Reklama

W zawodzie taksówkarza nietrudno o przygody. Choć pracuję dopiero cztery lata, już kilka razy nieuczciwy klient zwiał mi z auta, nie płacąc za usługę. Zdarzali się też tacy, którzy bezczelnie przyznawali, że nie mają przy sobie ani grosza i nic ich nie obchodzi, że zadzwonię na policję. Bywało, że inni kierowcy startowali do mnie z łapami, a rowerzyści próbowali wymóc na mnie pierwszeństwo, jakby życie było im niemiłe.

Reklama

Mimo to zawsze staram się być wyrozumiały i uprzejmy. Taką mam naturę, tak mnie wychowali. Dlatego właśnie zatrzymałem się przed pasami, gdy zobaczyłem tę biedną, zgarbioną babinkę zbliżającą się drobnymi krokami do krawędzi chodnika. Nie dość, że z trudem posuwała nogi do przodu, to jeszcze dźwigała dwie siaty pełne zakupów. Stanąłem przed przejściem i pokazałem jej ręką, żeby szła, a ona uśmiechnęła się do mnie i ruszyła do przodu. Niestety, zbyt nerwowo, bo po trzech krokach potknęła się i omal nie upadła. Na szczęście ustała, ale wypuściła jedną z reklamówek i na drogę wysypały się jabłka. Nie zastanawiałem się ani chwili, tylko włączyłem światła awaryjne i wysiadłem z samochodu, żeby pozbierać rozsypane owoce.

– Przepraszam pana, przepraszam bardzo… Taka jestem niezdara.

– Nic nie szkodzi. Niech pani zejdzie z jezdni, dobrze? Ja wszystko pozbieram…

– Nie trzeba, proszę się nie trudzić…

Zobacz także

– Niech pani lepiej idzie na chodnik, zamiast przepraszać.

W końcu posłuchała i przeszła na drugą stronę, cały czas powtarzając, żebym dał spokój z tymi jabłkami, bo ona i tak ma ich za dużo.

– Dziękuję… – powiedziała, gdy podałem jej siatkę, a potem dodała cichcem, jakby w tajemnicy. – Kupuję ich tyle, bo właścicielka warzywniaka ma trójkę dzieci i chcę jej dać zarobić. Tylko potem nie wiem, co z tymi jabłkami począć. Może pan by wziął trochę, bo wszystkich nie zetrę. Nie mam już siły trzeć. Trzeć i gryźć, proszę sobie wyobrazić… – zaśmiała się, a po chwili skrzywiła, bo podałem jej ciężką reklamówkę, którą ledwo utrzymała.

– Wezmę od pani dwa jabłka, jeśli da się pani podwieźć do domu.

– Proszę pana, ja mam niedaleko.

– Gdzie pani mieszka?

– Na końcu bloku – pokazała palcem na długi budynek z wielkiej płyty. Żeby dojść do niego, trzeba było pokonać dwieście metrów. Żeby dotrzeć do jego ostatniej bramy, kolejne trzysta. Nie zastanawiając się długo, poprowadziłem protestującą panią do taksówki, posadziłem na tylnym fotelu, a siatki wrzuciłem na podłogę pod przednie siedzenie pasażera. Po dwóch minutach byliśmy na miejscu.

– Niech pana Bóg wynagrodzi – powiedziała na odchodne. – Żonę pan ma? – zapytała.

– Nie.

– To dzieci nie będę panu jeszcze życzyła. Ale dobrej narzeczonej mogę… – uśmiechnęła się i poszła, a ja wróciłem do pracy, zadowolony z siebie.

Do auta wsiadła prześliczna blondynka

Trzy dni później dostałem z centrali informację, że jakaś kobieta zamówiła kurs, ale zażyczyła sobie wyraźnie, żebym to ja ją przewiózł. Podała numer mojego auta i powiedziała, że na mnie zaczeka, jeśli będzie potrzeba. Nie powiem, żebym się bardzo zdziwił, bo takie prośby raz na jakiś czas się zdarzają. Mam już kilku, a nawet kilkunastu stałych klientów.

Spodziewałem się więc, że gdy podjadę pod wskazany adres, zobaczę kogoś znajomego – kogoś, kogo rozpoznam chociażby z widzenia. Jakież było moje zadziwienie, gdy do auta wsiadła prześliczna blondynka, której jednak za żadne skarby nie mogłem sobie przypomnieć. Byłem pewny, że nigdy wcześniej jej nie wiozłem, bo taką buzię zapamiętałbym na pewno.

– Dzień dobry – powiedziała.

– Dzień dobry, dokąd? – zapytałem, a ona podała adres, którego jeszcze wtedy też nie skojarzyłem.

Ruszyłem i co chwila zerkałem w lusterko, żeby spróbować przypomnieć sobie, skąd znam tę kobietę. Nie dawało mi to spokoju i po minucie jazdy zapytałem wprost.

– Chyba nie miałem jeszcze przyjemności pani wieźć.

– No nie – potwierdziła i uśmiechnęła się dość tajemniczo. – Chce pan wiedzieć, dlaczego po pana zadzwoniłam? Proszę sobie wyobrazić, że został pan polecony.

– O, to miło…

– A chce pan wiedzieć przez kogo?

– Nie wiem, czy to coś da, jak pani powie, bo przecież nie pytam klientów o imiona i nazwiska – powiedziałem, jeszcze raz spoglądając w lusterko.

– W takim razie nie powiem, od kogo o panu słyszałam, ale co ten ktoś powiedział. Dobrze? Otóż dowiedziałam się o panu mnóstwa dobrych rzeczy… – w jej głosie pobrzmiewała nutka kokieterii. – Polecająca osoba mówiła, że jest pan miły, kulturalny, opiekuńczy, pomocny

– Ojej! – zaśmiałem się. – A któż poznał mnie na tyle dobrze, żeby wyrobić sobie o mnie takie zdanie?

– I bardzo przystojny. To też o panu usłyszałam! No i muszę przyznać, że to akurat jest prawda.

Kiedy usłyszałem te słowa, na krótką chwilę zagapiłem się w lusterko wsteczne i o mało nie wjechałem na skrzyżowanie z podporządkowanej. W ostatniej chwili zahamowałem przed busem, który mknął z prawej. Aż mi się głupio zrobiło przed moją pasażerką i szybko ją przeprosiłem.

– Niech pan nie przeprasza. To ja powinnam przeprosić, że z panem pogrywam. Niech pan jedzie spokojnie, a ja panu wyjaśnię, od kogo o panu słyszałam – powiedziała już normalnym głosem, bo chyba zdała sobie sprawę, że czas skończyć zabawę.

No i właśnie wtedy dowiedziałem się tego, czego wszyscy się zapewne już domyślacie. Dziewczyna, która zasypywała mnie komplementami, była wnuczką starszej pani, której pomogłem trzy dni temu.

– Ale skąd pani babcia miała numer mojego samochodu? – zdziwiłem się.

– Zapamiętała. Nogi ma może i słabe, ale umysł jeszcze ciągle bardzo przytomny. Pamięć też doskonałą.

– I co teraz?

– Jak to co? Wiezie pan nas do niej z wizytą. Zapraszamy na kawę i ciasto. Nie przyjmiemy odmowy! – zaprotestowała, gdy zobaczyła, że zamierzam się sprzeciwić.

Już na pierwszej randce Iza skradła moje serce

Poszedłem więc z przemiłą pasażerką do mieszkania jej babci, a tam zastałem dwa rodzaje ciast i gorącą kawę gotową do rozlania w filiżanki. Same smakołyki nie uczyniłyby jednak tego popołudnia tak przyjemnym. Najmilszą jego częścią była uwaga wnuczki i komplementy babci. Starsza pani wyraźnie skoncentrowała się na matrymonialnym celu uknutej przez siebie intrygi.

– Widzi pan, już od dawna szukam dla mojej wnuczki odpowiedniego kawalera. Niech się pan nie śmieje… – uniosła do góry dłoń. – Kiedyś tak się robiło i takie swaty świetnie działały. Ona się broni, ale teraz widzę, że nie byłaby przeciwna, gdyby zaprosił ją pan na randkę. No, powiedz, Izuniu…

– Babciu, nie zawstydzaj pana. I tak mu już chyba dzisiaj wywróciłyśmy dzień do góry nogami – uśmiechnęła się dziewczyna.

– Ale ja bardzo chętnie bym panią zaprosił na takie spotkanie. To kiedy? Może sobota wieczór? – zapytałem, ale babcia miała inne zdanie.

– A po co czekać do soboty? Spotkajcie się jutro. W sobotę też się zobaczycie, jak wam się spodoba…

– Babciu…

– Pani babcia ma rację – wtrąciłem. – Do soboty jeszcze trzy dni. To strasznie długo. To co, jutro? Przyjadę po panią o dziewiętnastej.

– Dobrze. Chętnie.

– Ha! Załatwione – wykrzyknęła seniorka, jakby od początku się takiego obrotu spraw spodziewała.

Nie powiem, żebym i ja się nie cieszył. Choć cała sytuacja była niezwykle zaskakująca, niecodzienna i może nawet nieco nierealna, czułem, że dobrze trafiłem. Że z tego spotkania może wyniknąć coś naprawdę wartościowego. No i nie myliłem się. Już na pierwszej randce Iza dała się poznać jako ciepła, miła, przyjazna i inteligentna dziewczyna. Poczucie humoru odziedziczyła po babci i nie sposób się było z nią nudzić. Po godzinie rozmowy czuliśmy się ze sobą tak swobodnie, jak para dobrych znajomych.

– Babcia zadzwoniła do mnie zaraz po tym, jak podwiozłeś ją do domu. Powiedziała, że znalazła mi męża.

– Poważnie? To jakieś szaleństwo!

– No tak, ale z drugiej strony, czy nie na tym to wszystko polega? No, wiesz. Miłość…

– Czy ty ze mną flirtujesz?

– Oczywiście. Od samego początku!

– A co by było, gdyby te jabłka się babci nie wysypały? – zapytałem.

– Nie wiem. Może kiedy indziej rozrzuciłaby przed tobą cebule albo ziemniaki – uśmiechnęła się Iza.

Reklama

Tak właśnie zaczęła się nasza znajomość. Jesteśmy ze sobą już pół roku, a mnie ciągle zdumiewa, że tak niespodziewanie się to wszystko rozwija. Od dwóch kilogramów jabłek turlających się po drodze do poważnych rozmów o przyszłości, ślubie, rodzinie. Nikt mi nie powie, że przypadek nie ma poczucia humoru.

Reklama
Reklama
Reklama