Reklama

Moje mieszkanie na trzecim piętrze starej kamienicy zawsze było dla mnie bezpieczną przystanią. Lubiłam dźwięk pracującej lodówki, skrzypienie podłogi pod moimi krokami i ten specyficzny zapach książek i kurzu. Unikałam ludzi, nie z potrzeby bycia wyjątkową, ale z przekonania, że relacje prędzej czy później zawodzą. Nie ufałam obietnicom, nie szukałam nikogo. Cisza była moją towarzyszką.

Reklama

Gdy pewnego dnia usłyszałam dziwne hałasy dochodzące z drugiego piętra, poczułam znajome napięcie w karku. Nowy lokator. Już wtedy przeczuwałam, że coś się zmieni. Nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo.

Zrobiłam mu awanturę o hałas

Było już po dwudziestej drugiej, kiedy ściany mojego mieszkania zaczęły drżeć od dudniącego basu. Najpierw to zignorowałam. Potem próbowałam zatyczek. W końcu sięgnęłam po szczotkę, wyszłam na środek pokoju i z impetem uderzyłam w podłogę. Raz, drugi, trzeci. Muzyka ucichła. Usiadłam z ulgą, ale zaledwie po minucie usłyszałam pukanie do drzwi. Nie spodziewałam się nikogo.

– Dobry wieczór – głos był niski, spokojny, ale coś w jego tonie zdradzało zniecierpliwienie. – Przyszedłem zapytać, czy wszystko w porządku. Bo właśnie waliła pani w mój sufit.

Otworzyłam drzwi szerzej. Stał tam mężczyzna w ciemnej bluzie, z lekko rozczochraną fryzurą i zmrużonymi oczami. Wyglądał... zaskakująco dobrze jak na kogoś, kto właśnie zakłócał mi spokój.

– Czy wszystko w porządku? – powtórzyłam z ironią. – Próbuję spać, a pan urządza sobie koncert. To nie jest klub nocny, tylko spokojna kamienica.

– Jasne, rozumiem. Ale może wystarczyło zadzwonić albo zapukać, zamiast walić jak młotem?

– A może wystarczyło nie puszczać muzyki o tej porze?

Zmrużył oczy, ale nie wyglądał na rozwścieczonego. Przeciwnie – miał w sobie coś z rozbawienia.

– OK, przepraszam. Nowe miejsce, nie ogarnąłem jeszcze. Postaram się bardziej uważać.

Zamknęłam drzwi, zanim zdążył coś dodać. I właśnie wtedy, stojąc z ręką na klamce, poczułam coś dziwnego. Coś, co bardzo nie pasowało do całej sytuacji. Moje serce biło szybciej. I nie była to złość.

Przepraszał mnie przy kolacji

Dwa dni później usłyszałam dzwonek do drzwi. Pomyślałam, że to pewnie Magda, bo nikt inny mnie nie odwiedzał. Ale to znowu był on – Marek z drugiego piętra.

Mam propozycję zawieszenia broni – powiedział, trzymając w dłoni papierową torbę z logiem jakiejś modnej knajpy. – Kolacja. Żeby się lepiej poznać i uniknąć kolejnych incydentów z miotłą.

Patrzyłam na niego podejrzliwie, ale zanim zdążyłam odmówić, dodał:

– Obiecuję: zero muzyki, zero hałasu, tylko jedzenie i rozmowa. I wino.

Nie wiem, co mną kierowało, ale się zgodziłam.

W jego mieszkaniu pachniało imbirem i jakimś orientalnym sosem. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy niewielkim stole, z winem w kieliszkach i jedzeniem w kartonowych pudełkach.

– No to... co robisz na co dzień? – zapytał.

– Grafika komputerowa. Wolny zawód. Pracuję z domu.

– Brzmi wspaniale – uśmiechnął się.

Czasem raczej jak koszmar. Ludzie myślą, że to lenistwo w piżamie, a ja po prostu nie umiem przestać pracować nawet o północy.

– To chyba mamy coś wspólnego. Też pracuję zdalnie. Programuję. Choć ostatnio... trochę się pogubiłem.

Zaciekawiło mnie to, ale nie dopytywałam. Jego głos był spokojny, ale oczy co jakiś czas uciekały na bok. Jakby nosił w sobie coś, o czym nie chciał mówić.

Rozmawialiśmy jeszcze długo. Z każdym łykiem wina napięcie między nami malało. Śmiał się z moich ironicznych komentarzy, ja łapałam się na tym, że patrzę mu na usta, gdy mówi.

Kiedy wychodziłam, zapytał:

Może kiedyś wpadniesz znowu? Tym razem bez miotły.

Uśmiechnęłam się, zaskoczona swoją reakcją. Zaskoczona tym, że naprawdę miałam na to ochotę.

Zostałam tam na dłużej

Kolejne zaproszenie przyszło tydzień później. Tym razem nie udawałam, że się waham. Przyniosłam butelkę czerwonego wina i paczkę pierników, choć nie miałam pojęcia, czy Marek w ogóle je słodycze.

– Wchodź, czuj się jak u siebie – powiedział z uśmiechem i odsunął mi krzesło w kuchni.

Jego mieszkanie było zaskakująco przytulne – książki poukładane na parapetach, żółte światło lamp, zapach kawy wymieszany z miętą. Zaczęliśmy od żartów o sąsiadach, potem rozmowa zeszła na nasze dzieciństwo, szkoły, poprzednie związki.

– Wiesz, czasem mam wrażenie, że jestem jak niedokończony projekt – powiedział w pewnym momencie. – Zaczęty z pomysłem, ale ciągle przerywany, przepisywany na nowo.

– A ja raczej jak zlecenie, które nie wiadomo kiedy się skończy. Bez briefu, bez celu – uśmiechnęłam się krzywo. – I szefowa też nie do zniesienia.

Zaśmiał się. W jego oczach zobaczyłam ciepło. Siedzieliśmy bliżej niż wcześniej. Wino już się kończyło, a my milczeliśmy coraz częściej, ale to nie było niezręczne milczenie. To była cisza, która mówiła za nas.

Nie wiem, kto się pierwszy nachylił. Po prostu nagle nasze usta się spotkały. Najpierw ostrożnie, potem z coraz większą pewnością. Jego dłonie były ciepłe i pewne, a ja – chociaż wszystko we mnie krzyczało „uciekaj” – zostałam. Noc była długa. Namiętna, ale też spokojna. Jakbyśmy oboje bali się, że jutro ten moment przestanie istnieć.

Rano obudziłam się w jego łóżku, przykryta miękkim kocem. Marek jeszcze spał. Patrzyłam na niego i czułam dziwną mieszankę euforii i paniki. Nie wiedziałam, czy właśnie coś zyskałam, czy właśnie zaczęłam wszystko komplikować.

Miał jakieś sekrety

Od tamtej nocy bywałam u niego coraz częściej. Niby przypadkiem przynosiłam kawę, on wpadał „na chwilę” pożyczyć przyprawy, a potem zostawał na cały wieczór. To wszystko działo się za szybko, ale nie potrafiłam się wycofać. Lubiłam, jak mnie dotykał, jak na mnie patrzył. Czułam się jak ktoś ważny.

Ty się zakochujesz – powiedziała Magda, kiedy spotkałyśmy się w mojej kuchni na herbacie.

– Przestań – parsknęłam. – To tylko... wiesz, bliskość. Trochę mi jej brakowało.

On coś ukrywa – dodała cicho. – Widziałam go ostatnio, jak gadał z jakąś kobietą przy bramie. Nerwowo. Jakby się tłumaczył.

Poczułam ukłucie w brzuchu. Zignorowałam je.

Wieczorem leżeliśmy na jego kanapie, ja z głową na jego ramieniu.

Powiedz mi coś o sobie. O... przeszłości – poprosiłam, starając się brzmieć lekko.

– Nie ma o czym mówić – odparł szybko. – Było, minęło. Lepiej patrzeć w przyszłość, nie?

– A ta kobieta, z którą rozmawiałeś w bramie? – zapytałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Marek się napiął. Odsunął lekko rękę, którą miał na moim ramieniu.

To... skomplikowane. Ale nie ma się czym przejmować. Zaufaj mi.

Nie odpowiedziałam. Uśmiechnął się, jakby chciał zakończyć temat pocałunkiem, ale ja już byłam gdzie indziej – w swojej głowie, analizując każdy jego gest, każde słowo.

„Zaufaj mi”. Jakby to było takie proste.

Nie będę opcją zapasową

Tego dnia wracałam z zakupami, kiedy ją zobaczyłam. Stała pod bramą, szczupła brunetka w skórzanej kurtce, z telefonem przy uchu. Marek wyszedł z kamienicy i natychmiast do niej podszedł. Mówili cicho, ale sposób, w jaki ona trzymała ręce na biodrach, a on unikał jej wzroku, mówił wszystko. Zatrzymałam się w bramie, przywarłam do ściany. Nie wiem, jak długo ich obserwowałam. W końcu ona odwróciła się gwałtownie i odeszła, a on został sam, z rękami w kieszeniach.

Wieczorem przyszłam do niego bez zapowiedzi.

Chciałabym sobie coś wyjaśnić – powiedziałam, zanim zdążył mnie przywitać.

– Aniu, proszę, nie teraz...

– Teraz. Kim ona jest?

Zamilkł. Na jego twarzy pojawiło się coś między zmęczeniem a rezygnacją.

– Dorota. Moja była. Albo... nie do końca była. To się wszystko tak... rozjechało. Myślałem, że to koniec, ale ostatnio znowu się odezwała.

– Czyli co? Mam być opcją awaryjną, póki sobie nie poukładasz?

– Nie! To nie tak. Nie planowałem tego. Po prostu... ty się pojawiłaś i wszystko się zmieniło.

– Ale nie zdążyłeś zamknąć tamtego rozdziału, prawda?

Marek spuścił głowę.

– Chciałem. Naprawdę.

– A ja chciałam kogoś, komu mogę ufać – głos mi zadrżał. – Wychodzę.

Nie protestował. Wzięłam kurtkę, telefon i wyszłam. Poszłam do siebie i stałam przy drzwiach jeszcze długo. Cisza, którą kiedyś tak kochałam, teraz brzmiała zupełnie inaczej.

Liczyłam na to, że wróci

Przez pierwsze dni po tej rozmowie czułam tylko pustkę. Nie tę dramatyczną, filmową – raczej cichą, duszącą. Przechodziłam obok jego drzwi, nieświadomie zwalniając krok, nasłuchując. Ale tam była tylko cisza. Ta sama, którą kiedyś tak pielęgnowałam, a teraz drażniła mnie każdym echem, każdym szelestem, który nie był jego głosem.

Magda przychodziła częściej. Robiła herbatę, komentowała pogodę, próbowała mnie wyciągnąć z mieszkania. Udawałam, że słucham. Czasem nawet się uśmiechałam, dla świętego spokoju. Ale kiedy zostawałam sama, znów wracało to pytanie: czy naprawdę coś między nami było? Czy po prostu uległam iluzji, potrzebie bliskości, złudzeniu, że mogę komuś zaufać?

Próbowałam skupić się na pracy. Projekt gonił projekt, deadline za deadline’em. Ale w tle każdej grafiki widziałam jego sylwetkę. Sposób, w jaki patrzył, gdy sądził, że nie widzę. Jak dotykał mojej dłoni, od niechcenia, a jednak tak pewnie.

Nie dzwonił. Ja też nie. Duma? Strach? Może jedno i drugie.

Czasem miałam ochotę rzucić wszystko, zejść na drugie piętro i zapytać: „Co teraz?”. Ale nigdy nie zeszłam. Coś mnie powstrzymywało – może rozsądek, może lęk przed kolejnym rozczarowaniem.

Wróciłam do swoich rytuałów. Herbaty o tej samej porze, spacerów po tym samym parku, wieczornego czytania na tym samym fotelu. Wszystko znów było „po staremu”. Ale nie do końca. Bo od tamtej pory naprawdę zapanowała cisza na drugim piętrze.

Anna, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama