Reklama

Uczyłam historii w szkole podstawowej, miałam wychowawstwo w czwartej klasie. Dzieci były w porządku, rodzice... bywało różnie. I był Krzysztof. Ojciec Adasia i przewodniczący trójki klasowej. Od początku było w nim coś, co mnie rozpraszało. Nie spodziewałam się, że zaczniemy pisać do siebie późnymi wieczorami. Że będzie pamiętał, jaką kawę piję i co mówiłam na ostatnim zebraniu. Że poczuję się przez niego widziana. I może właśnie dlatego wszystko, co wydarzyło się później, tak mną wstrząsnęło.

Reklama

Zaskoczył mnie

– Jak coś trzeba pomóc przy organizacji pikniku klasowego, to ja chętnie pomogę – rzucił Krzysztof zaraz po zebraniu, kiedy większość rodziców już wychodziła z sali.

Zaskoczył mnie. Nie sądziłam, że ktoś jeszcze zostanie, a już na pewno nie on.

– O, dziękuję, ale na razie mam tylko wstępny plan... – zaczęłam, ale przerwał mi z tym swoim uśmiechem.

– To świetnie, bo ja mam czas. I samochód. I nie boję się dzieci.

Zaśmiałam się, choć czułam, że nie powinnam. Wciąż byłam w roli nauczycielki, a on był ojcem ucznia. Jednak Krzysiek nie przekraczał granicy. On po prostu ostrożnie ją badał.

– W takim razie dam znać, jak tylko ustalę szczegóły – odpowiedziałam, zbierając dokumenty do teczki.

– Może mailowo? – zapytał. – Albo... telefonicznie?

W tej chwili zadzwonił mi telefon. Matka jednego z uczniów. Westchnęłam, przepraszająco skinęłam głową i odebrałam. Kiedy skończyłam rozmowę, Krzysztofa już nie było. Dopiero wieczorem, przeglądając dziennik elektroniczny, zobaczyłam nowy wpis od niego:

„Zostawiłem dla pani słoik domowej konfitury w sekretariacie. W nagrodę za bycie najbardziej cierpliwą osobą świata. – Krzysztof”.

Zrobiło mi się ciepło. Głupie, ale... miłe. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że to dopiero początek.

Chciałam odmówić

Był środek marca, dzieciaki chodziły zakatarzone, a ja ledwo stałam na nogach. Tego dnia zostałam w szkole dłużej, bo musiałam dopiąć plan wycieczki klasowej. Gdy wychodziłam z pokoju nauczycielskiego, Krzysztof już czekał przy drzwiach.

– Wszystko w porządku? – zapytał z niepokojem, widząc moją twarz. – Wyglądasz, jakbyś miała się zaraz przewrócić.

– Po prostu jestem zmęczona – odpowiedziałam, nie kryjąc znużenia. – Papierologia mnie dobija.

– To daj, podwiozę cię do domu. Serio, i tak przejeżdżam obok. A jak cię tu ktoś jeszcze zatrzyma, to padniesz.

Chciałam odmówić. Naprawdę. Zamiast tego tylko westchnęłam i kiwnęłam głową. W samochodzie pachniało męskimi perfumami. Krzysiek włączył cicho muzykę, jakby wyczuł, że nie mam siły na gadanie. Spojrzałam na niego z boku. Jego dłoń spoczywała na kierownicy. Spokojna, pewna. Poczułam motyle w brzuchu.

– Dzięki za transport. to naprawdę miłe z twojej strony – odpowiedziałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Zatrzymał się pod moim blokiem. Spojrzał na mnie, a w jego oczach zobaczyłam wesołe iskierki.

– Jak coś, pisz. Albo dzwoń. Nawet w nocy.

Wysiadłam. Zanim zamknęłam drzwi, jeszcze raz spojrzałam mu w oczy.

Chyba się zakochałam

Od tamtej podwózki coś się zmieniło. Nie od razu, ale stopniowo. Pisaliśmy do siebie niemal codziennie. O rzeczach błahych: jak minął dzień, co zjadł na obiad, który z uczniów znów zapomniał plecaka. I o poważniejszych: o samotności, o tym, jak trudno być rodzicem, o zmęczeniu. Pewnego dnia po lekcjach czekał na mnie pod salą z kubkiem kawy.

– Bez cukru, ale z mlekiem, prawda? – zapytał, podając mi ciepły papierowy kubek.

Ty naprawdę mnie podsłuchujesz na tych zebraniach – zażartowałam.

– Tylko kiedy mówisz o kawie – uśmiechnął się szeroko.

Usiedliśmy na ławce za szkołą. Tam, gdzie dzieciaki nigdy nie zaglądają. Było jeszcze chłodno, ale słońce świeciło. Przez chwilę milczeliśmy.

– Wiesz, że ja... ja nie udaję. Robię to wszystko tylko dla Adasia, ale...

Spojrzałam na niego. Nie musiał kończyć.

– Wiem – odpowiedziałam cicho.

I wtedy zadzwonił mój telefon. Odsunęłam się, odebrałam, rzuciłam kilka słów. Kiedy się odwróciłam, Krzysztof już wstał.

Powiedz tylko, czy mam jechać na tę wycieczkę. Jako opiekun. Dzieciaki mnie lubią.

– Jasne – uśmiechnęłam się. – Będzie mi... łatwiej.

A potem poszłam do domu i po raz pierwszy od lat zasnęłam z telefonem przy poduszce, licząc, że znów napisze. A potem, na każdym kolejnym spotkaniu nie mogliśmy oderwać od siebie rąk. To było jak magia.

Nie odsunęłam się

Wycieczka do Krakowa miała być zwykłą, szkolną wyprawą: dzieciaki, kanapki, zwiedzanie, powrót. A jednak od samego rana czułam napięcie. Krzysiek jechał z nami jako opiekun. Ustaliliśmy to oficjalnie, ale... nie rozmawialiśmy już od kilku dni. Nie chciałam zniszczyć tego, co było między nami. W autobusie usiadł obok mnie, ale nie za blisko. Jakby znów graliśmy w grę „jestem tylko rodzicem”.

Wszystko gotowe? – zapytał spokojnie, nie patrząc mi w oczy.

– Tak. Lista obecności podpisana. Dzieci mają prowiant, leki też – wyrecytowałam automatycznie.

Jechało się spokojnie. Trochę śpiewów, trochę rozmów. On w końcu przesunął się bliżej. Kolano dotknęło mojego. Nie odsunęłam się. Na Wawelu dzieci rozbiegły się po dziedzińcu. Staliśmy z boku, patrząc na nie. I wtedy zapytał:

Co się dzieje?

Udawałam, że nie rozumiem.

– Nic się nie dzieje.

– Przestałaś odpisywać. Odsunęłaś się. Zrobiłem coś?

Westchnęłam. Patrzyłam na tłum dzieci, ale widziałam tylko jego.

Jestem nauczycielką twojego syna i...

– Czyli już jesteśmy „my”? – zapytał ostrożnie, z tym półuśmiechem, który znałam aż za dobrze.

Nie odpowiedziałam. Ruszyłam w stronę dzieci, zostawiając go za sobą. Wieczorem, już w pensjonacie, usiadłam z nim na schodach przy recepcji. Dzieci spały. Było cicho. I wtedy powiedziałam mu coś, czego nie planowałam.

– Jestem w ciąży.

Wzięłam głęboki oddech

– Co ty powiedziałaś? – Krzysiek zamarł.

Trzymał w dłoni kubek herbaty, który natychmiast zadrżał.

– Że... jesteś w ciąży? Kiwnęłam głową. Patrzyłam mu prosto w oczy, choć wszystko we mnie krzyczało, żeby uciekać.

To moje dziecko? – zapytał niepewnie, prawie szeptem.

– Tak – odpowiedziałam bez wahania. – Twoje.

Usiadł ciężko na schodku. Na jego twarzy przelatywały emocje: zdziwienie, lęk, niedowierzanie, a potem coś, co wyglądało jak... ulga?

Dlaczego mi nie powiedziałaś wcześniej? – zapytał.

– Bo się bałam. Bo sama jeszcze to trawię. Bo nie chciałam, żebyś czuł się przyparty do muru.

– Przyparty do muru? – parsknął. – Myślisz, że jestem jednym z tych facetów, co zwiewają, jak tylko zobaczą dwie kreski na teście?

– Nie, ale myślałam, że to za szybko. Że nie jesteśmy gotowi. Krzysztof, ja... ja się boję.

– Ja też się boję. Ale jestem tu. I nie mam zamiaru znikać.

Spojrzał na mnie. Poważnie. Bez cienia żartu.

– Jeśli to moje dziecko... to znaczy, że jesteście dla mnie najważniejsi. Ty i ono.

Wzięłam głęboki oddech, ale słowa nie chciały przejść przez gardło. Bo choć serce zaczynało mięknąć, w głowie wciąż miałam chaos.

Troszczył się o mnie

Od wycieczki minęły dwa miesiące. Brzuch powoli zaczynał być widoczny, a życie nie wróciło już do stanu „sprzed”. I dobrze. Krzysiek nie zniknął. Nie przestraszył się. Przychodził ze śniadaniami, odwoził mnie na kontrole, sam dzwonił, żeby zapytać, jak się czuję. Adaś niczego jeszcze nie wiedział, ale zaczął mnie mocno przytulać, jakby coś przeczuwał. Nie byliśmy parą. Nie w klasycznym znaczeniu. Czasem się całowaliśmy. Czasem kłóciliśmy. Raz wyszedł, trzaskając drzwiami. Wrócił po godzinie z gorącym rosołem i rozczapierzoną różą w dłoni. Wciąż nie wiedziałam, jak to się skończy. Ale po raz pierwszy od dawna nie chciałam wiedzieć. Chciałam po prostu być tu, gdzie byłam. Uczyłam dzieci historii, ale nigdy nie sądziłam, że moja własna będzie tak poplątana. I tak prawdziwa. Nieidealna. Ale moja. A może... nasza.

Emilia, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama