Reklama

Nigdy nie lubiłam Black Friday. Ten cały harmider, tłumy w sklepach, ludzie rzucający się na przecenione swetry jakby za darmo rozdawali. Jednak w tym roku zrobiłam wyjątek. Wszystko przez mojego teścia. Aż wstyd było się z nim gdziekolwiek pokazać. Stare spodnie, które pamiętały chyba jeszcze Gierka, koszula w kratę z dziurą pod pachą i kurteczka, która wyglądała, jakby była po kimś, kto pracował w tartaku. Zabrałam go więc na zakupy. Tyle że to, co wydarzyło się w tej galerii handlowej, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

Spojrzał na mnie podejrzliwie

– Tato, tak się nie da – powiedziałam pewnego niedzielnego popołudnia, kiedy teść znów przyszedł do nas na obiad w tych przyciasnych spodniach. – Przecież te portki mają swoje lata. Powinieneś kupić sobie nowe.

– Nie przesadzaj. Jeszcze się trzymają – machnął ręką i usiadł przy stole.

– Trzymają się? Na nitkach, tato.

Mąż tylko chrząknął i spojrzał w okno. Nie wtrącał się. Jakby go ta jego własna rodzina nie dotyczyła. A ja już nie mogłam patrzeć, jak ojciec łazi po mieście w starych łachach.

– Jutro zabieram cię do galerii. Jest Black Friday. Wszystko za pół ceny. Znajdziemy jakieś porządne spodnie. I może coś z górnej półki, koszulę, sweter...

– O co tyle szumu? Wystarczy mi jeden komplet. Na pogrzeby i do kościoła – rzucił wesoło, jakby mówił o imieninach.

– W takim razie kupimy coś, w czym nie będziesz się wstydził pójść ani na jedno, ani na drugie.

– Ale wiesz... Nie mam teraz gotówki.

– A kto mówi, że masz mieć? Ja za to zapłacę, a później się rozliczymy.

– Ty?! Nie ma mowy!

– Tato, błagam.

Teść westchnął, spojrzał na mnie podejrzliwie.

– No dobra, niech ci będzie, ale tylko jeden sklep. I żadnych eksperymentów z modą!

Byłam podekscytowana

O dziesiątej rano stałam już pod domem teścia, dygocząc z zimna. Oczywiście był gotowy. W tych samych portkach. Tyle że teraz miał jeszcze na sobie czapkę z pomponem.

– Gotowy do modowej rewolucji? – zapytałam, kiedy otwierał drzwi.

– Do czego? Ja myślałem, że tylko po spodnie jedziemy.

– Tato, jak już wchodzimy do tej galerii, to nie wychodzimy z pustymi rękami. Mam listę.

– Ty masz listę... – mruknął pod nosem. – A ja mam tylko jedno serce. I kredyt, który spłacam od ślubu twojej szwagierki.

W aucie milczał. Tylko kiwał głową, jakby sobie powtarzał, że jakoś to przetrwa. A ja byłam pełna zapału. Przez całą drogę przypominałam sobie, w których sklepach są największe zniżki. Zatrzymaliśmy się pod galerią, a ja niemal wbiegłam do środka.

– Tato, za mną!

– Jak w wojsku – sapnął za mną. – Rozkaz, kapralu!

W pierwszym sklepie zobaczył cenę przecenionych dżinsów i o mało się nie przewrócił.

– Sto dwadzieścia złotych?! Za spodnie?

– Tato, one są przecenione ze dwustu.

– Za dwie stówki to ja kupiłem kiedyś pralkę!

Znalazłam mu eleganckie spodnie i ciemny sweter z wełną. Na przymierzalni czekałam dobrą chwilę, aż w końcu wyszedł... i przyznałam sama przed sobą – wyglądał dobrze.

– No proszę! Jak człowiek! – klasnęłam w dłonie.

– Tylko on trochę gryzie w szyję...

– Zgryzą cię sąsiadki z zazdrości, jak cię zobaczą. Bierzemy!

Było mi wstyd

Przy kasie zrobiło się ciekawie.

To wszystko? – zapytała kasjerka, zerkając na mnie i teścia.

– Tak, to wszystko – odpowiedziałam z uśmiechem. – Płacę kartą.

Teść jakby się wtedy ocknął z letargu.

– Czekaj, czekaj. Kto płaci? – uniósł brwi.

– No przecież mówiłam, że ja. Taki mój prezent.

– Nie, no nie. Gdzie tam! – sapnął i od razu sięgnął do kieszeni.

– Tato, proszę cię. To już ustalone.

– Drobnych to może i nie mam, ale kartę mam.

– Nie rób scen, tato – szepnęłam przez zęby.

– Sam za siebie płacę! – oświadczył głośno.

Ludzie w kolejce zaczęli się uśmiechać.

– Tato, to było wszystko ustalone!

– Znam ja te wasze ustalenia. Najpierw się daje, potem się wypomina przy świątecznym stole.

– To nie byłby głupi układ – mruknęłam. – Ale dobrze, zapłać.

– I tak trzymajmy. Mężczyzna powinien sam za siebie.

Kartę włożył odwrotnie, potem jeszcze raz, potem źle PIN. Kasjerka musiała anulować operację trzy razy. W końcu... zapłaciłam swoją kartą.

Zaciągnęłam go do fryzjera

Wychodząc ze sklepu, myślałam, że to już koniec tej męczarni. Ale nie. Przechodziliśmy obok salonu barberskiego, a tam – promocja na Black Friday. Strzyżenie, trymowanie brody, mycie głowy. Wszystko za połowę ceny.

– Tato, jeszcze tylko jedno – złapałam go za rękaw. – Proszę, wejdźmy tu. Zrobią ci porządek z tą fryzurą.

– Co? Jeszcze mi będą brodę przycinać? Tylko nie to! Obcym ludziom nie pozwalam się dotykać.

– To nie obcy ludzie. To profesjonaliści. Popatrz, jacy ładni panowie wychodzą.

Bo mają po dwadzieścia lat.

– No właśnie. Tym bardziej czas na małe odświeżenie. Inaczej wszyscy będą myśleli, że myjesz brodę gąbką do naczyń.

Nie wiem, czy mi nie urwą ucha... – mruknął, ale wszedł.

Usadziłam go w fotelu, a młody fryzjer o tatuażach i kitce przywitał się wesoło:

– Witamy! Co robimy?

– Tylko nie golić wszystkiego – ostrzegł teść. – Muszę zostać sobą.

Proszę się nie martwić. Zrobimy z pana wersję „premium” – uśmiechnął się chłopak.

Siedziałam na kanapie i obserwowałam, jak z każdą minutą mój teść robi się... jakiś inny. Młodszy? Schludniejszy? Po pół godziny wyszedł odmieniony. Broda przycięta, włosy ułożone, pachniał nawet jak człowiek.

– No? I jak wyglądam?

– Jak ktoś, kto mógłby grać w reklamie kawy – przyznałam szczerze.

– Hę... to teraz chyba muszę znaleźć sobie jakąś amatorkę espresso.

Zaśmiałam się

Do domu wróciliśmy późnym popołudniem. Teść siedział obok mnie w aucie i wciąż macał rękaw nowego swetra, jakby nie dowierzał, że coś tak miękkiego może być legalne.

–Powiem ci coś – zaczął niepewnie, wpatrując się w drogę. – Jak pierwszy raz powiedziałaś, że mnie zabierasz na zakupy, to się wściekłem w duchu. Pomyślałem, że zrobisz ze mnie pajaca.

– A teraz?

– A teraz… nie wiem, może trochę wyglądam jak pajac, ale przynajmniej czysty i porządny pajac.

Zaśmiałam się. On też. Pierwszy raz od dawna jechaliśmy razem i nie miałam ochoty wyrzucić go na pierwszym skrzyżowaniu.

– Jak będziesz się chwalić przed rodziną, że mnie ubrałaś od stóp do głów, to pamiętaj – chciałem zapłacić sam!

– Naprawdę musimy do tego wracać?

– Musimy. Bo nie chciałbym, żeby ktoś myślał, że jestem jakimś darmozjadem.

– Jasne. A ja tylko stałam z boku i klaskałam.

– O właśnie! I dobrze ci szło.

Pod domem wyjął z reklamówki kurtkę. Spojrzał na metkę.

– No, ale pięć stów za kurtkę?

– Warto było.

– No tak, sam bym sobie takiej nie kupił. Za to miałbym na dentystę.

Roześmiał się głośno, tak szczerze, aż sąsiadka zza płotu podniosła wzrok.

– No dobra, może to jednak była dobra robota. Dziękuje ci, dobra kobieto.

Uśmiechnęłam się do teścia. W jego ustach taka pochwała to prawdziwe wyróżnienie.

Małgorzata, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama