„Przez mojego upartego chłopaka zabłądziliśmy w ciemnym lesie. W gąszczu jego pretensji w końcu straciłam cierpliwość”
„Poszłam za nim, choć pomyślałam, że naprawdę krążymy w kółko. Las, który miał być miejscem odpoczynku, powoli zamieniał się w labirynt. – Może sprawdzimy mapę w telefonie? – zaproponowałam. – Nie, poradzę sobie. Wierz mi – powiedział ostro, jakby moja sugestia była obrazą”.

- Redakcja
Z Arkiem znamy się od kilku miesięcy – to wystarczająco długo, by mnie oczarował, ale też na tyle krótko, że wciąż się uczymy siebie nawzajem. On zawsze potrafi wejść w towarzystwo z pewnością siebie, rzucić żart, zdobyć uwagę. Czasem jednak ta jego pewność ociera się o arogancję. Nie lubi, gdy ktoś podważa jego zdanie. A już najbardziej nie znosi przyznawać się do błędów.
Mimo to, kiedy Arek zaproponował spacer po lesie, ucieszyłam się jak dziecko. Kocham naturę – śpiew ptaków, zapach mchu, to uczucie, kiedy idziesz przed siebie i wydaje ci się, że cały świat na chwilę zwalnia. On zapewniał, że zna teren „jak własną kieszeń”, więc poczułam się bezpiecznie. Pomyślałam, że to będzie piękny dzień.
Od rana byłam podekscytowana. Włożyłam wygodne buty, zabrałam plecak z wodą i drobnymi przekąskami. Marzyłam o spokojnym spacerze, rozmowach bez pośpiechu, o tym, żeby wśród drzew pobyć tylko z nim – bez telefonów, bez hałasu miasta. W głowie układałam już romantyczny scenariusz. On bierze mnie za rękę, śmiejemy się z byle czego, a potem siadamy gdzieś na polanie, wtuleni w siebie, a potem kto wie... Gdy stanęliśmy przy wejściu do lasu, Arek rozejrzał się z miną odkrywcy.
– Ten las znam jak własną kieszeń. Możesz mi zaufać – powiedział pewnym tonem.
– Obyś nie zgubił się w tych kieszeniach – odparłam żartobliwie.
Śmiał się razem ze mną, a ja naprawdę wierzyłam, że nic złego nie może się wydarzyć.
Traciłam swoją cierpliwość
Na początku wszystko było dokładnie takie, jak sobie wyobrażałam. Słońce przedzierało się przez korony drzew, a powietrze pachniało świeżością. Szliśmy wąską ścieżką, Arek co chwilę zatrzymywał się, żeby pokazać mi coś, co – jak twierdził – znał od dziecka. Raz wskazał na stary pień porośnięty grzybami, innym razem na małą ścieżkę, która podobno prowadziła do ukrytej polany. Mówił dużo i z pasją, a ja słuchałam, starając się zapamiętać każdy szczegół.
Rozmawialiśmy swobodnie, żartowaliśmy, a ja czułam, że naprawdę odpoczywam. Przez pierwszą godzinę spacer był dokładnie taki, jak sobie wymarzyłam – spokojny, lekki, pełen śmiechu i bliskości. Jednak w pewnym momencie zaczęłam odczuwać dziwne déjà vu. Kiedy minęliśmy powalone drzewo, które zapamiętałam, poczułam ukłucie niepokoju. Po chwili dostrzegłam ten sam charakterystyczny zakręt w ścieżce. Zatrzymałam się i spojrzałam na Arka.
– Arek, my tu już byliśmy. Widziałam to powalone drzewo – powiedziałam spokojnie, ale w środku czułam rosnącą niepewność.
– Przesadzasz. Wiem, gdzie idziemy – odparł zniecierpliwionym tonem i przyspieszył kroku.
Poszłam za nim, choć w mojej głowie coraz głośniej dźwięczała myśl, że naprawdę krążymy w kółko. Las, który miał być miejscem odpoczynku, powoli zamieniał się w labirynt. Po kilkunastu minutach ponownie zobaczyłam to samo drzewo i już nie mogłam dłużej udawać, że nic się nie dzieje.
– Może sprawdzimy mapę w telefonie? – zaproponowałam ostrożnie, starając się, by mój głos brzmiał neutralnie.
Arek zatrzymał się gwałtownie i odwrócił w moją stronę.
– Nie, poradzę sobie. Wierz mi – powiedział ostro, jakby moja sugestia była obrazą.
Jego ton wywołał we mnie frustrację. Nie chodziło już tylko o to, że mogliśmy się zgubić. Czułam, że on za wszelką cenę nie chce przyznać, że coś poszło nie tak. A ja zaczynałam tracić cierpliwość.
Obwinił mnie o wszystko
Czas płynął, a my wciąż błądziliśmy między drzewami. Dwie godziny spaceru zamieniły się w marsz bez celu. Początkowa lekkość zniknęła, pojawiło się zmęczenie, a w nogach czułam coraz większą ociężałość. Próbowałam żartować, mówić coś, co mogłoby rozładować atmosferę, ale każde moje słowo spotykało się z jego coraz bardziej zirytowaną miną.
Las, który rano wydawał mi się piękny i spokojny, teraz był przytłaczający. Ścieżki zlewały się w jedną, drzewa wyglądały identycznie, a ja miałam wrażenie, że mogłabym chodzić tak godzinami i nigdy nie znaleźć wyjścia. Najbardziej jednak męczyła mnie nie sama sytuacja, lecz zachowanie Arka. Widziałam, jak z każdym krokiem staje się bardziej nerwowy, jak zaciska szczęki, ale wciąż udaje, że wszystko jest pod kontrolą. W końcu, gdy spróbowałam ponownie nawiązać rozmowę, wybuchł.
– To twoja wina, ciągle mnie zagadujesz i przez to się pomyliłem – rzucił z irytacją.
Zatrzymałam się, nie wierząc w to, co usłyszałam.
– Serio? To teraz ja jestem winna, że błądzimy? – zapytałam zaskoczona, czując, że coś we mnie pęka.
– Tak, bo nie dajesz mi się skupić! – odparł twardo, jakby właśnie podał niepodważalny argument.
Patrzyłam na niego i nie mogłam uwierzyć, że mówi to poważnie. Całe moje oczekiwanie na ten dzień, cała radość, z jaką tu przyszłam, nagle straciły sens. Wtedy poczułam, że nie zgubił drogi, tylko coś znacznie ważniejszego – moją cierpliwość. Nie pierwszy raz uciekał od odpowiedzialności. Przypomniały mi się inne chwile, kiedy też nie potrafił przyznać się do błędu. Zawsze znajdował winnego – sytuację, kogoś obok, czasem mnie. Dziś to wszystko wróciło z podwójną siłą.
Nie chciałam udawać
Po trzech godzinach błądzenia w końcu dostrzegliśmy przed sobą coś innego niż kolejne drzewa. Pomiędzy gałęziami pojawiła się wstęga asfaltu. Droga. W pierwszej chwili poczułam ulgę tak wielką, że aż zakręciło mi się w głowie. Ale zaraz potem pojawił się gniew, którego już nie potrafiłam tłumić. Stanęłam na poboczu i odetchnęłam głęboko. Arek rozglądał się triumfalnie, jakby właśnie odnalazł wyjście dzięki swojej genialnej orientacji. Chciał coś powiedzieć, ale ja podniosłam rękę, by go uciszyć.
– Poczekaj – powiedziałam spokojnie, choć w środku aż kipiałam. Spojrzałam mu w oczy i nagle zobaczyłam go zupełnie inaczej. Nie jak chłopaka, który imponuje, ale jak człowieka, który boi się przyznać do błędu, nawet jeśli przez to rani innych.
– Arek, nie zgubiłeś mnie w lesie, tylko siebie w moich oczach – powiedziałam cicho, ale stanowczo.
On zrobił wielkie oczy, jakby nie rozumiał.
– Co to ma znaczyć? – zapytał zdziwiony, a w jego głosie pobrzmiewała panika.
– Że to nasz ostatni spacer – odpowiedziałam, czując, że pierwszy raz od dawna mam całkowitą pewność co do swoich słów.
Przez chwilę staliśmy w milczeniu. On wpatrywał się we mnie, jakby liczył, że się wycofam. Ale nie miałam już żadnych wątpliwości. To, co zobaczyłam dziś w lesie, było wystarczające, by wiedzieć, że nie chcę dalej udawać.
Odnalazłam drogę do siebie
Nie oglądałam się za siebie. Ruszyłam wzdłuż drogi, zostawiając Arka na poboczu. W sercu miałam dziwną mieszaninę uczuć – ulgę, że wreszcie dotarliśmy do cywilizacji, ale też żal, że ten dzień nie zakończył się tak, jak sobie wyobrażałam. Marzyłam o romantycznym spacerze, o bliskości i ciepłych słowach. Zamiast tego dostałam chłód, pychę i pretensje.
Szłam powoli, każdy krok był jak odcięcie się od tego, co przed chwilą się wydarzyło. Czułam, że wraz z lasem zostawiam za sobą również naszą relację. W głowie kłębiły mi się myśli, że jak mogłam wcześniej nie zauważyć, że Arek zawsze musi mieć rację, że każde jego potknięcie to czyjaś wina, nigdy jego? Może chciałam wierzyć, że ten czarujący uśmiech i pewność siebie to oznaki dojrzałości, a nie maska ukrywająca słabość.
Droga wiła się przed moimi oczami, a ja szłam przed siebie, czując, że odzyskuję coś ważniejszego niż orientację w terenie – własny spokój. Nie chciałam już więcej udawać, że mi nie przeszkadza, kiedy mnie lekceważy. Nie chciałam być partnerką, którą traktuje się jak przeszkodę, a nie jak kogoś, na kim można się oprzeć. Powiedziałam to do siebie na głos, prawie szeptem:
– Może się zgubił, ale ja się odnalazłam. I wiem, że zasługuję na coś lepszego.
Nie wiem, jak długo jeszcze szedł za mną, czy próbował wołać, coś wyjaśniać. W tamtym momencie to już nie miało znaczenia. Zrozumiałam, że najważniejsze nie było to, że błądziliśmy w lesie. Najważniejsze było to, że ja odnalazłam drogę dla siebie.
Ewelina, 27 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „5 lat czekałam, aż kochanek odejdzie od żony. Gdy moje życie umierało w poczekalni jego decyzji, on bawił się z inną”
- „Po ślubie mąż chciał mnie trzymać na krótkiej smyczy. Wybiera mi znajomych i sprawdza, gdzie chodzę po bułki”
- „Romans z żonatym szefem wydawał mi się przygodą życia. Moja naiwność zaprowadziła mnie na samo dno”