„Zaczęłam współczuć psu moich sąsiadów. Postanowiłam zrobić coś dobrego dla tego czworonoga. Odwdzięczył się z nawiązką”
„Niektórzy mówią, że pies to tylko kłopot, inni – że wręcz utrapienie. Też tak kiedyś myślałam. Dopóki nie poznałam Freda – pięcioletniego psiaka. Dzięki niemu pokochałam psy i to, do czego człowieka zmuszają. Tylko że ja już się wcale nie zmuszam”.
- Zofia, lat 59
Pewnego dnia pod dach moich sąsiadów z parteru trafił pies. Byłam zaskoczona, bo oboje do późna przesiadywali w pracy, a wiadomo – takie zwierzę potrzebuje towarzystwa i spacerów. Nie miałam pojęcia, jak zamierzają temu sprostać.
– Widziałam nowego czworonożnego lokatora – zagaiłam pewnego dnia, kiedy mijałam sąsiadkę na klatce schodowej.
– To Fred, pies mojej ciotki – wyjaśniła. – Zmarła kilka dni temu, a nim nie miał kto się zająć, więc wzięliśmy go do siebie. Pomieszka u nas, póki nie znajdziemy dla niego nowego lokum – wyjaśniła i dodała, że pies był u ciotki od pięciu lat.
Sąsiadka przyznała wprost, że Fred zrobił wielką rewolucję w ich życiu i nie za bardzo wie, jak to będzie wyglądało na dłuższą metę, bo czworonóg bardzo lubi ruch, a oni z mężem nie mają czasu na długie spacery. Wcześniej Fred mieszkał w domu z ogródkiem i całe dnie biegał po posesji, teraz z nudów niszczy wszystko, co wpadnie mu w łapy.
– Ten pies to utrapienie – nie kryła.
Pokiwałam ze zrozumieniem głową, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, że to obowiązek, któremu nie każdy potrafi sprostać.
Chyba mam rękę do zwierząt
Dzień po dniu obserwowałam ze swojego okna, jak sąsiad na zmianę z sąsiadką wybiegają przed blok z Fredem, dając mu ledwie parę minut na załatwienie swoich potrzeb. Żal mi go było, bo ledwie przebiegł kilka metrów po trawniku, już musiał wracać.
– Tak sobie pomyślałam: ja i tak całe dnie spędzam w domu, może mogłabym państwu pomóc i zabierać psa choć na jeden długi spacer do parku – zaproponowałam pewnego razu, bo przyznam szczerze, że choć doświadczenie z czworonogami miałam niewielkie, to zwyczajnie żal mi było psiaka, któremu teraz całe dnie przyszło spędzać w czterech ścianach mieszkania.
– To świetny pomysł, jest pani aniołem! – ucieszyła się sąsiadka i obiecała co rano podrzucać mi klucze do swojego mieszkania.
Spacery z Fredem wymagały ode mnie nie lada kondycji. Pies nauczony biegania samopas po ogródku, nie był zachwycony chodzeniem na smyczy. Ciągnął niemiłosiernie. Trochę to trwało, ale jednak w końcu nauczył się chodzić przy nodze, co sprawiło że wędrowanie z nim parkowymi ścieżkami stało się dużo przyjemniejsze. A i ja powoli przekonywałam się, że chyba mam rękę do zwierząt, bo Fred zaczął też reagować na niektóre komendy, które mu wydawałam.
– Mądry z ciebie chłopak – chwaliłam, kiedy siadał, jak mu kazałam.
To wielka przyjemność
Nigdy nie zdecydowałam się na psa, bo uważałam, że to kłopot. Uciążliwe wydawały mi się zwłaszcza te regularne spacery, bez względu na to, jaka jest pogoda, czy deszcz, czy śnieg... Teraz jednak spostrzegłam, że to wielka przyjemność. Kiedy padało, a miałam wyjść z Fredem, zakładałam po prostu kalosze, brałam do jednej ręki parasol, a do drugiej smycz i dziarskim krokiem szłam przed siebie.
Odkąd przeszłam na wcześniejszą emeryturę, dużo czasu spędzałam przed telewizorem. Moja córka, która mieszka w Irlandii, nieraz namawiała mnie na jakiegoś czworonoga, twierdząc, że taki lokator sprawi, że przestanę czuć się samotna i zmusi do ruchu, co wyjdzie mi tylko na dobre. Ja jednak zawsze się opierałam. Bałam się, że kiedy zachoruję albo będę chciała jechać do sanatorium, nie będzie komu zająć się pupilem.
– Przecież masz siostrę, która na pewno w razie czego zaopiekowałaby się pieskiem – mówiła moja córka, bo wiedziała, że celowo mnożę problemy.
Teraz jednak, wędrując z Fredem parkowymi alejkami, zdałam sobie sprawę, że zamiast marnować czas przed telewizorem, mogę spędzać go aktywnie. Dawało mi to potężny zastrzyk energii. Dzięki przechadzkom poznałam też wiele nowych osób: starszą panią z jamnikiem i pana z yorkiem. Zawsze gdy się spotykaliśmy, zamienialiśmy parę zdań. Nie czułam się już taka samotna.
– Chciałam bardzo pani podziękować za pomoc – powiedziała pewnego razu moja sąsiadka z parteru. – Znaleźliśmy dom dla Freda. Kuzynka mojego męża, która ma domek z ogrodem, lada dzień weźmie go do siebie – wydawała się bardzo zadowolona z takiego obrotu sprawy.
No a teraz jest Mika
Ze mnie jednak jakby uszło powietrze. Wiedziałam, że gdy Fred zmieni adres, nie będę już miała pretekstu do spacerów, które tak bardzo polubiłam. W pierwszym odruchu chciałam nawet poprosić sąsiadkę, żeby to mnie powierzyła opiekę nad psem, ale szybko pojęłam, że w ogrodzie będzie mu lepiej niż w ciasnym mieszkaniu.
Moja przyjaźń z Fredem jednak zaprocentowała. Kilka dni później pojechałam do schroniska dla zwierząt. I tam zobaczyłam Mikę – kilkuletnią suczkę o pięknej miodowej sierści. Od razu przypadła mi do gustu. Dzisiaj to moja wierna towarzyszka, która sprawia, że nie czuję się samotna. A co najważniejsze – dba, żebym nie siedziała bez sensu przed telewizorem.