Reklama

Kiedy Kaśka przyjęła moje oświadczyny, myślałem, że pana Boga za nogi złapałem. Młoda, piękna, zgrabna, a do tego świetna w łóżku. Słowem: marzenie każdego faceta po czterdziestce. Co prawda mój najlepszy kumpel przestrzegał mnie, że dużo młodsza żona na bank wpędzi mnie w kłopoty, ale nie słuchałem. Myślałem, że Zyga mi po prostu zazdrości. Jego baba była jak moja pierwsza druga połówka: gruba, stara i marudna. A Kasia? Sama świeżość, wdzięk i radość. Kochałem ją nad życie i byłem przekonany, że ona odwzajemnia moje uczucie. Nieraz przecież powtarzała, że zawsze chciała się związać ze starszym, statecznym mężczyzną. Bo tylko tacy mają poukładane w głowie, są odpowiedzialni i potrafią zapewnić kobiecie poczucie bezpieczeństwa…

Reklama

Mógłbyś to wykorzystać!

Pierwszy rok naszego małżeństwa był naprawdę cudowny. Cieszyliśmy się sobą, miłością. Potem jednak coś zaczęło się psuć. Kasia już nie witała mnie gorącym buziakiem, nie podsuwała kolacji pod nos, nie ciągnęła do sypialni. Wręcz przeciwnie, otwierała mi drzwi naburmuszona, kolacje musiałem robić sobie sam, a gdy szliśmy do łóżka, odwracała się na bok i zasypiała. Nie rozumiałem, co się dzieje. W przeciwieństwie do większości facetów nie zmieniłem się po ślubie. Nadal obsypywałem ją komplementami, mówiłem, jaka jest dla mnie ważna. Dlaczego więc stroiła fochy? Na początku myślałem, że to tylko chwilowy kryzys, normalny po pierwszym okresie małżeństwa. Ale mijały kolejne tygodnie, a Kaśka zachowywała się coraz gorzej. Gdy pewnego wieczoru po raz kolejny przywitała mnie kwaśną miną, nie wytrzymałem.

– Wychodzę ze skóry, żebyś czuła się szczęśliwa. A ty co? Jesteś wiecznie niezadowolona! O co ci, do cholery, chodzi? – nie kryłem złości.

– Jestem zawiedziona – nadęła się.

– Czym?

Zobacz także

– Tak w największym skrócie? Tobą i całym naszym małżeństwem.

– A to dlaczego? – wybałuszyłem oczy.

– No wiesz, kiedy za ciebie wychodziłam, liczyłam na to, że zapewnisz mi spokojne i wygodne życie. Jak na statecznego faceta w średnim wieku przystało. A co dostaję? Jakieś nędzne minimum – wypaliła.

– Jak to? Mamy przecież piękne mieszkanie, dwa samochody, nie głodujemy, nie chodzimy nadzy – zacząłem wyliczać.

– To ci wystarcza?

– Owszem.

– A mnie nie! Rozejrzyj się. Nasi znajomi budują domy, kupują ubrania w firmowych butikach, chodzą do drogich restauracji, jeżdżą na egzotyczne wakacje. A my? Żyjemy z ołówkiem w ręce, bo twoja pensja wystarcza zaledwie na przeżycie – prychnęła.

– Wybacz, moja droga, ale jestem tylko zastępcą naczelnika w wydziale budownictwa, a nie prezydentem miasta!

– Nie tylko „zastępcą”, ale „aż” zastępcą. To duża różnica. Od twojego podpisu wiele zależy.

– I co z tego?

– A to, że mógłbyś to wykorzystać! Poprosić na przykład o drobny dowód wdzięczności za pozytywne załatwienie sprawy.

– Nigdy nie brałem i nie będę brał łapówek! Taką mam zasadę! – zdenerwowałem się.

– No to wymyśl coś innego. Nie zamierzam dłużej klepać biedy! To poniżej mojej godności.

– A jak nie wymyślę, to co?

– Zgadnij! – prychnęła, a potem odwróciła się na pięcie i powędrowała do sypialni.

Gdy pół godziny później chciałem do niej dołączyć, okazało się, że drzwi są zamknięte na klucz.

Wiedziałem, że zmądrzejesz!

Po tamtej kłótni z Kaśką nie zmrużyłem oka nawet na minutę. I to nie dlatego, że spałem na pioruńsko niewygodnej kanapie w salonie. Z przeraźliwą jasnością dotarło do mnie, że jeśli nie zacznę zarabiać więcej, moja żona się ze mną rozwiedzie. Każdy trzeźwo myślący facet specjalnie by się tym nie przejął. Ba, sam wystawiłby jej walizki za próg za to, że szantażem namawia go do złego. Niestety, ja byłem ciągle zakochany.

Prawdę mówiąc, nie wyobrażałem sobie przyszłości bez Kaśki. Było mi głupio, że nie potrafiłem zapewnić jej takiego poziomu życia, na jaki liczyła. Gdy więc rano zobaczyłem jej pełne wyrzutu spojrzenie, pojąłem, że o swoich zasadach muszę zapomnieć.

Łatwo postanowić, trudniej zrobić. Zawsze byłem uczciwy, więc nawet nie wiedziałem, jak zażądać pieniędzy. Powiedzieć petentowi wprost? Mrugnąć okiem w odpowiedniej chwili? Westchnąć znacząco? Napisać sumę na karteczce i wsadzić mu do kieszeni? Głowiłem się nad tym ze dwa dni i w każdym z tych sposobów widziałem jakąś wadę. W końcu postanowiłem iść na żywioł. Wiedziałem, że w końcu znajdzie się ktoś, kto mniej lub bardziej otwarcie zaproponuje mi łapówkę. A wtedy już pójdzie…

Pierwszy klient trafił się już po tygodniu. Chciał przekształcić stary magazyn w pawilon handlowy i potrzebował odpowiedniego zezwolenia.

Panie naczelniku kochany, wszystkie papiery są w porządku. Wystarczy jeden malutki podpisik – zaczął mnie przekonywać.

– Przejrzymy i sprawdzimy, czy takie przekształcenie w ogóle jest możliwe – uciąłem.

– A ile to potrwa?

– Co najmniej pół roku – westchnąłem. – Trzeba sprawę dokładnie zbadać…

– Aż tak długo? Niech się pan zlituje, panie naczelniku, i troszkę przyśpieszy termin. W interesach czas to pieniądz!

– No właśnie… – spojrzałem na niego wymownie.

Facet od razu wyciągnął z kieszeni kopertę i położył na biurku. Wrzuciłem ją do szuflady i zajrzałam do środka. Na oko było tam z pięć tysięcy złotych.

– No, myślę, że pana sprawa zostanie załatwiona w pierwszej kolejności – uśmiechnąłem się do petenta.

Po powrocie do domu wręczyłem połowę pieniędzy Kaśce.

– Wspominałaś ostatnio, że chcesz sobie kupić jakiś ciuszek. Możesz wydać wszystko – starałem się nadać głosowi obojętny ton.

Rzuciła mi się na szyję.

– Wiedziałem, że zmądrzejesz! – szepnęła mi do ucha i zaciągnęła do sypialni.

Kochaliśmy się jak wariaci. Po wszystkim przeciągnąłem się leniwie na łóżku. Zrozumiałem, że kilka godzin wcześniej, w swoim gabinecie, zrobiłem pierwszy, najtrudniejszy krok w kierunku ratowania mojego małżeństwa. Miałem nadzieję, że kolejne będą już łatwiejsze. Nie pomyliłem się.

Trzeba korzystać z życia!

Chętnych do dawania łapówek nie brakowało. Przedsiębiorcy budowlani, prywatni inwestorzy, deweloperzy, handlowcy… Płacili za przyśpieszenie decyzji i pozwolenia aż miło. Nawet nie musiałem się specjalnie wysilać. Wystarczyła drobna aluzja i już wiedzieli, jak się zachować. Wkładali koperty pod papiery leżące na biurku lub dyskretnie wsuwali mi je do kieszeni. Oczywiście nie wszyscy byli tak wyrywni. Niektórzy liczyli na to, że załatwią swoje sprawy normalnym trybem, bez okazywania wdzięczności. Nawet się z tego cieszyłem. W każdym urzędzie wydaje się przecież także odmowne decyzje. Ci, co płacili, mieli więc załatwione swoje sprawy szybko i pozytywnie. Ci, co nie – różnie…

Mijały tygodnie, potem miesiące. Zarabiałem coraz lepiej. Żona była zachwycona. Już nie mówiła, że jest zawiedziona mną i naszym małżeństwem. Wręcz przeciwnie, twierdziła, że dokonała najlepszego wyboru w życiu. Byłem z siebie taki dumny! Martwiło mnie tylko, że Kasia za bardzo szasta pieniędzmi i chwali się naszym bogactwem. Niejednokrotnie słyszałem, jak przez telefon opowiadała przyjaciółkom o zakupach w markowych butikach i wyprawach do drogich restauracji.

– Kochanie, nie rozpowiadaj na lewo i prawo, że teraz lepiej nam się powodzi. Wiesz, że ludzie bywają zawistni… Ktoś gdzieś doniesie i po mnie – prosiłem za każdym razem.

– Oj, nie przesadzaj! Co mam robić? Ubierać się w lumpeksach, a pieniądze chować do skarpety? Trzeba korzystać z życia! – odpowiadała.

Może gdybym był bardziej stanowczy i ograniczył jej wydatki, do dziś cieszyłbym się wolnością. Ale ja chciałem, żeby Kasia była szczęśliwa. Przymykałem więc oko na jej słabość do chwalenia się i wydawania pieniędzy, tłumacząc sobie, że skoro przez prawie dwa lata nikt mnie nie namierzył, to jestem bezpieczny.
Okazało się jednak, że nie…

Wiedziałem, że jestem załatwiony

Tamta sprawa nie wyglądała na prowokację, a facet, który do mnie przyszedł, nie wyglądał na funkcjonariusza CBA. Wprosił się na spotkanie tuż przed zakończeniem pracy. Z tego, co powiedziała sekretarka, wynikało, że jest deweloperem, który od dłuższego czasu czeka na pozwolenie na budowę miniosiedla domków jednorodzinnych. Odpowiednie wnioski i dokumenty rzeczywiście od ponad pięciu miesięcy leżały w naszym wydziale.

– Panie naczelniku, czekam, czekam, a decyzji jak nie było, tak nie ma. Jak zaraz nie rozpocznę robót, to bank mi kredyt cofnie. A ja już wydałem większość pieniędzy na materiały budowlane… Jeśli pan mi nie pomoże, to koniec! Stracę wszystko i wyląduję pod mostem – opowiadał płaczliwym głosem.

– No cóż, chciałbym oczywiście przyśpieszyć pańską sprawę, ale to niemożliwe. Sam pan widzi, ile mam roboty – wskazałem na piętrzące się na biurku papiery.

– Nic się nie da zrobić? – jęknął.

– Niestety, nie. Musiałbym wziąć nadgodziny. A w urzędzie nikt mi za nie nie zapłaci – zawiesiłem głos.

– To może ja to zrobię? – zerwał się z krzesła, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.

– Co pan ma na myśli? – spojrzałem na niego surowo, bo trochę zaniepokoiła mnie ta nagła zmiana nastroju.

– Pomyślałem tylko, że za dodatkową pracę należy się dodatkowa płaca. Tak jest sprawiedliwie – z powrotem opadł na krzesło i skulił się w sobie; wstałem i podszedłem do niego.

– I ma pan absolutną rację! – poklepałem go po plecach.

Chwilę później na moim biurku pojawiła się koperta. Gdy wkładałem ją do kieszeni, pomyślałem, że w drodze powrotnej do domu wstąpię do biura podróży i zaklepię dla mnie i dla Kasi jakieś wystrzałowe wakacje w ciepłych krajach. Tak! Kasia marzy o Egipcie! Zresztą mi też należał się porządny wypoczynek.
Tamtego dnia nie dojechałem jednak do domu. Zamiast tego trafiłem na przesłuchanie i do aresztu. Ledwie bowiem schowałem pieniądze i pożegnałem się z mężczyzną, do mojego gabinetu wkroczyli funkcjonariusze CBA. Wpadli w tych swoich czarnych ubrankach i kominiarkach i otoczyli mnie kółeczkiem.

– Jest pan zatrzymany pod zarzutem przyjęcia korzyści majątkowej – wrzasnął jeden z nich i chwycił mnie za nadgarstki.

– Ależ panowie, o co chodzi? To jakaś totalna pomyłka. Na pewno chodzi o mnie? – próbowałem protestować, wyrywać się, ale wtedy za ich plecami pojawił się deweloper. Na marynarkę włożył kurtkę z napisem CBA.

– Niech pan przestanie, wszystko mamy nagrane – stwierdził ze złośliwym uśmieszkiem. Gdy zakuwali mnie w kajdanki, nawet nie protestowałem. Wiedziałem, że jestem załatwiony.

Miał rację, cholera…

Od mojego zatrzymania minęły ponad dwa miesiące. Oczywiście nie pracuję już w urzędzie. Wywalili mnie dyscyplinarnie następnego dnia. Siedzę w areszcie, bo śledztwo w mojej sprawie wciąż trwa. Od adwokata wiem, że CBA prześwietla wszystkie moje sprawy i szuka takich, którzy przyznaliby się, że wręczyli mi łapówkę. Na razie niewiele wskórali, bo ludzie nie chcą mieć kłopotów i milczą jak zaklęci…

Sam idę w zaparte. Choć maglują mnie na lewo i prawo, uparcie twierdzę, że to była jednorazowa wpadka, spowodowana chwilową słabością i zaćmieniem umysłu. Podejrzewają, że kłamię, ale na razie nie mogą mi tego udowodnić. A przed sądem bez dowodów ani rusz.

Teoretycznie nie jest więc aż tak źle, jak mi się to w trakcie zatrzymania wydawało. Adwokat twierdzi, że jeśli nadal nikt nie pęknie, to prawdopodobnie dostanę wyrok w zawiasach i po rozprawie wrócę do domu. Powinienem się cieszyć, ale nie potrafię. Bo właściwie z czego?

Reklama

Kaśka, mimo że robiłem to wszystko dla niej, nie przyjmie mnie przecież z otwartymi ramionami. Jak ją znam, to zrobi mi totalną awanturę za to, że dałem się złapać, a potem spakuje swoje rzeczy i się wyprowadzi. Kto wie, może nawet już to zrobiła i wniosła sprawę o rozwód. Przecież jestem skończony, nie mam pracy, pieniędzy. Nie zasługuję na jej uwagę i miłość… Ech, a kumpel uprzedzał mnie, że dużo młodsza żona to tylko kłopoty. Miał rację, cholera…

Reklama
Reklama
Reklama