„Byłam skąpa więc moje bajkowe wesele zmieniło się w cyrkową arenę. Gdy ja płakałam z żalu, rodzina pękała ze śmiechu”
„Ślub był piękny. Przynajmniej dla nas. Wszystko zrobiliśmy sami – od zaproszeń po dekoracje z bibuły. DJ był znajomym, ciasto piekła ciocia. Było skromnie, ale prawdziwie. Sprzedaliśmy rower i konsolę, żeby zapłacić za salę. Oszczędzaliśmy, rezygnowaliśmy z wyjść, wakacji. A potem przyszły słowa. Takie, które bolą bardziej niż zmęczenie i bieda”.

- Redakcja
Nie wiem, czego się spodziewałam po ślubie. Może tego, że nagle wszystko stanie się łatwiejsze? Że skoro powiedzieliśmy sobie „tak” przy świadkach, to teraz świat da nam trochę spokoju? Ale zamiast tego, przyszła codzienność. Taka, której wcześniej nie znałam.
Mieszkamy z Kubą w wynajmowanej kawalerce na obrzeżach miasta. Stara kamienica, rury czasem stukają w ścianach, okna parują już od września. Kuba pracuje na magazynie, ja w biurze – oboje wracamy późno, zmęczeni. Rachunki, opłaty – to nasza szara codzienność. Mimo tych codziennych wyzwań postanowiliśmy wyprawić duże wesele dla rodziny i znajomych.
Ślub był piękny. Przynajmniej dla nas. Wszystko zrobiliśmy sami – od zaproszeń po dekoracje z bibuły. DJ był znajomym znajomego, ciasto piekła ciocia. Było skromnie, ale wesoło. I prawdziwie. Sprzedaliśmy mój rower, jego konsolę, żeby zapłacić za salę. Oszczędzaliśmy miesiącami, rezygnowaliśmy z wyjść, z wakacji. A mimo to – byliśmy szczęśliwi. Bo to był nasz dzień.
A potem przyszły słowa. Takie, które bolą bardziej niż zmęczenie i bieda.
Zostaliśmy pośmiewiskiem
– No ładnie, ładnie, ale jedzenie mogło być lepsze – rzuciła ciotka Renata, nakładając sobie kolejną porcję schabowego. – I DJ jakiś taki… prowincjonalny. Oszczędziliście, co?
Zamarłam z łyżką zupy w połowie drogi do ust. Siedzieliśmy przy niedzielnym stole u rodziców Kuby, ledwo tydzień po naszym weselu. Jeszcze nie opadł kurz z parkietu, a już posypały się oceny.
– Wesele jak z komuny, serio – parsknął Michał, kuzyn Kuby. – Gdzie ten catering ze stolicy?
Kilka osób zaśmiało się. Niby niezłośliwie, niby „żartem”. Tylko że mi nie było do śmiechu. Zrobiło się cicho, nikt nie stanął w naszej obronie. Nawet Kuba.
Spojrzałam na niego – siedział naprzeciwko, dłubał widelcem w ziemniakach. Nawet nie podniósł głowy. Jakby chciał się zapaść pod stół.
– Ale przynajmniej tort był smaczny – dodała ciocia, jakby to miało zrównoważyć cały wyrok.
Nie odezwałam się ani słowem. W gardle miałam złość, ale język jakby przymarzł do podniebienia. „Czemu nie widzą, ile to nas kosztowało?” – pomyślałam. – „Przysięgali, że cieszą się naszym szczęściem, a teraz z nas kpią”.
Kuba próbował się uśmiechnąć, rzucił coś o „klimacie PRL-u” i że „taki był zamysł”, ale to tylko dolało oliwy do ognia. Śmiali się jeszcze głośniej.
A ja siedziałam tam, z obrączką na palcu, czując się tak, jakby ktoś właśnie wyśmiał nasze marzenia.
Tak zaczął się kryzys
Zatrzasnęłam drzwi mocniej, niż planowałam. Klucz ledwo wyszedł z zamka. W mieszkaniu pachniało starą farbą i kurzem – jak zwykle. Kuba zdjął buty bez słowa, odłożył kurtkę i ruszył do kuchni. Też nic nie powiedział.
– Serio? – warknęłam. – Po tym wszystkim nie zamierzasz nawet tego skomentować?
Zatrzymał się w pół kroku, ale nie odwrócił.
– Co mam powiedzieć?
– Może: „przepraszam, że pozwoliłem, żeby mnie i moją żonę publicznie poniżano”? – podeszłam bliżej. – Albo: „ciociu, zamknij się, bo to nie było twoje wesele”?
– Julka, daj spokój… – jęknął, opierając się o blat.
– Nie dam! Wiesz, jak się czułam?! Jakby moje uczucie do ciebie nie było nic warte!
Odwrócił się. W oczach miał złość pomieszaną ze wstydem.
– A myślisz, że mi jest łatwo?! – podniósł głos. – Że siedzenie z własną rodziną, która naśmiewa się z naszego ślubu, to frajda?
– To czemu nic nie zrobiłeś?!
– Bo się wstydziłem, rozumiesz?! Bo miałem nadzieję, że choć raz nie będziemy tymi, co mają mniej. I okazało się, że nie – że znowu się z nas śmieją.
Zamilkliśmy. Stał tam, z rękami opartymi o zlew, a ja patrzyłam na niego, jakby był kimś zupełnie obcym.
– Może nie powinniśmy byli się spieszyć – wyszeptałam w końcu. – Może to wszystko było… za szybko.
Nie odpowiedział. A ja poczułam, jak coś między nami pęka – może nie na zawsze, ale wystarczająco mocno, by zabolało.
Byłam zrozpaczona
Drzwi do pokoju socjalnego były tylko lekko przymknięte. Weszłam po kawę, ale zatrzymałam się w progu, gdy usłyszałam znajome głosy.
– Byłaś u Julki na weselu? – zapytała Kasia, koleżanka z biura.
– Byłam… i szczerze? Porażka. Serio – odpowiedziała druga, Magda. – W życiu nie widziałam tak biednego wesela. Jak z jakiegoś serialu o latach 90-tych.
– No właśnie! Jak można ludzi zapraszać na coś takiego? Miałam wrażenie, że zaraz ktoś puści disco polo z telefonu.
Zaśmiały się. Cicho, ale wystarczająco, by zabolało.
Zamarłam. Stałam w korytarzu z kubkiem w dłoni, czując, jak serce tłucze mi się o żebra. Nie mogłam się ruszyć. Jakby ktoś właśnie przydeptał mi wszystkie wspomnienia z tamtego dnia.
Nie weszłam. Odwróciłam się i wróciłam do swojego biurka, zostawiając pusty kubek w dłoni. Nagle cała ta miłość, cała nasza walka – wydała się śmieszna.
Wieczorem, siedząc na kanapie, wybuchłam płaczem.
– To wszystko nie miało sensu – powiedziałam do Kuby. – Ludzie pamiętają tylko te cholerne papierowe talerzyki. Nie nasze przysięgi. Nie to, że trzymaliśmy się za ręce, choć baliśmy się, czy starczy nam na miesiąc życia po wszystkim.
Spojrzał na mnie, ale nie miał słów. Tylko objął mnie ramieniem, bezbronny tak samo jak ja.
Szczęście to nie catering
Mama przyszła bez zapowiedzi. Weszła z siatką pomidorów, jakby to miało cokolwiek naprawić.
– Wyglądasz, jakbyś miesiąc nie spała – powiedziała, patrząc na mnie spod oka. – Co się dzieje?
Wzruszyłam ramionami, udając, że to nic. Ale wiedziała. Matki zawsze wiedzą.
Usiadła przy stole, podała mi herbatę. Milczałyśmy chwilę. W końcu powiedziała cicho:
– Wiesz, jak ja się wzruszyłam, kiedy powiedziałaś „tak”? Gdy patrzyłam na was, trzymających się za ręce, jakby tylko to miało znaczenie… Bo miało, Julka.
Spojrzałam na nią. Nie było w jej oczach współczucia, tylko duma.
– Oni nie wiedzą, ile was to kosztowało – ciągnęła. – Ale ja wiem. Wiem, ile nocy przygotowywałaś te dekoracje. Ile razy Kuba nie jadł obiadu, żeby odłożyć na salę. Ja to widziałam.
– Ale inni… – głos mi zadrżał. – Oni się śmieją. Mówią, że to było jak z komuny. Że się nie powinno zapraszać ludzi na takie „bieda-wesele”.
Mama westchnęła i chwyciła mnie za rękę.
– A co cię obchodzi, co pamiętają? Czy oni będą z tobą budzić się przez kolejne trzydzieści lat? Czy oni cię przytulą, kiedy będzie ciężko?
Zamilkłam.
– Nie daj sobie odebrać swojego szczęścia, bo komuś nie pasuje jego opakowanie – powiedziała, wstając. – Szczęście to nie catering.
Zostałam sama z kubkiem herbaty i myślą, że może to ja pozwoliłam, by czyjeś słowa urosły ponad moją prawdę.
Nie byli już naszą rodziną
Wzięłam album ślubny z półki i zaczęłam wyciągać zdjęcia. Jedno po drugim. Ciocia Renata z talerzem śledzi, Michał w garniturze i głupim uśmieszku, ich dzieciaki śmiejące się do kamerki. Każde z tych zdjęć nagle mnie raziło. Było jak ślad po czymś, czego już nie chcę pamiętać.
Odkładałam je do pustego pudełka po butach. Bez złości. Z chłodnym spokojem. Jakby to nie byli ludzie z mojej historii, tylko statyści w źle napisanym filmie.
– Co robisz? – zapytał Kuba z progu.
– Sprzątam – odpowiedziałam krótko.
– To nasze zdjęcia…
– Nie, Kuba. To zdjęcia ludzi, którzy przyszli po to, żeby nas ocenić. Którzy przyszli nie po to, żeby być z nami, tylko żeby patrzeć, czy mamy wystarczająco dużo na talerzach.
Westchnął.
– Myślisz, że to coś da?
– Tak. Bo nie chcę już więcej robić sobie nadziei, że ktoś się zmieni. Że ktoś zrozumie. Rodzina, która potrafi tylko ranić, nie jest rodziną. Nie musimy nikomu nic udowadniać, ale nie musimy też się godzić na wszystko.
Usiadł obok i przez chwilę nic nie mówił. Potem chwycił jedno ze zdjęć – jak ciotka ściskała mnie za ramię, udając czułość – i bez słowa wsunął je do pudełka.
Nie potrzebowałam wielkich gestów. Wystarczyło mi to milczące: masz rację.
Julia, 27 lat
Czytaj także:
- „Moje wesele zmieniło się w bazar pełen przekupek. Ten festiwal pretensji mógł skończyć się tylko w jeden sposób”
- „Na komunii miał być przepych, ale teściowa wszystko zniszczyła. Wdzięcznością za błogosławieństwo nie nakarmię gości”
- „Teściowa nawet na komunii wnuczki musiała mi dopiec. W kościele zgrywa świętą, a w domu jest zmorą”