Reklama

Szlag by to trafił, skąd Aśka wyciąga takie ciacha?! Urodę mamy obie raczej nienachalną, obie jesteśmy nauczycielkami, czyli pogłowie fajnych facetów w naszym najbliższym otoczeniu zawodowym jest bliskie zeru. A ta, jak już się spotkamy, zawsze uwieszona na przystojniaku… Za dwa miesiące jest ślub siostry, wszyscy oczekują, że pojawię się z oblubieńcem – i co, zaproszę wuefistę, który jest o głowę niższy ode mnie? Albo pana Genia ze świetlicy? Już i tak ponoć krążą plotki w rodzinie, że jestem jakaś podejrzana… W najlepszym przypadku stara panna, na którą pies z kulawą nogą nie spojrzy.

Reklama

– Jak potrzebujesz drewna, to idź do lasu – Aśka była chętna, by podzielić się receptą na sukces. – A jak chcesz wyrwać ciacho, musisz bywać tam, gdzie tacy chadzają.

– Czyli myślisz o forach randkowych? – przestraszyłam się, bo już kiedyś zalogowałam się na jakimś i po dwóch tygodniach zwątpiłam: albo zboczeńcy, albo skrajni frustraci!

– Chyba zwariowałaś! Musisz się zapisać na kurs strzelecki, szkołę walki, paralotniarstwo ewentualnie nurkowanie. Możliwości jest mnóstwo, a jaka frajda przy tym!

Musisz wspiąć się na paluszki

Nie wiem, kogo Aśka miała na myśli, wspominając o frajdzie; na pewno nie mnie. Już w liceum udało mi się załatwić lekarskie zwolnienie z lekcji WF-u, bo uważałam, że skakanie przez kozła uwłacza mojej godności. Sport jako taki do tej pory jest dla mnie niezrozumiałym fenomenem, więc rada przyjaciółki wydała mi się groteskowa. Jeszcze żeby to było jakieś pływanie albo joga, ale sporty ekstremalne?!

Zobacz także

– Oczekujesz, że towar pierwszej jakości znajdziesz na środkowej półce? – Aśka pozbawiła mnie złudzeń. – Musisz wspiąć się na paluszki i sięgnąć, gdzie inni nie sięgają.

Ba, gdyby to wymagało tylko wspięcia się na paluszki… Sekcja skoczków spadochronowych na przykład gwarantowała za stosunkowo niską cenę szybkie i definitywne zakończenie nędznego żywota jako mokra plama na zielonej łące. Akademia sztuk walki – trwałe kontuzje i deformacje dowolnej części ciała. Klub wspinaczkowy miał wybitnie szeroką ofertę uszkodzeń: począwszy od zwichnięć, odmrożeń i złamań wszystkich kończyn, a skończywszy na paraliżu lub rozpryśnięciu się delikwenta na drobne części u podnóża ściany skalnej.

Długo rozpatrywałam zapisanie się do klubu płetwonurków, ale w samą porę uzmysłowiłam sobie, że trzeba się tam będzie wbijać w obcisły strój albo wręcz paradować w samym kostiumie, i odeszła mi ochota. W obcisłym wdzianku płetwonurka będzie widać nawet cellulit na moich pośladkach! Nie ma mowy. Żeby jednak jakoś pchnąć sprawy do przodu, zapisałam się na kurs strzelania.

Pierwsze lekcje dotyczyły głównie teorii i były śmiertelnie nudne, ale przynajmniej nie odstawałam od reszty grupy. Budowa broni palnej, zasady bezpieczeństwa przy obsłudze, prawne aspekty dotyczące posiadania… Jakbym przeniosła się znów do szkoły i kuła na klasówkę. Wszystko to jednak było do zniesienia, tym bardziej że w klasie rzeczywiście znalazło się dwóch niezaobrączkowanych przystojniaków.

Przecież wie, że nie trawię blondynów

Niestety, zanim zdążyłam roztoczyć swój czar, skończyły się zajęcia teoretyczne i przenieśliśmy się na strzelnicę, gdzie musiałam oddać pierwszy w życiu strzał z broni krótkiej… Naprawdę nie wiem, kiedy pistolet wypadł mi z ręki, co tak poruszyło instruktora, że po cichu poprosił, abym zrezygnowała z dalszej nauki, zanim komuś stanie się krzywda. Byłam w stanie zrozumieć jego punkt widzenia, choć to oznaczało, że stracę bezpowrotnie możliwość upolowania jednego z sympatycznych kolegów. Ostatecznie zrezygnowałam, a uradowany tym faktem instruktor zwrócił mi pieniądze za kurs. Tkwiłam więc w punkcie wyjścia, czyli nadal groziło mi pojawienie się na ślubie siostry w charakterze żywej tarczy… Kiedy mój nastrój zaczął ostro pikować w dół, zadzwoniła Aśka.

– Brakuje nam zawodnika do drużyny paint-ballowej – zaczęła. – Wiem, że chodzisz na strzelnicę, więc jesteś człowiekiem, jakiego szukamy. Zbieraj się. Za godzinę będziemy u ciebie.

Próbowałam jej powiedzieć, że właśnie mnie wywalili z grupy, ale mi przerwała:

– Paintball to broń pneumatyczna, czyli cicha i niedająca odrzutu. No i najfajniejsze – strzelasz kulkami z kolorową farbą. Na pewno ci się spodoba, bo masz plastyczne ciągoty. Poza tym będzie tam taki jeden… Myślę, że w twoim guście.

Jej słowotok i pewność siebie działały na zasadzie obucha. Nie byłam w stanie zebrać myśli, więc zanim się zdecydowałam, już tkwiłam w samochodzie. Rafał, ostatni nabytek koleżanki, siedział za kierownicą, a obok niego wysoki blondyn z ospowatą twarzą. Przecież wie, małpa jedna, że nie trawię blondynów, i jeszcze ta cera… Spojrzałam ze złością na Aśkę, ale uśmiechnęła się pobłażliwie. Ospowaty usiłował nawiązać dialog, więc udawałam, że podziwiam widoki za oknem.

Nie miałam ochoty wychylać się

Na placu przed odrapanym budynkiem gospodarczym czekała już grupka osób. Naliczyłam czterech facetów wartych grzechu, nieźle. Aśka i jej chłopak przedstawili mnie reszcie ekipy, która szybko podzieliła się na dwie drużyny. W mojej było dwóch już przeze mnie zarejestrowanych przystojniaków, z tym że jednemu błysnęła na palcu złota obrączka, więc naturalną koleją rzeczy odpadł. Drugi był, niestety, w przeciwnej drużynie, razem z Aśką.

– No i co? – spytała, kiedy przebierałyśmy się w wojskowe drelichy.

W odpowiedzi uśmiechnęłam się lubieżnie i oznajmiłam, że podoba mi się Grzesiek. Ciekawe tylko, jak miałam sprawić, by facet dostrzegł mnie w tych bezkształtnych łachach. Postanowiłam improwizować, ale wypadki potoczyły się za szybko i na niewiele rzeczy miałam wpływ. Najpierw organizatorzy przedstawili zasady bezpieczeństwa. Potem dostaliśmy po pneumatycznym karabinku z magazynkiem pełnym kolorowych kulek i plastikowe osłony na twarz. Dobiły mnie te maski – jakim cudem miałabym zaprezentować pod czymś takim uwodzicielski trzepot rzęs?!

Zasady nie były zbyt skomplikowane. Na porośniętym krzakami terenie drużyny wyznaczały bazy, w których zatykały swoje chorągwie. Wygrywała ekipa, która zdobyła sztandar przeciwnika. Trafienie w głowę lub korpus wykluczało zawodnika z gry. Instruktor czuwał nad całością i decydował, które „rany” są śmiertelne.

Obiekt mojego zainteresowania zniknął w gęstwinie czarnych bzów porastających przeciwne zbocze jaru, w którym toczyła się „bitwa”. W jednolitym umundurowaniu i maskach na twarzy wszyscy wyglądali tak samo, więc nie miałam szans, żeby go teraz zidentyfikować. Zresztą kulki z farbą zaczynały się już rozpryskiwać obok, więc musiałam się schować za stos starych opon samochodowych.

Nie miałam ochoty wychylać się z bezpiecznej kryjówki. Słyszałam okrzyki zawodu, kiedy trafiony zawodnik odpadał z gry, trzask łamanych gałęzi, przekleństwa, nawoływania, ale wszystko działo się gdzieś daleko, więc oparłam strzelbę o opony i odprężyłam się, sadowiąc wygodnie na opadłych liściach. Zdjęłam z twarzy tę głupią maskę i przymknęłam oczy, obmyślając strategię kampanii. Jak i kiedy powinnam zaistnieć w życiu nieświadomego niczego, za to przystojnego Grześka? Nagle, z kilku gardeł jednocześnie, rozległ się okrzyk rozpaczy, który poderwał mnie na równe nogi. Usłyszałam, że ktoś biegnie w moją stronę, łamiąc po drodze suche gałęzie i roztrącając zarośla. Nagle przede mną wyrosła postać z czerwoną opaską na ramieniu. Wróg! Z naszą flagą w ręce!

Mój widok musiał go zaskoczyć równie mocno jak mnie jego nagłe pojawienie się. Spojrzałam przez przezroczystą szybkę na jego twarz – piękny Grzesiek we własnej osobie! Wymierzył, ale nie strzelał, tylko tak stał, patrząc mi w oczy, a ja błogosławiłam intuicję, która podpowiedziała mi, żeby ściągnąć idiotyczną osłonę. Zastanawiałam się właśnie, czy to już pora na uwodzicielski trzepot rzęs, kiedy ze szczytu wzniesienia, gdzie przebywali nasi „zabici”, rozległ się gromki okrzyk:

– Zabij go! Zabij go!

Cioteczkom szczeki opadną

Oczekiwali, że będę broniła sztandaru! Co za dziecinada… A jednak nagle coś się we mnie przebudziło, jakiś atawistyczny instynkt obrony stada i jego własności. Moja ręka bezwiednie sięgnęła po odłożony karabinek, podniosła go i wycelowała w przeciwnika. Jego broń cały czas była skierowana w moją stronę, jednak strzał nie padał.

– Strzelaj, idiotko! – usłyszałam okrzyk Aśki i nacisnęłam na spust.

Grzesiek momentalnie zwalił się na ziemię, krzycząc z bólu. Nie miałam pojęcia, że trafienie kolorową kuleczką tak boli.

– To dlatego, że strzelałaś z bliska – wyjaśniła mi później Aśka.

W każdym razie wygraliśmy, a ja zostałam okrzyknięta bohaterką dnia. Przegrani zaprosili nas do knajpy, a Grzesiek postawił mi piwo.

– Dlaczego nie strzelałeś? – spytałam, oczekując jakiegoś romantycznego wyjaśnienia.

– Przepisy BHP – udzielił zwięzłej odpowiedzi. – Byłaś bez maski.

A ja się spodziewałam, że zadziałała magia moich oczu! Stara, a głupia… Faktem jest jednak, że umówiliśmy się na kolejne spotkanie (sam zaproponował), więc jest nadzieja, że na wesele siostry przyjdę jednak z facetem. I to jakim! Cioteczkom szczęki opadną!

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama