„Zabrałam matkę na wspólne wakacje w Chorwacji. Nie sądziłam, że moja własna rodzicielka jest zdolna do takich zachowań”
„Już w autokarze z lotniska wiedziałam, że będzie trudno. Mama siedziała obok mnie, sztywna jak kij od szczotki, co chwilę poprawiała rąbek sukienki i wzdychała przeciągle. Z początku starałam się to ignorować – skupiałam się na krajobrazie za oknem”.

- Redakcja
Prowadzę własną firmę graficzną w Warszawie. Pracuję dużo, chyba za dużo, ale to też sposób, żeby odciąć się od różnych rzeczy, w tym – od mamy. Nasze relacje od zawsze były trudne. Ona – zaborcza, apodyktyczna, krytyczna. Ja – wiecznie niewystarczająca. „Czemu nie zadzwoniłaś?” – pytanie, które potrafi zniszczyć mi cały dzień. „Mogłabyś przyjechać, ale pewnie znowu nie masz czasu” – to kolejne.
Chciałam spróbować
Ale w tym roku postanowiłam coś zmienić. Pomyślałam: a może da się to naprawić? Może jeszcze mamy szansę? Zarezerwowałam wyjazd – pierwszy wspólny, tylko we dwie. Chorwacja, hotel z widokiem na morze, drinki z parasolkami i długie rozmowy na leżaku. Chciałam dać nam drugą szansę. Od dawna marzyłam, żeby spędzić z nią prawdziwe wakacje. Może nie jako córka i matka, ale jako dwie dorosłe kobiety, które potrafią się dogadać.
– Zawsze chciałam z tobą gdzieś wyjechać, mamo. Tylko my dwie – powiedziałam, gdy wręczałam jej kopertę z biletem.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł – burknęła, jakby coś ją gryzło. – Wiesz, że ja nie lubię obcych łóżek i tej całej zagranicznej papki.
– Będzie dobrze. Potrzebujemy tego – odpowiedziałam, uśmiechając się.
I poleciałyśmy. Już w autokarze z lotniska wiedziałam, że będzie trudno. Mama siedziała obok mnie, sztywna jak kij od szczotki, co chwilę poprawiała rąbek sukienki i wzdychała przeciągle. Z początku starałam się to ignorować – skupiałam się na krajobrazie za oknem, na tym, że przecież miał być to nasz czas. Przecież ja to zorganizowałam, zapłaciłam, przemyślałam każdy szczegół.
Ciągle miała pretensje
– Mówiłaś, że to będzie spokojna okolica – szepnęła z wyrzutem, gdy mijaliśmy pierwszy bar z muzyką.
– To tylko droga z lotniska. Zobaczysz, hotel będzie cichy – odparłam, choć w środku już czułam napięcie.
Hotel był dokładnie taki, jak na zdjęciach. Jasny, z przestronnym lobby i widokiem na morze z balkonu. Pokój dzieliłyśmy razem, co wydawało mi się na początku dobrym pomysłem. Bliskość miała sprzyjać rozmowom, wspomnieniom, może śmiechowi. Ale zamiast tego pierwszego wieczoru usłyszałam:
– Pościel za szorstka. Nie ma tu normalnej herbaty. I co to za ludzie, wszyscy się gapią.
Stłumiłam w sobie złość. Przypominałam sobie, że to dopiero początek, że każdy potrzebuje chwili, żeby się zaaklimatyzować. Następnego dnia rano poszłyśmy na śniadanie. Piękny taras, szwedzki stół, zapach kawy i świeżego pieczywa. Chciałam, żeby było miło. Nawet się uśmiechałam.
– Czy ty musisz cały czas patrzeć w ten telefon? – spytała znienacka, z nutą oskarżenia w głosie.
– Odpowiadam tylko na jedno służbowe zapytanie – odparłam cicho, chowając telefon do torebki.
– Wakacje to wakacje. A ty co? Siedzisz jak to zombie!
– To miały być wspólne wakacje, nie wojna – wyrwało mi się szybciej, niż pomyślałam.
Byłam na granicy
Przez resztę śniadania jadła w ciszy, od czasu do czasu posyłając mi krótkie spojrzenia spode łba. A ja siedziałam jak na szpilkach, nie mogąc pozbyć się uczucia, że ta wycieczka – ten nasz wielki powrót do siebie – właśnie zaczyna zmieniać się w coś zupełnie innego.
Z każdym kolejnym dniem robiło się coraz trudniej. Mama od rana miała pretensje. Najpierw, że za wcześnie się budzę, potem że wychodzę za późno. Że za ciepło na spacer, a jak już zachodziło słońce, to z kolei za zimno. Że wiatr znad morza, że piasek w sandałach, że wszyscy wokół krzyczą, że nie można odpocząć. Zaczynałam się czuć nie jak córka, ale jak opiekunka na obozie. Tylko że ta podopieczna była dorosła i bardzo skuteczna w robieniu z siebie ofiary.
Kiedy wieczorem zaproponowałam kolację w tawernie, stwierdziła, że to zbyt daleko, a poza tym ona nie ufa jedzeniu, które dziwnie pachnie. Zamówiłam coś na wynos i zjadłyśmy w pokoju, w ciszy. Jedząc, patrzyłam przez balkon na pomarańczowe światło latarni i ludzi, którzy właśnie wychodzili z hotelu w poszukiwaniu przygód. Ja zostałam – w klatce, którą sama sobie zbudowałam.
Miałam dosyć
Trzeciego dnia nie wytrzymałam. Siedziałyśmy na leżakach przy basenie, ona w kapeluszu i ciemnych okularach, ja próbowałam czytać książkę, ale nie potrafiłam się skupić. Co chwilę zerkała na mnie i w końcu powiedziała:
– Źle to zorganizowałaś. Tu nie ma nic ciekawego. Miało być spokojnie, a jest rozgardiasz. Myślałam, że zrobisz to porządnie.
– Może byś chociaż raz powiedziała coś miłego? – podniosłam głos. Ludzie obok spojrzeli w naszą stronę, ale już mnie to nie obchodziło.
– Nie przesadzaj. Tylko chcę, żeby było dobrze.
– Nie, chcesz żeby było po twojemu! Zawsze tylko po twojemu!
– To ty mnie tu zabrałaś!
Wstałam i odeszłam od basenu. Ręce mi drżały. Poszłam do pokoju, zamknęłam się w łazience i długo stałam pod zimnym prysznicem. Czułam się mała i bezsilna, jakbym znowu miała siedem lat i słyszała, że coś źle zrobiłam, że zawiodłam. Nie rozumiałam, dlaczego tak bardzo chciałam z nią pojechać. Przecież znałam ją całą sobą.
Po prostu zniknęłam
Czwartego dnia rano nie powiedziałam ani słowa. Wyszłam z pokoju, zanim mama zdążyła się obudzić. Zabrałam ręcznik, telefon, trochę gotówki. Nie miałam planu. Szłam w stronę plaży, powoli, jakby nie moje stopy mnie prowadziły. Ludzie mijali mnie z uśmiechem, ktoś podał mi ulotkę o rejsie łodzią o zachodzie słońca, ktoś inny zapraszał do baru. Nie odpowiadałam. Chciałam tylko ciszy. Oddychałam głęboko, po raz pierwszy od przyjazdu.
Po południu na plaży przysiadł się do mnie chłopak. Był może o kilka lat młodszy ode mnie, z długimi włosami i trochę za luźnymi szortami. Uśmiechnął się nieśmiało.
– Uciekłaś z domu? – zapytał, nie patrząc na mnie.
– Trochę tak.
– To pijemy za nowy początek – powiedział i podał mi plastikowy kubek z jakimś słodkim alkoholem.
– Za jedną normalną noc – odpowiedziałam, zanim zdążyłam się zastanowić, co właściwie mówię.
Potem szliśmy razem przez nadmorską promenadę. Dołączyła do nas jego znajoma – drobna dziewczyna z kolczykiem w nosie, a potem jeszcze dwóch chłopaków. Wylądowaliśmy w barze na dachu jakiegoś hostelu. Była muzyka, śmiech, tańce.
Oddaliłyśmy się
Wróciłam nad ranem, słońce właśnie wschodziło. Ulice były puste. Klucze do pokoju ściskałam w dłoni tak mocno, że aż zabolały mnie palce. Gdy przekręcałam zamek w drzwiach, poczułam ten znajomy, lodowaty chłód. Mama siedziała na łóżku, w szlafroku.
Nie powiedziała nic, ja też nie. Zamknęłam drzwi, zdjęłam sandały, odłożyłam torebkę. Usłyszałam tylko jej ciche westchnienie, jakby właśnie zrezygnowała z ostatniego zdania, które miała na końcu języka. Przeszłam do łazienki, zmyłam z twarzy resztki makijażu i spojrzałam w lustro. Miałam podkrążone oczy i włosy pachnące dymem z baru. Ale nie żałowałam.
Do końca wyjazdu nie odezwałyśmy się do siebie ani razu. Śniadania jadłyśmy osobno. Spacerowałam sama, ona siedziała przy basenie, patrząc przed siebie. W samolocie czytała gazetę, ja słuchałam muzyki. Słuchawki były moją tarczą.
Po powrocie do domu – cisza. Żadnych wiadomości, żadnych telefonów. Milczenie w miejsce naszej więzi. Zastanawiałam się tylko: może gdybym została wtedy w pokoju, nie uciekła… ale czy cokolwiek by to zmieniło?
Kalina, 33 lata
Czytaj także:
- „Teściowa traktuje wnuczkę jak lalkę. Za każdym razem, gdy odbieram ją od babci, wygląda jak różowa beza z brokatem”
- „Poleciałam do Rimini i zakochałam się w nieśmiałym Casanovie. Było jak u Felliniego, ale słodkie życie krótko trwało”
- „Na festiwalu poznałam Adama i Michała. A teraz zachodzę w głowę, czyje nasionko zakiełkowało w ten owocny weekend”