem zdjęcia ekranu, lista połączeń, adres hotelu. Na końcu – pozew rozwodowy. Wszystko jasne, bez niedopowiedzeń.

Podniósł głowę. Przez sekundę nie mówił nic. A potem jakby chciał coś powiedzieć, coś usprawiedliwić.

– Monika… To nie tak…

– Nie kończ – przerwałam spokojnie, patrząc mu prosto w oczy. – Smacznego.

Wstałam od stołu, odsunęłam krzesło, nie spieszyłam się. Mój płaszcz wisiał już przygotowany. Torebka z dokumentami, kluczyki, telefon – wszystko zaplanowane.

– Zabrałam dzieci – dodałam, gdy otwierałam drzwi. – W poniedziałek skontaktuje się z tobą mój prawnik. To był mój ostatni obiad z tobą.

Nie zdążył wstać, nie zdążył nic powiedzieć więcej. Zamknęłam drzwi za sobą bez hałasu.

Monika, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama