„Zafundowałam chłopakowi na wakacje marzeń w Grecji. Czekałam na pierścionek, a dostałam zimny prysznic”
„To ja zaproponowałam wyjazd. Piękny hotel na Santorini. Wszystko na mój koszt. Uważałam to za inwestycję w nas – może wreszcie mi się oświadczy? A jeśli nie… to może ja się oświadczę jemu? Byłam gotowa. Kochałam go mimo wszystko”.

- Redakcja
Nie sądziłam, że to wszystko się tak skończy. Że po siedmiu latach wspólnego życia, planowania przyszłości i budowania wszystkiego od zera, wrócę z Grecji sama, z walizką pełną pustych wspomnień i kredytem do spłacania. Nazywam się Ula. Mam trzydzieści dwa lata, dobrą pracę, własne mieszkanie i... serce, które właśnie ktoś złamał.
Rafała poznałam na studiach. Nie zakochałam się od razu. On był jednym z tych cichych, trochę nieobecnych typów, którzy z początku w ogóle nie zwracają na siebie uwagi. Dopiero później, kiedy zaczęliśmy pracować razem przy jednym projekcie, zauważyłam, że ma w sobie coś wyjątkowego – ciepło, które przyciąga. I może właśnie przez to jego milczenie wydawało mi się, że kiedy już mówi – to naprawdę coś znaczy.
Zamieszkaliśmy razem dwa lata po tym, jak zaczęliśmy się spotykać. Ja pięłam się po szczeblach kariery, on rzucał różne zajęcia – grafik, freelancer, korepetytor z angielskiego. Czasem nie rozumiałam, czemu tak się miota. Ale wierzyłam w niego. Kochałam go. Nieraz płaciłam za nasz czynsz, zakupy, wakacje. On twierdził, że to tymczasowe. Ja chciałam wierzyć, że jestem z kimś, kto tylko potrzebuje czasu, żeby się odnaleźć.
Tym razem to ja zaproponowałam wyjazd. Piękny hotel na Santorini. Wszystko na mój koszt. Uważałam to za inwestycję w nas – może wreszcie mi się oświadczy? A jeśli nie… to może ja się oświadczę jemu? Byłam gotowa. Kochałam go mimo wszystko. Choć ostatnio coś się zmieniło. Coraz częściej nieobecny, zamyślony. A ja tłumaczyłam to zmęczeniem. Nie wiedziałam, że lecę do raju, w którym runie moje życie.
Wcale się nie cieszył
– Chcesz jeszcze kawy? – zapytałam, nalewając sobie drugą filiżankę. Rafał nawet nie oderwał wzroku od telefonu. W hotelowej restauracji było jasno, pachniało świeżym pieczywem i słoną bryzą, ale on siedział jakby w innym świecie.
– Nie, dzięki – mruknął.
Przez chwilę patrzyłam na niego w milczeniu. Dwa dni temu przylecieliśmy na Santorini. Hotel był piękny – biało-niebieskie budynki, basen z widokiem na kalderę, cisza i luksus. Powinnam była czuć się szczęśliwa. A jednak coś wisiało w powietrzu.
– Myślałam, że ten wyjazd nam dobrze zrobi – powiedziałam cicho, szukając jego wzroku.
– Może tobie – odpowiedział chłodno. – Ja nie wiem, po co tu jestem.
Zamknęłam oczy na chwilę. To był kolejny z serii komentarzy, które wbijały się we mnie jak drzazgi. W samolocie spał od razu po starcie, w hotelu był chłodny, obojętny. Wczoraj wieczorem zniknął na trzy godziny, mówiąc tylko, że „potrzebuje pobyć sam”. Teraz siedział tu jakby mnie nie było.
– Rafał... coś się dzieje? – zapytałam, siląc się na spokój. – Od dawna jesteś nieobecny. Myślałam, że to stres, praca... ale przecież nie pracujesz od trzech miesięcy.
Spojrzał na mnie w końcu. Jego oczy były puste.
– Nie teraz, Ula. Proszę cię.
– A kiedy, Rafał? Jesteśmy tu tylko we dwoje. Nie ma pracy, znajomych, niczego, co cię rozprasza. Jesteśmy tylko my. I ty nawet nie próbujesz udawać, że się cieszysz, że tu jesteśmy razem.
Wzruszył ramionami i wstał od stołu. Bez słowa. Zostałam sama. Patrzyłam, jak jego sylwetka znika za rogiem basenu. Pojawił się kelner i uprzątnął jego filiżankę. Zastanawiałam się, czy nie powinnam się rozpłakać.
„Może po prostu muszę się bardziej postarać”, pomyślałam. „Może on nie wie, jak bardzo mi zależy”. Ale głęboko w środku już wiedziałam, że coś jest nie tak. I że ta cisza boli bardziej niż krzyk.
Nie tak to miało wyglądać
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy usiedliśmy w restauracji przy samym klifie. Zamówiłam białe wino i owoce morza, Rafał – jak zwykle – tylko sałatkę i wodę. Kelner przyniósł świece, które zaczęły migotać, odbijając się w jego oczach. Siedzieliśmy w ciszy. Ja z sercem w gardle. On z miną, jakby odliczał minuty do końca tego wieczoru.
– Rafał – zaczęłam. – Myślałeś kiedyś o tym, żebyśmy się zaręczyli?
Spojrzał na mnie zaskoczony. Przez chwilę wydawało mi się, że się uśmiechnie, że powie coś wzruszającego. Ale nie.
– Ula... ja nie chcę cię oszukiwać – powiedział cicho. Zamarłam. – Od kilku tygodni spotykam się z kimś – wyznał.
Zrobiło mi się niedobrze. W uszach mi szumiało, jakby ktoś nagle odciął dźwięk tego miejsca – szum morza, muzykę, śmiechy ludzi przy stolikach. Patrzyłam na niego bez słowa.
– Chciałem ci to powiedzieć już wcześniej – dodał szybko. – Ale wiedziałem, że ten wyjazd jest ważny dla ciebie. Nie chciałem ci go zepsuć.
– To żart? – wyszeptałam. – Rafał, to ma być jakiś... chory żart?
– Nie. Przepraszam. Mówię ci to teraz, bo zaczęłaś temat zaręczyn, ślubu…
Odchyliłam się w krześle, nie czując już własnego ciała. Wszystko we mnie drżało. Z ust nie wychodziły żadne słowa.
– To znaczy... cały ten wyjazd? Wszystko? – głos mi się łamał. – Przyjechałeś tu ze mną, ja prawie sama planowałam ci się oświadczyć... a ty miałeś już inną?
Nie odpowiedział. Wbił wzrok w swój talerz.
– Jak mogłeś... – szepnęłam. – Jak mogłeś mi to zrobić?
On tylko siedział. Milczący. Niewzruszony. A moje serce właśnie się rozpadało na kawałki.
Zostałam sama w piekle
Nie spałam tej nocy ani minuty. Leżałam w hotelowym łóżku, wpatrzona w sufit, z głową pełną myśli, które rozchodziły się we wszystkie strony jak po wybuchu. Rafał wyprowadził się do drugiego pokoju. Nawet nie próbował przeprosić, wytłumaczyć. Jakby to wszystko, co nas łączyło, nie miało znaczenia.
Rano poszedł na recepcję, zarezerwował wcześniejszy lot i po prostu powiedział:
– Wracam dzisiaj.
Nie zapytał, czy ja też. Nie zapytał, jak się czuję. Więc zostałam. W hotelu dla zakochanych. Sama.
Przez kolejne dni włóczyłam się między basenem a plażą. Z każdej strony widziałam pary: dziewczyny oparte o ramię swoich chłopaków, śmiejące się, całujące w wodzie. Kelnerzy przynosili im drinki z parasolkami, a ja piłam samotne espresso, wpatrzona w puste krzesło po drugiej stronie stolika.
Jednego dnia, siedząc przy barze, zagadnął mnie barman. Starszy mężczyzna, uprzejmy, z ciepłym głosem. Mówił po angielsku.
– Wszystko w porządku, proszę pani?
– Niezbyt... – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem. – Ktoś, kogo kochałam, właśnie powiedział mi, że nie kocha mnie i ma kogoś innego.
Pokiwał głową z empatią, jakby słyszał takie historie codziennie.
– Teraz boli – odparł powoli i z namysłem. – Ale zobaczy pani... kiedyś się pani zorientuje, że to było ocalenie.
Po tych słowach wróciłam do pokoju i rozpłakałam się po raz pierwszy od przyjazdu. Bo właśnie dotarło to do mnie: zostałam wyrzucona z własnej przyszłości. Z tej, którą sama zbudowałam, centymetr po centymetrze. Rafał po prostu z niej wyszedł, zostawiając drzwi otwarte i światło włączone. Zostawił mnie w raju. A może w piekle, które sama sfinansowałam.
Sama budowałam nasze życie
Powrót był najgorszy. Samolot był pełen par. Śmiali się, przeglądali wspólne zdjęcia w telefonach, planowali, co zrobią po powrocie. Ja siedziałam przy oknie, patrząc na białe chmury, które wyglądały jak wata, i czułam, że moje ciało jest zbyt ciasne dla tych wszystkich emocji.
W domu zastałam ciszę. Nie było Rafała, ale jego rzeczy – tak. Jego kurtka wisiała w przedpokoju, kubek z herbatą wciąż stał w zlewie. Jakby tylko wyszedł na chwilę i zaraz miał wrócić.
Otworzyłam szafę i patrzyłam na jego ubrania. I zamiast płakać – śmiałam się. Cicho, nerwowo. Bo przypomniało mi się, że jeszcze tydzień temu zastanawiałam się, jaki pierścionek by mi się spodobał. Że miałam nawet zapisany tekst, który chciałam mu powiedzieć. „Rafał, wiem, że to trochę szalone, ale... zostaniesz moim mężem?”. Teraz zostało mi tylko echo tych słów w pustym mieszkaniu.
Zadzwoniłam do Magdy – mojej przyjaciółki.
– Czemu nic mi nie mówiłaś? – usłyszałam po chwili. – Przecież wiedziałaś, że coś jest nie tak.
– Bo myślałam, że to już będzie na zawsze – powiedziałam cicho. – Że to moje szczęśliwe zakończenie.
Siedziałyśmy na kanapie, a ja mówiłam o wszystkim. O kredycie na wspólne mieszkanie, który został na mnie. O lodówce, którą kupiłam miesiąc temu, bo Rafał marudził, że „ta stara brzęczy”. O tym, jak przez siedem lat wierzyłam, że kiedyś się ogarnie. I że to tylko kwestia czasu. Ale czas się skończył. Zegar wybijał zero. I nie było już „nas”.
Nie było mu przykro
Spotkaliśmy się miesiąc po jego powrocie. Napisał SMS: „Musimy porozmawiać. Proszę, to ważne”. Odpisałam tylko: „Dobrze. Jutro. 18:00. Tam, gdzie zwykle”. Stare bistro na Mokotowie, gdzie kiedyś chodziliśmy na leniwe brunche. Tym razem nie było już kawy z mlekiem ani uśmiechów. Był tylko chłód i rachunek do zapłacenia.
– Nie chciałem, żeby tak to wyszło – powiedział od razu, jak tylko usiadł.
– Nie chciałeś? A kto, do cholery, wyznał mi zdradę przy romantycznej kolacji?! – rzuciłam mu w twarz. Ludzie przy sąsiednich stolikach się obejrzeli, ale nie dbałam o to.
– Myślałem, że to uczciwe. Że nie ma sensu dalej udawać...
– Uczciwe? Rafał, ja opłaciłam ten wyjazd. Każdy grosz. Bo wierzyłam, że to będzie coś więcej. Że może... oświadczyny. A ty tam pojechałeś tam po to, żeby mnie zostawić?
Milczał. Patrzył w stół.
– Kiedy się to zaczęło? – zapytałam spokojniej. – Ile to trwa?
– Poznałem ją... dwa miesiące temu. Na zajęciach. Miała w sobie coś... innego. Poczułem, że... z tobą to już nie to.
– Siedem lat, Rafał. Siedem lat mojego życia. I mówisz mi, że „to już nie to”?
– Nie chciałem cię ranić...
– Ale zraniłeś. I to tak, że nie wiem, kiedy się pozbieram. A najgorsze jest to, że nie tylko mnie zostawiłeś. Zostawiłeś nasze plany, nasze życie, naszą przyszłość. I kredyt. Ten zostawiłeś dosłownie.
Nie miał nic do powiedzenia. Zapłacił za herbatę, którą zostawiłam nietkniętą. Wyszedł pierwszy. Ja siedziałam jeszcze chwilę, żeby nie iść za nim. Żeby nie zobaczyć jego pleców, znikających jak ostatnie siedem lat mojego życia.
Został mi kredyt i nauczka
Minęły trzy miesiące. Rafał się wyprowadził, formalnie wypisał ze wspólnoty kredytowej, raty nadal płacę sama. Wzięłam dodatkowe zlecenia, sprzedałam trochę ubrań, które kiedyś kupowałam „na wspólne wyjazdy”. Nie miałam wyjścia. Musiałam się utrzymać.
Ludzie pytają, co u mnie. Uśmiecham się, mówię, że wszystko dobrze. Nikt nie chce słuchać o tym, że codziennie zasypiam, czując pustkę. Że nie potrafię już wejść do tej restauracji, gdzie mnie pocałował. Że przez pierwsze tygodnie nie mogłam słuchać żadnej muzyki – każda piosenka wydawała się o nas.
Ale jest też coś innego.
Każdego dnia jest trochę mniej bólu. Każdego dnia jest o jeden wdech łatwiej. Zaczęłam wychodzić sama – na spacer, do kina. Czasem patrzę na ludzi i próbuję zgadnąć, kto z nich też właśnie coś stracił, a mimo to żyje dalej.
Rafał był rozdziałem. Długim, skomplikowanym. Ale już zamkniętym. Został mi kredyt, ból i parę zdjęć z Grecji, których nie mogę znieść. Ale mam też siebie. I tego już nikt mi nie zabierze.
Urszula, 32 lata
Czytaj także:
- „Babskie wakacje w Grecji przyniosły nietypowy finał. Będę się za to wstydzić do końca życia, ale mężowi nie powiem”
- „W Grecji czekałam na oświadczyny, a dostałam złamane serce. Miałam oglądać pierścionek na palcu, a nie gorszące sceny”
- „Teściowa kazała mi zapłacić pełną kwotę za wyjazd do Chorwacji. Jej zdaniem urlop stawia ten, kto zarabia więcej”