Reklama

Mama zmarła dwa lata temu, nagle. Po jej śmierci tata się zmienił. Nie mówił dużo, ale wiedziałam, że cierpi. Byli razem przez całe życie. Kochał ją tak bardzo, że bez niej wydawał się jakby... wyblakły. Więc zrobiłam to, co potrafiłam najlepiej – byłam przy nim. Rozmawialiśmy codziennie. O pogodzie, o starych filmach, które oglądał, o tym, co słychać u sąsiadów. Te rozmowy z ojcem stały się moim wieczornym rytuałem.

Reklama

Nie mam rodzeństwa, a po rozwodzie z mężem czułam się samotna. Dlatego te rozmowy z ojcem były dla mnie tak ważne. Tylko tata przestał dzwonić. Pierwszego dnia uznałam, że może śpi. Drugiego – że zapomniał. Trzeciego zaczęłam sprawdzać, czy przypadkiem coś się nie stało. Nie chciałam panikować, ale się o niego martwiłam. Ze strachu nie mogłam spać w nocy. Intuicja mi podpowiadała, że coś się zmieniło. Coś, czego nie chciałam usłyszeć przez słuchawkę. Dlatego wsiadłam w samochód i pojechałam. Bez uprzedzenia. Bo miałam przeczucie, że rutyna, którą sobie zbudowaliśmy, pękła. I już się nie sklei.

Ręce mi się trzęsły

Dom wyglądał tak samo. Te same pelargonie w oknie, ten sam biały płotek, który tata malował co wiosnę. Ale gdy wchodziłam po schodkach, z każdym krokiem czułam, że coś się we mnie napina. Drzwi były lekko uchylone. Weszłam. Damskie buty stały w kącie. I wtedy usłyszałam dźwięk z kuchni. Łyżka obijająca się o garnek. Pomyślałam przez chwilę, że zwariowałam. Że może... że może mama wróciła. Pobiegłam do kuchni i wtedy ją zobaczyłam. Kobieta około sześćdziesiątki w fartuchu w drobne kwiatki. Stała przy kuchence i mieszała coś, co pachniało... znajomo. Zupą pomidorową. Mama zawsze robiła ją w poniedziałki. I przez jedną krótką chwilę, zanim mózg nadgonił rzeczywistość, poczułam, że czas się cofnął.

Kim pani jest?! – mój głos pękł jak cienkie szkło.

Kobieta obróciła się spokojnie. Bez zaskoczenia. Jakby się mnie spodziewała.

– Dzień dobry, Asiu – powiedziała łagodnie. – Gotuję dla twojego taty.

Nie odpowiedziałam. Tylko patrzyłam. I widziałam – nie Helenę, nie tę scenę – tylko moją mamę. Jak krzątała się po tej kuchni. Jak śmiała się, że tata nie umie znaleźć łyżek, choć mają swoje miejsce od trzydziestu lat. Wtedy do kuchni wszedł ojciec. Bez butów, w skarpetkach, jak zawsze. Spojrzał na mnie, na obcą kobietę w naszej kuchni.

– Poznaj Helenę – powiedział spokojnie. – Gotuje dla mnie tak jak twoja mama kiedyś.

– Czyli ona... teraz ona tu mieszka? – wycedziłam.

Nie zaprzeczył.

Nie chciałem ci mówić przez telefon. Ale nie chciałem też, żebyś się dowiedziała w taki sposób.

– Dowiedziała się czego?! – głos mi drżał. – Że ktoś inny teraz stoi w kuchni mamy?

– Dopiero teraz zrozumiałem, jak bardzo byłem samotny – zaczął cicho. – I nie chcę tak umierać.

Nie odpowiedziałam. Wyszłam. Drzwi trzasnęły za mną z hukiem. Nie wiem, jak dotarłam do samochodu. Ręce mi się trzęsły. Ale pamiętam, że w uszach brzmiało mi jedno zdanie: „Nie chcę tak umierać”. A ja? Ja nie wiedziałam, jak dalej żyć.

Poczułam się zdradzona

Wracając do miasta, nie włączyłam radia. Nawet nie zauważyłam, kiedy zmieniły się światła, kiedy przejechałam przez most. Jechałam na autopilocie. A w głowie miałam tylko jedno. Obca kobieta, w moim domu, mieszająca zupę jakby nic się nie stało. Czułam złość. Taką, która pali od środka. Jak on mógł?! Przecież obiecał, że mama będzie z nami zawsze. Że nie zapomnimy. A teraz... wyglądało, jakby się pogodził. Jakby odłożył ją na półkę, razem z tymi wszystkimi wspomnieniami. Ale potem pojawiło się coś jeszcze. Coś, czego się w sobie wstydziłam – poczucie winy. Czy naprawdę sądziłam, że będzie sam do końca? Że jego życie powinno się skończyć razem z jej?

A może to nie chodziło o Helenę. Może chodziło o mnie. Może nie mogłam znieść, że on idzie dalej, a ja wciąż stoję w miejscu, przyklejona do przeszłości, jak dziecko, które nie chce wyrosnąć.

Nie umiałam się z tym pogodzić

– I co teraz zrobisz? – zapytała Anka, moja przyjaciółka, kiedy po raz pierwszy opowiedziałam jej wszystko.

Siedziałyśmy w kawiarni jak za dawnych lat.

– Nie wiem – westchnęłam. – Niby chcę, żeby był szczęśliwy. Ale czuję się... jakby mnie zdradził. Jakby zdradził mamę.

Anka spojrzała na mnie uważnie. Zawsze mówiła wprost, bez owijania w bawełnę:

– A co jeśli on naprawdę jest szczęśliwy?

– A co jeśli ja nie potrafię tego zaakceptować? – wypaliłam.

I wtedy zapadła cisza. Bo w tej jednej odpowiedzi było wszystko. Moje zawieszenie między przeszłością a teraźniejszością. To nie Helena była problemem. Problemem było to, że tata wyszedł z żałoby, ja nadal w niej tkwiłam po uszy. Kiedy wróciłam do domu, zaczęłam robić sernik. Ulubiony sernik mamy z rodzynkami, których nie znosiłam. Pieczenie go zajęło mi pół dnia. To był... gest. Może trochę dziwny. Może trochę dziecinny. Ale nazajutrz zapakowałam sernik w pudełko, wsunęłam klucz do kieszeni i pojechałam do taty. Nie po odpowiedzi. Nie po przebaczenie. Tylko z pytaniem, czy możemy spróbować jeszcze raz.

Przełamałam się

Drzwi otworzył mi ojciec. Przez chwilę patrzył na mnie, jakby nie wierzył, że naprawdę stoję przed nim. W rękach trzymałam sernik – w tym samym naczyniu, w którym mama zawsze go piekła.

– Asia... – powiedział tylko i odsunął się, żeby mnie wpuścić.

Helena siedziała przy stole. Bez fartucha. W prostym swetrze, z kubkiem herbaty w dłoniach. Na jej twarzy nie było strachu, tylko spokój. I może cień niepewności. Postawiłam ciasto na stole i westchnęłam głęboko.

Możemy spróbować jeszcze raz? – zapytałam. – Tym razem z trzema osobami przy stole.

Ojciec usiadł powoli. Miał łzy w oczach. Nie powiedział nic, tylko skinął głową. A potem... zaczęliśmy mówić. O mamie. O tym, jak pachniał jej szalik, jak śpiewała przy gotowaniu. Helena słuchała. Czasem się uśmiechała, czasem sama coś dodawała.

Mój mąż też zmarł nagle – powiedziała cicho. – I przez długi czas nie umiałam patrzeć w lustro. Aż w końcu zrozumiałam, że nie da się żyć tylko wspomnieniem.

W tamtej chwili przestała być obcą kobietą w kuchni mojej mamy. Zobaczyłam w niej kogoś, kto też coś stracił. I może właśnie dlatego zrozumiała tatę tak dobrze. Nie było wzruszających uścisków. Nie ściskałyśmy się, nie płakałyśmy razem. Ale pierwszy raz poczułam, że siedzimy przy tym stole – naprawdę razem.

Joanna, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama