„Zaczęłam regularnie zaglądać do lumpeksów, nie tylko po ubrania. Teraz dom wygląda lepiej, a portfel nie jęczy”
„Zapłaciłam, wpakowaliśmy ławę do bagażnika i poczułam znajome ukłucie satysfakcji. Niektóre kobiety zbierają buty. Ja – meble z historią”.

- Redakcja
Weszłam do ciucholandu po sweter, a wyszłam z zasłonami, ceramiczną donicą i retro lampką do sypialni. No i sweter, oczywiście, też się znalazł. W życiu bym nie pomyślała, że przyjdzie taki moment, w którym zamiast marzyć o weekendzie w spa, będę wyczekiwać poniedziałkowego dostawczaka pod lumpeksem. Nie wiem, czy to kryzys wieku średniego, czy raczej przebudzenie konsumenckie, ale nagle mnie olśniło: można mieć ładnie, nie wydając majątku. Ba, można nawet mieć lepiej niż ci, co wszystko kupują „na bogato”, a potem nie wiedzą, z której strony usiąść na aksamitnej sofie, żeby jej nie zniszczyć.
Maryla z naprzeciwka kręciła nosem, że „ona by nie potrafiła jeść z talerza po kimś”. A mnie to nie przeszkadza. Ważne, że porcelana ładna i w komplecie. I jeszcze ta satysfakcja, kiedy ktoś prawi komplementy i pyta, gdzie to kupiłam. No i tak to się rozkręciło. A teraz? Teraz mój dom wygląda lepiej niż kiedykolwiek.
Zazdrościła mi
– To nowa komoda? – zapytała Maryla, zaglądając przez próg.
– A jakże – odpowiedziałam, poprawiając ramkę ze zdjęciem. – Czterdzieści złotych.
– Czterdzieści? – powtórzyła z niedowierzaniem. – A te gałki? Metalowe?
– Oryginalne – uśmiechnęłam się z satysfakcją. – Żadna tam płyta paździerzowa z sieciówki.
Komoda wyglądała jak z jakiegoś designerskiego showroomu. Trochę zarysowana z boku, ale kto by patrzył? I tak stanęła przy ścianie.
– Wiesz – zaczęła Maryla, marszcząc czoło – ja bym tak nie mogła. No jakoś nie. Nie wiadomo, kto to miał wcześniej…
– A jak kupujesz używane auto, to wiesz, kto w nim siedział? Może jakiś złodziej? – odparowałam. – A jakoś jeździsz i nie dezynfekujesz kierownicy codziennie.
– Meble to co innego – próbowała jeszcze.
– Jasne. Bo jak coś ma metkę z katalogu, to zaraz lepsze, tak? Nawet jak się rozleci po dwóch latach.
Maryla już się nie odzywała. Patrzyła na moje nowe „nabytki”. Fotel z miękkim, ciemnozielonym obiciem, lampa stojąca z abażurem jak z francuskiego filmu i pufa z miejscem na przechowywanie. Wszystko z drugiej ręki.
– A ty? Co kupiłaś ostatnio? – zagadnęłam, choć znałam odpowiedź.
– Szklanki z supermarketu, były w promocji – burknęła.
– No widzisz. A ja kryształowe kieliszki za piątkę sztuka. Po babci kogoś, ale wiesz – styl nie umiera.
– Dziwna jesteś – rzuciła na odchodnym.
– Dziękuję, staram się – odpowiedziałam i zamknęłam za nią drzwi.
Zaskoczyłam ją
– Ty chyba naprawdę oszalałaś – powiedziała moja siostra, Basia, kiedy zobaczyła stół w mojej jadalni. – Ten blat… on nie jest porysowany?
– Jest – przyznałam bez skrępowania. – Tyle że jest z litego drewna. A nie laminowana tektura z wnętrza szafy.
– I co? Wtarłaś mu olej kokosowy i udajesz, że to patyna?
– Nie udaję, bo nie muszę.
Basia parsknęła śmiechem, ale usiadła przy stole, od razu wygodnie, jakby nie chciała przyznać, że jej się podoba.
– Ile dałaś?
– Stówkę. Tylko musiałam go nieść przez pół osiedla, bo się nie zmieścił do auta sąsiada.
– A on ci nie pomógł?
– Tylko pożyczył bagażnik. Resztę zrobiłam sama. Taka jestem zdesperowana, żeby nie żyć w plastiku.
Basia spojrzała na mnie z jakimś nowym wyrazem twarzy. Chyba podziwem, ale jeszcze nie była gotowa się do tego przyznać.
– A po co ci to wszystko? Chcesz udawać, że masz willę z magazynu wnętrz?
– Wcale nie. Po prostu chcę, żeby mój dom był ciekawy, a nie sklejony z identycznych elementów co u sąsiadów. I wiesz co? Jak siadam na tym porysowanym krześle, to czuję się dobrze. A jak spojrzę na lampkę nocną za dwie dychy, to myślę: kurczę, Renata, jesteś sprytna baba.
– Albo szalona – mruknęła Basia, ale jej ton nie był już taki pewny.
– Też możliwe – wzruszyłam ramionami. – Przynajmniej mam tanio i z klimatem.
– Hm… A gdzie ty właściwie znajdujesz te rzeczy?
– To już moja tajemnica. Wiesz, jak to mówią: łowczyni nie zdradza swoich terenów.
Aż się zaśmiałam
–Mam coś dla ciebie! – wpadła Anka, moja koleżanka z pracy, cała rozemocjonowana. – Widziałam w jednym lumpeksie taką ławę… Nie wiem, czy to twój styl, ale miała coś w sobie.
– Ławę? – zmarszczyłam brwi. – Jakie wymiary?
– No nie mierzyłam linijką, ale długa, niska, z grubym blatem. Trochę jak do przedpokoju, trochę jak do salonu. I miała nóżki jak łapy lwa! Przysięgam.
– Łapy lwa? – aż się zaśmiałam.
– No właśnie! Nie wiedziałam, czy cię urazić, czy zainspirować.
– Gdzie to widziałaś?
– W tym, wiesz… koło ronda, co sprzedają na wagę. Tylko to trzeba już dzisiaj brać, bo takie rzeczy znikają w moment.
– A ile?
– Trzydzieści pięć złotych. I jeszcze była taka babka, co się wokół niej kręciła, ale potem poszła szukać luster.
– To idziemy teraz – zarządziłam, wstając z krzesła.
– Mam zaraz zebranie!
– To dawaj kluczyki, pojadę sama – powiedziałam już w biegu.
Dwadzieścia minut później stałam przed ławą z łapami lwa. Była pokrzywiona, trochę nadgryziona przez czas, ale… miała w sobie to coś. Charakter.
– Pomogę pani zanieść do auta – powiedział młody chłopak z obsługi. – Widzę, że pani już zdecydowana.
– Zdecydowana to ja byłam, zanim tu weszłam. Teraz to już jestem zakochana.
Zapłaciłam, wpakowaliśmy ławę do bagażnika i poczułam znajome ukłucie satysfakcji. Niektóre kobiety zbierają buty. Ja – meble z historią.
Tylko pokiwałam głową
– A to, co znowu?! – zapytał mój partner, gdy wszedł do salonu i niemal potknął się o nową-starą ławę.
– Ława z duszą. Prawdziwy unikat.
Marek westchnął i usiadł na sofie.
– Renata… Gdzie my to wszystko pomieścimy?
– To nie jest „wszystko” – wyjaśniłam z dumą. – Mój dom to galeria stylu, nie magazyn.
– A co się stało ze starą ławą?
– Poszła dalej. Oddałam sąsiadce z dołu. Mówiła, że „taka ciężka, to porządna musi być”.
– Bo już się bałem, że zaraz zaczniemy jadać na zmianę – raz ja, raz kredens.
– Nie dramatyzuj. Ty masz swoje wiertarki i szlifierki, ja mam swoje łupy.
– Tylko że ja nie trzymam ich w salonie.
– Bo nie pasują do zasłon – rzuciłam z przekąsem.
Uśmiechnął się mimo woli. Pokiwałam głową z udawaną powagą. Wiedziałam, że nie musi wszystkiego rozumieć. Wystarczy, że ja wiem, po co to robię.
Zamrugałam zaskoczona
– Wiesz, że ja też zaczęłam chodzić po ciucholandach? – powiedziała nagle Basia, wbijając widelec w ciasto.
Zamrugałam zaskoczona.
– Ty? A nie mówiłaś, że tam „pachnie historią” i nie umiesz wybierać?
– No mówiłam, ale weszłam z ciekawości. I wiesz co? Kupiłam sobie płaszcz. Wełniany. Włoski.
– No patrz, witamy w klubie – zaśmiałam się. – A byłaś już na dziale z rzeczami do domu?
– Jeszcze nie… Boję się, że wpadnę po uszy. Jak ty.
– Przesadzasz – wzruszyłam ramionami. – Ja tylko selektywnie inwestuję w rzeczy z drugiej ręki.
– Jasne. A potem przestawiasz cały dom, bo „ta komoda zasługuje na ścianę północną”.
– To nie moja wina, że mam wyczucie.
Basia się zaśmiała i sięgnęła po kolejny kawałek ciasta.
– Przyznam ci jedno. Masz tu naprawdę fajnie. Tak… przytulnie. Nie jak z katalogu, tylko… po ludzku.
– Bo to nie jest wnętrze do zdjęć. To wnętrze do życia.
– I wszystko z ciucholandów?
– Większość. Reszta z wystawek, pchlich targów i od sąsiadki, która nie wie, że ma skarb, póki jej nie powiem.
– Czyli jednak szalona.
– Może.
– Dobra, to następnym razem zabierzesz mnie na swoje łowy. Uprzedzam – jak znajdę coś lepszego niż ty, nie będzie sentymentów.
– W tej grze nie ma sentymentów. Tu się walczy o styl!
Byłam podekscytowana
W sobotę, jak zwykle, byłam w gotowości o dziewiątej. Kubek kawy w dłoni, sportowe buty, torba na ramię. Pora na łowy.
– Idziesz ze mną, czy nadal udajesz, że masz coś lepszego do roboty? – rzuciłam w stronę Marka, który udawał, że czyta gazetę.
– Idź, idź. Jak wrócisz z nowym kredensem, to sam go nie będę wnosił.
– Spokojnie, dzisiaj szukam tylko czegoś małego. Może ramka. Może filiżanka. Może… fotel.
– No tak, coś małego.
Basia czekała już pod sklepem. W dresie, z rozwianym włosem i iskrą w oku.
– Gotowa? – zapytała.
– Zawsze.
Weszłyśmy do środka i od razu poczułam znajome podekscytowanie. Te półki, kosze, zapach kurzu i detergentów. Ludzie mijający się w milczeniu, jakby wszyscy wiedzieli, że tu się nie rozmawia. Tu się poluje. Basia pierwsza wypatrzyła coś fajnego – stare lustro z ozdobną ramą.
– Patrz! Idealne do twojego przedpokoju!
Śmiałyśmy się, przepychając się między wieszakami, a potem piłyśmy kawę z termosu, siedząc na krawężniku przed sklepem.
– Wiesz, to ma sens. Nie tylko te rzeczy. Całe to… inne podejście.
– Bo chodzi nie tylko o to, co się ma. O to, jak się to zdobywa. I z kim się dzieli.
Basia spojrzała na mnie z uśmiechem.
– To co, w przyszłym tygodniu też? Może znajdziemy jakąś komodę dla mnie?
– Może. Tylko uprzedzam – nie odpuszczam bez walki.
I wcale nie żartowałam.
Renata, 53 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dostałam 100 tysięcy nagrody jubileuszowej, a córka robiła mi wyrzuty. Dla niej była tylko babą od odkurzacza”
- „Dałem teściowi zdrapkę za 5 złotych, a on wydrapał sobie 30 tysięcy. Nagle ze starego zrzędy, zrobił się troskliwy miś”
- „Wyczułam od męża słodkie perfumy, których nie mieliśmy w domu. Zemdliło mnie, gdy odkryłam, kto tak pachnie”