Reklama

Odkąd wyszłam za Marka, starałam się być idealną synową. Nawet gdy jego matka rzucała uszczypliwości, zaciskałam zęby i się uśmiechałam. Chciałam, żeby nasza rodzina była zgrana, wspierająca się – taka, o jakiej zawsze marzyłam. Dlatego, kiedy pojawiła się okazja zabrania teściów na wspólne wakacje nad morzem, nie zastanawiałam się długo. Wynajęliśmy apartament w hotelu z widokiem na plażę, z myślą o odpoczynku i budowaniu relacji. Nie przypuszczałam wtedy, że za cienką ścianą hotelowego pokoju usłyszę coś, co rozbije ten obraz na kawałki, których nie da się już posklejać.

Reklama

Rodzinny plan na lato

– To może Bałtyk? – rzuciłam nieśmiało podczas obiadu, odkładając widelec na talerz.

Marek spojrzał na mnie znad schabowego, jakby próbował upewnić się, że dobrze usłyszał.

– Z rodzicami? – zapytał z lekkim zdziwieniem.

– A dlaczego nie? Przecież oboje narzekali, że nigdzie nie byli od lat. Zasłużyli na coś miłego. My też – dodałam, uśmiechając się, choć w środku już zaczynałam się stresować.

Bo prawda była taka, że pomysł z wakacjami z teściami nie był dla mnie żadnym spełnieniem marzeń. Wolałabym pojechać z Markiem tylko we dwoje. Ale wiedziałam, że dla niego to ważne. Jego ojciec miał ostatnio problemy ze zdrowiem, matka coraz częściej wspominała o starości i samotności. Może to był właśnie ten moment, żeby okazać trochę serca, zacieśnić więzy.

– No nie wiem… – westchnął Marek, ale widziałam, że go przekonałam. – Mama na pewno będzie miała milion uwag. Że za drogo, że za zimno, że piasek wszędzie…

– Trudno, jakoś to przetrwamy. W końcu to tylko tydzień – powiedziałam i nalałam mu kompotu do szklanki.

Nie mówiłam mu, że już od tygodnia oglądałam oferty hoteli. Jeden szczególnie wpadł mi w oko – nowy pensjonat nad samym morzem, z pięknym tarasem i śniadaniami w formie bufetu. Widziałam oczyma wyobraźni, jak siedzimy razem przy kawie, jak teściowa śmieje się z moich dowcipów. Naiwna ja.

Wszystko dla świętego spokoju

Już pierwszego dnia wiedziałam, że idealnie nie będzie. Zanim jeszcze wypakowaliśmy walizki, teściowa zdołała skomentować, że pokój „mógłby być większy”, a widok z okna „taki sobie, bo przecież drzewa zasłaniają morze”.

– Przecież w opisie było: „częściowy widok na morze” – tłumaczyłam spokojnie, zdejmując kurtkę.

– Aha… No to się zgodzę. Widok jest częściowy. Częściowo go w ogóle nie ma – mruknęła z przekąsem.

Marek puścił mimo uszu. On już dawno nauczył się ignorować komentarze matki. Ja też się starałam, ale mimo wszystko to bolało. Bo się starałam. Naprawdę. Zarezerwowałam dwa osobne pokoje, zapłaciłam z naszej wspólnej karty, załatwiłam zniżkę na zabiegi dla teścia w pobliskim spa. Nawet poduszki przywiozłam z domu, bo teściowa zawsze mówiła, że „w hotelach to takie jak kamień”.

Po południu poszliśmy wszyscy na spacer po molo. Było chłodno, wiatr targał włosy, ale czułam coś w rodzaju satysfakcji. Myślałam: zrobiłam coś dobrego. Może choć raz usłyszę od niej: „dziękuję”. Ale nie usłyszałam. Za to wieczorem, gdy wracaliśmy z kolacji, rzuciła w kierunku Marka:

– Wiesz, synu, w takich miejscach to człowiek tylko patrzy i porównuje. Bo są kobiety, które wiedzą, jak się ubrać elegancko, nawet na wakacje...

Udawałam, że nie słyszę. W hotelowym pokoju zamknęłam się w łazience, puściłam wodę i popłakałam się po cichu. Ale rano wstałam pierwsza i zrobiłam wszystkim kawę. Dla świętego spokoju.

Ściany były zbyt cienkie

Trzeciego dnia wieczorem Marek poszedł z ojcem na piwo do baru na parterze hotelu. Zostałyśmy z teściową same. Próbowałam zagadać, zaproponowałam herbatę malinową i ciasteczka, które przywiozłam z domu. Odmówiła. Powiedziała, że źle się czuje, że chyba się przewiało. Zamknęła się w swoim pokoju.

Zostałam sama, przysiadłam z książką na łóżku, ale nie mogłam się skupić. Przez cienką ścianę słyszałam wyraźnie każdy dźwięk – podnoszone talerze, przesuwane krzesło, dzwoniący telefon. Gdy usłyszałam głos teściowej, w pierwszej chwili pomyślałam, że rozmawia z Markiem. Ale zaraz zrozumiałam, że nie.

– Nie, nie mogę teraz. Są ze mną... Tak, ona też... Wytrzymam ten tydzień, ale potem już ani dnia... – urywała zdania. – Marek nic nie wie. I lepiej, żeby się nie dowiedział. Jeszcze nie teraz.

Zamarłam. Słuchałam dalej, mimo że czułam się okropnie. Podsłuchiwanie nigdy nie było w moim stylu, ale przecież nie robiłam tego celowo. Ściany były z papieru.

Nie, nie mogę mówić więcej. Zadzwoń jutro. Najlepiej rano, kiedy pójdą na śniadanie.

Głos jej był inny niż zwykle. Cichszy, bardziej miękki. Nie przypominał tej samej kobiety, która dziś rano z dezaprobatą komentowała mój płaszcz. Kiedy usłyszałam, jak rozłącza rozmowę, serce biło mi jak szalone. Czułam, że coś tu jest bardzo nie tak. Coś, o czym nikt nie chciał, żebym się dowiedziała.

Niechciane słowa

Następnego ranka nie mogłam oderwać wzroku od teściowej. Patrzyłam na nią, jakby widząc ją po raz pierwszy. Ta sama kobieta, która przez całe małżeństwo Marka sprawiała, że czułam się nie dość dobra, nie dość „ich”. A teraz skrywała coś, co zaczęło mnie niepokoić bardziej, niż powinnam przyznać przed samą sobą.

Podczas śniadania zachowywała się nad wyraz uprzejmie, co tylko pogłębiało mój niepokój. Była rozmowna, uśmiechała się nawet do mnie, a gdy zapytałam, czy zaparzyć jej kawy, odparła:

Dziękuję, kochanie, wezmę sama.

„Kochanie”? Serio? Po śniadaniu poszliśmy na spacer plażą. Marek trzymał mnie za rękę, próbując rozładować napięcie między mną a jego matką, której nastroje były dotąd zmienne jak pogoda nad Bałtykiem. Ale tego dnia nie dało się jej niczego zarzucić. Śmiała się z żartów Marka, wspominała stare wakacje, raz nawet chwyciła mnie za ramię, jakbyśmy były bliskie. Miałam ochotę się wyrwać, odsunąć, zapytać: „Kim ty jesteś i co zrobiłaś z moją teściową?”.

Wieczorem znów została sama w pokoju. Ja z Markiem wyszliśmy do pobliskiej smażalni. Nie potrafiłam skupić się na rozmowie. Czułam, że coś się zbliża. Że to nie była zwykła wakacyjna fanaberia starszej kobiety. Że ta rozmowa telefoniczna to był tylko początek czegoś, co rozleje się jak plama oleju – trudno ją zatrzymać i zostawia ślady, których nie da się wyczyścić.

Wtedy maski opadły

Ostatniej nocy przed wyjazdem znów nie mogłam zasnąć. Marek spał obok, oddech miał głęboki i spokojny. Ja wpatrywałam się w sufit, liczyłam cienie rzucane przez uliczne latarnie. W końcu wstałam i usiadłam na fotelu przy oknie, otulając się kocem. Przez ścianę znów usłyszałam głos teściowej. Cichy, przytłumiony. Rozmawiała z kimś przez telefon.

– I co, zadowolony jesteś z tego cyrku? – wysyczała. – Myślisz, że jak ona się tak stara, to mnie zatrzyma?

Nie odpowiedział nikt. Przez moment pomyślałam, że mówi do siebie. Ale po chwili rozległ się męski głos. Głos obcego mężczyzny.

– Spokojnie. Nie teraz. Jeszcze nie teraz.

– A kiedy? Jak on się dowie? Jak rozwalą się dwie rodziny?

Zamarłam. Wszystko we mnie krzyczało, żeby przestać słuchać, zatkać uszy, wrócić do łóżka. Ale siedziałam. I słuchałam.

– Przecież nie chciałaś ze mną być. Sama to mówiłaś – odpowiedział cicho teść.

– Mówiłam, bo się bałam. Ale teraz już wiem. Ty jesteś jedynym człowiekiem, przy którym mogę być sobą.

Głos za ścianą przycichł, potem szelest pościeli, szept, cichy śmiech. I wtedy do mnie dotarło. Od miesięcy podejrzewałam, że coś między nimi jest nie tak – to napięcie, te aluzje, ich nieustanne sprzeczki podszyte czymś dziwnym. Ale nie sądziłam, że… że ona… Że teściowa zdradza teścia. Że zdradza swojego syna. Mojego męża.

Już po wszystkim

Następnego dnia pakowałam walizkę w ciszy. Marek był w świetnym nastroju, żartował, że takie rodzinne wakacje powinniśmy powtarzać co roku. Uśmiechałam się blado, kiwając głową, chociaż w środku czułam, jak coś we mnie pęka. Każdy gest teściowej – każde spojrzenie, dotknięcie dłoni – od razu nabierało innego znaczenia. Marek tego nie widział. Albo nie chciał widzieć.

W drodze powrotnej starałam się nie patrzeć w lusterko, gdzie ich dwoje siedziało z tyłu. Gdy zatrzymaliśmy się na stacji, powiedziałam, że muszę do toalety. Ale nie poszłam tam. Stałam chwilę przy aucie, patrząc, jak on jej coś szepcze na ucho, jak ona się uśmiecha. Miałam ochotę wykrzyczeć prawdę. Rozbić to kłamstwo o asfalt. Ale... powstrzymałam się. Dla Marka.

W domu Marek zaproponował, że pójdziemy na spacer, bo „tak fajnie nam się udało z tym wyjazdem". Spojrzałam mu w oczy i po raz pierwszy w życiu nie wiedziałam, co powiedzieć. Bo to nie była już nasza historia. To była historia kobiety, która za ścianą zrobiła coś, co rozbiło nasz spokój, rodzinę i moje zaufanie. Tylko że on nadal żył w nieświadomości. Nadal ich kochał. Nadal ufał. Nie powiedziałam mu nic. Ale wiedziałam jedno – ta rodzina już nigdy nie będzie taka sama. Ja też nie.

Anna, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama