„Zabraliśmy dzieci na wakacje śladami naszych dziadków. Zatkało mnie, gdy usłyszałam, co syn miał mi do powiedzenia”
„Wybraliśmy się do opuszczonego domu, który kiedyś należał do mojej rodziny. Stał na uboczu, otoczony krzakami malin i dzikiego bzu. Klucze pożyczyliśmy od sąsiadki, pani Leokadii, która znała moją babcię od dziecka”.

- listy do redakcji
Nigdy nie interesowałam się historią naszego rodu. Zresztą ani ja, ani mój mąż nie pochodzimy z jakichś rodzin z tradycjami. Ot, zwyczajne polskie domy, w których nie było pamiątkowej biżuterii po prababce, drogiej porcelany czy innych pamiątek przywodzących na myśl zamierzchłe czasy.
Nie wspominaliśmy z sentymentem dalekich krewnych, a nasze obowiązkowe drzewa genealogiczne wykonywane do szkoły nie obejmowały kilku różnych gałęzi. Nie podejrzewałam też żadnych rodzinnych tajemnic, które mogłyby przewrócić nasze życie do góry nogami.
Myślałam, że jesteśmy po prostu zwyczajni i nie ma sensu grzebać w przeszłości. Bo teraźniejszość wymaga wystarczającego wysiłku, żeby ogarnąć wszystkie obowiązki i jakoś poukładać życie nam i naszym dzieciom. A jednak tamte wakacje całkowicie zmieniły moje myślenie i pokazały mi, że tak naprawdę nigdy niczego nie można być pewnym. A wszystko to zaczęło się od starego zdjęcia i niewinnego pytania dziecka, którym rządzi wrodzona ciekawość.
Zepsuta pralka, oddanie samochodu do warsztatu, konieczność odmalowania kuchni i jeszcze kilka innych wydatków sprawiły, że nasz domowy budżet pękał w szwach. Tymczasem wielkimi krokami zbliżały się wakacje, których żadne z nas nie chciało spędzić w całości w domu.
Nie mieliśmy funduszy
Marzyła mi się chwila oddechu od pracy, codziennego gotowania, prania i tysięcy innych drobnych obowiązków, które miałam przez cały rok na głowie. Paweł również miał ostatnio ciężki czas w pracy i potrzebował przewietrzenia głowy. A Kuba i Marcin łaknęli wakacyjnych przygód, o których będą mogli opowiadać kolegom po powrocie we wrześniu do szkoły.
– No i co zrobimy? – dopytywałam męża. – Wakacyjne zaskórniaki dawno się rozpłynęły i nie ma szans na wykupienie chociażby tygodnia zagranicznych wakacji w biurze podróży.
– Może pojedziemy na kilka dni nad morze? – zastanawiał się Paweł, ale pokręciłam przecząco głową.
– Nie wiem, może to jest jakieś rozwiązanie. Ale sam dojazd też swoje kosztuje. Czy opłaci się jechać taki kawał, żeby przenocować gdzieś zaledwie dwie lub trzy noce?
I wtedy rozwiązanie naszego problemu podpowiedziała moja mama.
– A może wybralibyście się do ciotki Krystyny na wieś? Wiem, że pewnie dobrze jej nie pamiętasz, ale ona nadal mieszka niedaleko dawnego domu dziadków. Nawet niedawno dzwoniła do mnie z pytaniem, kiedy wpadnę – podsunęła mi pomysł, gdy akurat przywiozłam jej ciężkie zakupy z marketu.
Uratowała nasze wakacje
– Myślisz, że to dobry pomysł? – sama nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć.
– Oczywiście, że tak. Ciocia na pewno się ucieszy. Mieszka sama, dlatego łaknie towarzystwa. Wam odpadnie konieczność płacenia za noclegi, a ona będzie miała rozrywkę.
– Ale to wam zaproponowała odwiedziny – zawiesiłam znacząco głos.
– Sama wiesz, że ojciec teraz ma sezon na działce i nawet końmi nigdzie go nie zaciągnę, zanim nie pozbiera wszystkich porzeczek i malin na przetwory. A dla was to idealna okazja. Cisza i spokój, wokół lasy, mnóstwo miejsca na spacery. Możecie zabrać grilla, rowery – kusiła. – A Kubuś i Marcinek przy okazji poznają miejsce, gdzie żyli ich przodkowie.
Tak więc wstępnie stanęło na tym, że się zgadzam. Mama miała jeszcze zadzwonić do cioci Krysi i umówić nasz przyjazd. Staruszka ponoć była zachwycona. Nie pozostało nam więc nic innego, niż skorzystać z okazji. Spakowaliśmy bagaże, kupiliśmy prezent dla ciotki i wyruszyliśmy w sentymentalną podróż – jak nazywałam ją w myślach.
Miałam dobre przeczucie
– Nie ma internetu?! – jęknął nasz jedenastoletni Kuba, gdy dojechaliśmy do domku przy samym lesie, w którym mieszkała ciotka Krystyna. – To co ja mam niby tutaj robić?
– Żyj, synku, żyj. Oddychaj, patrz w niebo, spaceruj, słuchaj ptaków – odpowiedział z entuzjazmem Paweł, a Jakub zrobił wielkie oczy, w ogóle nie rozumiejąc słów ojca.
No tak, dziecko smartfona, bajek na zawołanie i gier komputerowych. Przyjechaliśmy do małej wioski pod Przemyślem, skąd pochodziła moja nieżyjąca już babcia. Chcieliśmy pokazać dzieciom korzenie i prawdziwą wieś, w której nie ma sklepów z gadżetami, ale za to są historie, których nie znajdzie się na TikToku.
Wiedziałam, że dziadkowie mieszkali tutaj przez większość życia. Zresztą to babcia Stefania we wczesnym dzieciństwie opowiadała mi bajki przy piecu, szyła sukienki dla lalek z resztek materiałów i zawsze miała w kieszeni landrynki. Niestety umarła, gdy miałam zaledwie osiem lat. Dziadek odszedł kilka miesięcy po niej i skończyły się moje wyjazdy na wieś. Wydawało mi się, że o babci wiem wszystko. Ależ się myliłam!
Byłam zdumiona
Drugiego dnia wybraliśmy się do opuszczonego domu, który kiedyś należał do mojej rodziny. Stał na uboczu, otoczony krzakami malin i dzikiego bzu. Klucze pożyczyliśmy od sąsiadki, pani Leokadii, która znała moją babcię od dziecka. W środku panował kurz, zaduch dawno niewietrzonych pomieszczeń i cisza. W kuchni wisiał jeszcze obraz z Matką Boską Częstochowską. Kuba buszował z latarką po szafkach, gdy nagle zawołał:
– Mamo, znalazłem coś!
Z prawej szuflady kredensu wyciągnął pożółkłą kopertę. W środku było kilka czarno-białych zdjęć. Jedno z nich szczególnie przyciągało wzrok. Babcia Stefania, młoda, uśmiechnięta, trzymająca za rękę… nie mojego dziadka. Obok niej stał młody, przystojny mężczyzna w wojskowym mundurze. Z tyłu zdjęcia widniał podpis: „Dla mojego ukochanego, którego nigdy nie mogłam poślubić. Na zawsze – S.”.
Zrobiło mi się zimno. Co to wszystko miało znaczyć? Byłam pewna, że to dziadek był jedyną miłością babci. A tutaj takie coś? Kim on był?
– Mamo, to pradziadek Antoni? – zapytał Kuba.
– Nie, nie sądzę – odpowiedziałam, przyglądając się zdjęciu.
Wiedziałam, że mój dziadek poznał babcię już po wojnie. Ale kim był mężczyzna ze zdjęcia?
Nie wiedziałam, kto to
Wieczorem poszliśmy do pani Leokadii, żeby dyskretnie podpytać o historię, która nie mogła mi wyjść z głowy. Wiedziałam, że sąsiadka, chociaż sporo od niej młodsza, od zawsze przyjaźniła się z moją babcią. Ciotka Krystyna była kuzynką ze strony dziadka. Tak, jeśli ktoś miał mi wyjaśnić rodzinną tajemnicę, to właśnie pani Leonka.
– Stefka? Oj, to była śliczna dziewczyna. Cała wieś za nią się oglądała – powiedziała z uśmiechem staruszka. – Ale wtedy to nie wypadało za dużo mówić – zawiesiła dziwnie głos.
– A ten chłopak ze zdjęcia? W mundurze? – zapytałam.
Leokadia spojrzała na fotografię i się wzdrygnęła.
– O, to był Wiktor. Niemiec. Ale taki… z tych naszych. Matka Polka, ojciec Niemiec. Miał dobre serce, ale ludzie wtedy patrzyli tylko na mundur. Kochał ją, oj kochał. I ona jego też. Ale… wie pani, jakie były czasy. Polska dziewczyna nie mogła związać się z Niemcem. Nawet jeśli on tak naprawdę miał serce Polaka.
Odkryłam jej sekret
Wróciłam do domu cioci Krystyny i długo nie mogłam zasnąć. Czy babcia była zmuszona zrezygnować z miłości, bo wieś by ją potępiła? Czy wyszła za dziadka z rozsądku, jak wielu w tamtych czasach? I dlaczego nigdy o tym nie powiedziała? Ja byłam za mała. Ale mojej mamie? Gdy zadzwoniłam do niej z tą rewelacją, była bardzo zaskoczona tak samo jak ja.
Zdjęcie schowałam do książki, którą wzięłam na wakacje do czytania. Może kiedyś wkleję je do naszego rodzinnego albumu. A może zostawię je tylko dla siebie? Nie miałam pojęcia, co zrobić. Wiedziałam, że to nie była zdrada. To była historia, której nie pozwolono się wydarzyć.
Tydzień później, już w domu, Kuba znów wyjął fotografię.
– Mamo, ta babcia Stefania to była trochę jak bohaterka z filmu. Taka odważna, prawda?
Poznałam prawdę
Uśmiechnęłam się. Tak, dokładnie taka była. I może ta jej historia – chociaż bardzo smutna – sprawiła, że miałam jeszcze większy szacunek do tej cichej, skromnej kobiety z małego domku na końcu świata. Bo nie wszystkie miłości kończą się ślubem, ale każda jest ważna i zostawia po sobie ślad w sercu.
Czy warto znać wszystkie sekrety z przeszłości? Nie zawsze. Ale cieszę się, że Kuba zajrzał wtedy do tego starego kredensu i że poznałam historię nieszczęśliwej miłości babci Stefani. Teraz zupełnie inaczej na nią patrzę. Nie tylko jak na czułą i opiekuńczą babcię, która robiła mi kanapki ze szczypiorkiem zerwanym prosto z grządek, ale i jak na kobietę, której bieg historii pomieszał życie. Ona jednak potrafiła odnaleźć w nim sens na nowo. Bo mama twierdzi, że babcia z dziadkiem zawsze byli naprawdę szczęśliwi.
Aldona, 37 lat
Czytaj także:
- „Podobno do serca najłatwiej trafić przez żołądek. Jednak mnie Michał rozkochał w sobie przy pomocy kota”
- „Wzięłam kredyt na wakacje w Splicie i teraz żałuję. Od kiedy przyjechałam, spotykał mnie tylko i wyłącznie pech”
- „Córka wzięła szybki ślub i równie szybko tego żałowała. Jednak to nie widmo rozwodu było najgorsze”