„Zabrałam moją mamę na wymarzone wakacje do Włoch. Dopiero ostatnia noc w hotelu zmieniła nasze życie na zawsze”
„Pogoda nam dopisywała. Do tej pory nie miałyśmy żadnych kłopotów i nie działo się nic szczególnie niepokojącego. Nic nie zapowiadało tego, co wydarzyło się nagle podczas tej nocy w hotelu. Wystraszyłam się nie na żarty”.

- listy do redakcji
Zbliżały się urodziny mojej mamy, z którą od dziecka mam wspaniałą, pełną ciepła i zrozumienia relację. Postanowiłam, że dostanie ode mnie prezent, o którym od dawna marzyła, a mianowicie wycieczkę do Włoch. Tylko my dwie, taki babski wypad. Odkąd wyfrunęłam z rodzinnego gniazdka, nie miałyśmy już tyle czasu dla siebie, co kiedyś.
Mama to najbliższa memu sercu osoba. Mój tata zginął w wypadku, kiedy byłam zaledwie sześcioletnią dziewczynką. Moja mama bardzo przeżyła jego śmierć i od tamtej pory z nikim się nie związała. Wychowywała mnie sama i dała z siebie naprawdę wszystko, za co jestem jej wdzięczna.
Zawsze z ogromnym sentymentem wspomina swoją podróż do Włoch. Słoneczną Italię odwiedziła jeszcze jako młoda dziewczyna razem z tatą, wówczas jej chłopakiem. Tak się złożyło, że on miał duże możliwości, jeśli chodzi o pieniądze i podróżowanie za granicę, a to w tamtych czasach wcale nie było takie łatwe i oczywiste, jak jest teraz. Pomyślałam, że mama na pewno się ucieszy, jeśli wybierze się do Włoch ze mną. Nie mogę narzekać na swoje finanse. W luksusy nie opływam, ale stać mnie na całkiem sporo.
Była najszczęśliwszą osobą na świecie
– Co byś powiedziała na urodzinową wycieczkę? – zapytałam mamę któregoś dnia.
Oczywiście wszystko było już wykupione i załatwione. Wystarczyło tylko się spakować i wsiąść w samolot.
– O, to coś nowego – uśmiechnęła się – ale chętnie.
Zazwyczaj inaczej świętowałyśmy jej urodziny. Mama mówiła, na jakie jedzenie ma ochotę, a ja szukałam odpowiedniej restauracji. Potem szłyśmy do kina, teatru lub po prostu na dłuższy spacer.
– To będzie niespodzianka, dobrze? Dopiero na lotnisku dowiesz się, gdzie lecimy.
– O mój Boże, jak dawno nie latałam – dostrzegłam błysk w jej oku.
– No to najwyższa pora to zmienić – odparłam z zadowoleniem.
Język dosłownie mnie świerzbił, aby już teraz zdradzić jej kierunek podróży, jednakże się powstrzymałam.
– Na długo lecimy? Tyle chyba mogę wiedzieć.
– Na dziesięć dni.
– Cudownie! – nie kryła zachwytu. – Bardzo ci dziękuję.
Kiedy wyszło na jaw, dokąd się wybieramy, popłakała się ze wzruszenia.
– Nie zasłużyłam na to – wyszeptała.
– Mamo, jeśli ktokolwiek zasługuje, to właśnie ty.
Zaplanowałam, że trzy dni spędzimy w Rzymie, a potem udamy się na malownicze wybrzeże Amalfi. Mama nieustannie powtarzała, jak wielkie szczęście ją spotkało, że ma taką córkę, jak ja. Ja natomiast byłam szczęśliwa, że mogłam jej sprawić tyle radości.
Pogoda dopisała nam idealnie. Było ciepło, ale nie upalnie. Specjalnie wybrałam pierwszą połowę maja, żeby uniknąć potwornie męczących temperatur, które latem są tutaj normą. W Rzymie mama była pierwszy raz. Dla mnie z kolei była to trzecia wizyta w Wiecznym Mieście, niemniej za każdym razem było tak samo zachwycające.
Kiedyś nawet się zastanawiałam nad przeprowadzką do stolicy Włoch, ale ostatecznie zrezygnowałam z tego pomysłu. Pojawiło się więcej „przeciw” niż „za”. Przede wszystkim dzieliłaby mnie zbyt duża odległość od mamy, a tego zdecydowanie nie chciałam. To był kluczowy argument, który przeważył za pozostaniem w Polsce. Obie mieszkamy w Warszawie, a i tak nie widujemy się tak często, jakbym sobie tego życzyła. Do Włoch zawsze można polecieć na wakacje.
Nie wiem, kto najadł się więcej strachu
Wybrzeże Amalfi zachwyciło nas niezwykłą urodą. Zatrzymałyśmy się w pełnym uroku Positano. Czas płynął leniwie. Spacery, pyszne jedzenie, przepiękne zachody słońca. To fantastyczne uczucie móc dzielić takie chwile z bliską osobą. Mama się śmiała, że po powrocie do Polski całkowicie przerzuci się na włoską kuchnię – nie da się ukryć, że obie byłyśmy jej wielkimi miłośniczkami.
Niestety, wszystko, co dobre, szybko się kończy, więc i nasza wyprawa dobiegała końca. Do tej pory nie miałyśmy żadnych kłopotów i nie działo się nic niepokojącego, ale noc, która miała być naszą ostatnią we Włoszech, to zmieniła. Pod wieczór mama źle się poczuła.
– To nic takiego – machnęła ręką. – Zaraz mi przejdzie.
Ale nie przeszło, a wręcz przeciwnie. Nagle jakby się zawiesiła i nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Do tego strasznie zbladła. Trwało to co prawda zaledwie parę minut, ale mi wystarczyło, aby ułożyć w głowie najgorsze scenariusze.
– Jedziemy do szpitala – oznajmiłam cała wystraszona.
Mama, jak to mama, oczywiście zaprotestowała. Do szpitala i jeszcze w obcym kraju? Osłabionym głosem starała się mnie zapewnić, że nic jej nie jest i nie ma się o co martwić. Wiem, że nie znosi wizyt u lekarzy, ale ani mi się śniło ryzykować. Okazało się, że mama miała atak poważnej choroby. Co więcej, na podstawie przeprowadzonych badań lekarz stwierdził, że to nie był pierwszy raz.
– Jak to? – byłam w szoku.
– Można to mieć i nawet o tym nie wiedzieć.
To była dla nas lekcja
Stało się w tym momencie jasne, że nasz pobyt we Włoszech nieco się przeciągnie. Lekarz zasugerował, że mama powinna zostać na kilka dni w szpitalu na obserwacji. Powiedział, że nie ma powodów do niepokoju, ale lepiej dmuchać na zimne. Mama się zgodziła, aczkolwiek bardzo niechętnie. Najbardziej martwiła się o pieniądze.
– Daj spokój, to teraz najmniej istotna sprawa.
Miałam sporo oszczędności, a poza tym przed wylotem wykupiłam ubezpieczenie. Najważniejsze było jednak zdrowie mamy. Spędziłam z nią w szpitalu całą noc, a potem wróciłam do hotelu trochę się przespać. Udało się przedłużyć tu pobyt o tydzień. Odetchnęłam z ulgą, bo nie musiałam szukać nowego zakwaterowania. Pomimo zmęczenia, nie byłam w stanie zmrużyć oka nawet na sekundę. Rozpłakałam się, stres powoli ze mnie schodził.
Uświadomiłam bowiem sobie, jak kruche jest życie człowieka i że nie będziemy trwać wiecznie. Do Polski wracałyśmy w milczeniu. Dopiero potem, kiedy emocje już na dobre opadły, mama przyznała, że nigdy wcześniej tak bardzo się nie bała. Miałam identyczne odczucia. Tamta noc całkowicie odmieniła zarówno moje, jak i jej życie. Mama zaczęła bardziej wychodzić do ludzi, a ja otworzyłam się na nowe doświadczenia.
Nigdy nie wiemy, ile czasu jest nam dane. Jako dziecko wyobrażałam sobie, że mama jest nieśmiertelna i będzie przy mnie zawsze. Wiem już, że jest inaczej, ale staram się na tym nie skupiać, tylko cieszyć się z tego, że ją mam.
Izabela, 33 lata
Czytaj także:
- „Samotną podróż po Tajlandii zmieniłam na flirt z przystojniakiem. Nasza znajomość miała nieoczekiwany finał”
- „2 tygodnie w słonecznej Chorwacji były gwoździem do trumny naszego związku. Moja żona zmieniła się nie do poznania”
- „Mąż myślał, że nie wiem o jego zdradach. Ucieszył się na weekend w górach, ale zamarł, gdy zrozumiał, że to zemsta”