Reklama

Wszystko zaczęło się jak z bajki. Miałam 25 lat, świeżo po studiach, zaczynałam pracę w agencji reklamowej. Piotr był o dwa lata starszy, pewny siebie, uśmiechnięty, miał pracę w dużej firmie IT. Poznaliśmy się na imprezie u wspólnych znajomych. Zaczęliśmy rozmawiać, śmiać się, a potem... jakoś tak poszło.

Reklama

Po roku zamieszkaliśmy razem, po dwóch latach wzięliśmy ślub. Nie mieliśmy dużo, ale byliśmy razem. I to wystarczało. Kupiliśmy kawalerkę – 44 metry w Ursynowie, na kredyt na trzydzieści lat. Kiedy podpisywaliśmy umowę w banku, byłam tak szczęśliwa, że prawie płakałam. „Nasze miejsce”, mówiłam, kiedy malowaliśmy ściany, dobieraliśmy zasłony, rozpakowywaliśmy kartony.

Pierwsze wspólne poranki... kawa, śmiech, leniwe niedziele. Wydawało mi się, że nic nas nie pokona. A jednak coś zaczęło się psuć. Niby powoli, niby niepostrzeżenie, ale dziś, gdy się budzę obok Piotra, czuję głównie... ciężar. Rutyna, zmęczenie, stres. Praca mnie wypala, Piotr też pracuje po godzinach, ale coraz częściej po prostu siedzi w milczeniu. Zamyka się w sobie.

– Co u was? – zapytała mnie w pracy Iza, moja koleżanka. – Ostatnio wyglądasz jak cień samej siebie.

Wzruszyłam ramionami. Co miałam powiedzieć? Że mam wrażenie, że mąż mnie nie zauważa? Że z trudem się do mnie odzywa, a nasze rozmowy sprowadzają się do pytań o zakupy i rachunki?

– Może to tylko przesilenie – mruknęłam.

Tego samego dnia przy śniadaniu zapytałam:

– Piotrek, wszystko okej?

– Mhm – odpowiedział, nawet nie podnosząc wzroku znad telefonu.

– Dobrze spałeś?

– Normalnie.

Koniec rozmowy. Cisza. Talerze stuknęły cicho o blat, a ja patrzyłam, jak po cichu zjada swoją kanapkę. Jakbyśmy byli współlokatorami. Nie ma kłótni, nie ma wybuchów... ale jest chłód. Coś się psuje. I boję się, że to już nie będzie „nasze miejsce”, tylko moja samotność w czterech ścianach.

Okłamywał mnie

Nie zdziwiło mnie, że Piotr zapomniał wyjąć naczyń ze zmywarki. Ostatnio zapominał o wszystkim. Ale kiedy wróciłam z pracy i zobaczyłam go śpiącego na kanapie w środku dnia, z pilotem w dłoni, coś we mnie pękło.

– Nie byłeś dziś w pracy? – zapytałam, stojąc w progu.

Piotr usiadł powoli. Przetarł oczy i unikał mojego spojrzenia.

– Julia… muszę ci coś powiedzieć.

Serce mi zamarło. Myśli popędziły jak szalone – choroba? Zdrada? Ale nie. To było coś prostszego. I w pewnym sensie gorszego.

– Zwolnili mnie. Tydzień temu.

Zamarłam.

– Tydzień temu? I dopiero teraz mi mówisz?

– Nie chciałem cię martwić… Myślałem, że ogarnę, że znajdę coś na szybko…

Prychnęłam z goryczą.

– Nie chodzi o to, że nie masz pracy, Piotrek. Chodzi o to, że mnie okłamałeś. Przez cały tydzień udawałeś, że wszystko gra?

– Nie chciałem ci dokładać stresu – tłumaczył się, ale jego głos brzmiał płasko.

Odwróciłam się. Czułam, jak robi mi się duszno. Przez całe życie chciałam mieć relację opartą na zaufaniu. A on… on wybrał kłamstwo w wersji „dla twojego dobra”.

Wieczorem siedziałam w sypialni, wpatrując się w ciemność. Czy naprawdę nie potrafimy już ze sobą rozmawiać?

Oddalaliśmy się od siebie

Zaczęłam pracować więcej. Brałam dodatkowe zlecenia, zostawałam po godzinach. Każdy grosz się liczył. Piotr niby szukał pracy, ale coraz częściej widziałam go w tych samych dresach, z tym samym pustym wzrokiem. Nic się nie działo. Nic się nie zmieniało.

– Nie możesz tak siedzieć całymi dniami – powiedziałam któregoś wieczoru, zrzucając torbę z ramienia. – Szukasz pracy czy tylko udajesz?

– Co, teraz będziesz mi wypominać? – warknął. – Robisz ze mnie pasożyta?

– A czy ja mówię nieprawdę?

Zamilkł. Atmosfera w mieszkaniu gęstniała z każdym dniem. Kiedyś wracałam tu z radością. Teraz chciałam zostać w biurze dłużej, byle nie musieć z nim jeść kolacji w ciszy.

Któregoś dnia wpadłam do mamy. Zaparzyła mi herbatę i spojrzała znad kubka:

– Może powinniście sprzedać mieszkanie. Zacząć od nowa gdzie indziej.

– Mamo, to nie takie proste. To nasze miejsce...

– Ale czy to jest najważniejsze?

Wracałam wtedy do domu z gulą w gardle. Bo mama miała rację. To mieszkanie było kiedyś naszym celem, naszym domem. Ale wcale nie przyniosło nam szczęścia. Żyliśmy nie ze sobą, ale obok siebie. W milczeniu i wśród wzajemnych uraz.

Zaczęłam się zastanawiać, czy to wszystko miało sens. Czy to ja za bardzo się staram? Czy on jeszcze chce o to walczyć?

Ukrywał to przede mną

Zaczęło się od telefonu. Szukałam ładowarki w szufladzie, a znalazłam jego drugi telefon – służbowy, myślałam. Ale przecież już nie miał pracy.

W historii – wiadomości do Marcina, jego znajomego. „Oddam w przyszłym tygodniu, obiecuję. Tylko nie mów Julii” – pisał Piotr.

Zamarłam. Serce zaczęło walić jak młotem. Pożyczał pieniądze za moimi plecami.

Gdy wrócił, czekałam z telefonem w dłoni.

Od kiedy ukrywasz długi?

Zbladł. Próbował coś powiedzieć, ale nie pozwoliłam mu.

– To już nie pierwszy raz, prawda? Ile jeszcze przede mną ukrywasz?

– Julia, ja chciałem tylko… żebyśmy nie musieli się martwić. Myślałem, że dam radę bez twojej pomocy.

– Nie chciałeś pomocy. Chciałeś ciszy. I wygody.

Poczułam, jak trzęsą mi się ręce.

– Nie wiem, czy jeszcze ci ufam. Nie wiem, czy jeszcze cię kocham.

Spojrzał na mnie, jakby pierwszy raz mnie słyszał. Ale nie zaprzeczył.

Wieczorem siedzieliśmy na dwóch końcach tej samej kanapy. Dwa obce ciała, połączone kredytem i wspomnieniem miłości. Cisza między nami była głośniejsza niż wszystkie kłótnie.

A ja po raz pierwszy pomyślałam: może to już koniec.

Pojawiła się nadzieja

Zniknęłam na trzy dni. Potrzebowałam ciszy. Karolina przyjęła mnie bez pytań. Przez większość czasu siedziałam w jej kuchni, owinięta w koc, z kubkiem herbaty w dłoni. Piotr pisał. Raz dziennie. Nie naciskał i nie wściekał się. Po prostu: „Jesteś?”. I „Tęsknię”.

Czwartego dnia napisałam ja: „Możemy pogadać”.

Spotkaliśmy się wieczorem, na neutralnym gruncie – starym skwerze pod blokiem. Było chłodno, pachniało dymem z kominów. Stał już, gdy podeszłam. Ręce w kieszeniach, oczy zmęczone.

– Nie wiem, jak to naprawić – powiedział bez wstępu.

– Może najpierw zacznij być szczery.

Usiedliśmy na ławce. Przez chwilę milczeliśmy.

– Pogubiłem się – powiedział cicho. – Ale nie chcę cię stracić.

Patrzyłam na niego. Był inny niż kiedyś. Słabszy, mniej pewny siebie. Ale może to nie było złe.

– Ja też nie chcę. Ale nie chcę tak żyć, Piotrek. Nie chcę być jedyną, która dźwiga to wszystko.

– Wiem. Chcę coś zmienić. Chociaż spróbować.

– To spróbujmy razem. Bez udawania.

Nie było łez, nie było wielkich gestów. Tylko dłonie, które odważyły się znowu siebie dotknąć. I ciche: „chodźmy do domu”.

Może jeszcze coś się dało odbudować z tych gruzów.

To był pierwszy krok

Wróciliśmy do mieszkania, niepewni i przygaszeni. Już bez tej pewności, że wszystko tu „nasze”. Usiadłam przy stole, on zaparzył herbatę. Pierwszy raz od dawna – dla dwojga.

Nie było czułości. Ale była refleksja.

– Musimy coś postanowić – powiedziałam. – Bo tak jak było... już nie może być.

Kiwnął głową.

– Zastanawiałem się... może spróbujmy inaczej. Nowy plan, nowe zasady. Podział obowiązków, finansów. I szczerość. Zawsze.

– Tylko że to nie firma. To związek, Piotr. Nie chodzi tylko o zadania. Ja chcę czuć, że jesteśmy drużyną.

Zamilkł. Popatrzył na mnie, jakby szukał właściwych słów.

– Ja chcę spróbować być mężem. Nie tylko współlokatorem.

Brzmiało nieporadnie. Ale prawdziwie.

– A ja... nie chcę się z tobą rozstawać. Ale jeśli to ma działać, oboje musimy chcieć. Codziennie. Nie tylko dziś.

Spojrzał mi w oczy.

– Zostaniesz?

Westchnęłam.

Zostanę.

Wieczorem rozkładaliśmy rachunki, planowaliśmy budżet, rozpisywaliśmy grafik. Jakbyśmy uczyli się siebie od nowa.

Nie było romantycznie. Ale było uczciwie. I może... to był pierwszy krok.

Chcieliśmy to naprawić

Minęły trzy miesiące. W kuchni znowu pachnie kawą, a nie napięciem. W salonie leżą papiery z nową umową o pracę Piotra. Zatrudnili go w mniejszej firmie, ale robi to, co lubi. Nie wraca już wypalony.

– Dostałem dzisiaj awans na seniora – mówi z uśmiechem, stawiając kubek przede mną.

– Serio? – unoszę brwi. – To świetna wiadomość!

Uśmiecham się. Szczerze.

Zaczęliśmy spłacać raty znowu bez ścisku w gardle. Nie oznacza to, że zobowiązania zniknęły. Kredyt wciąż nad nami wisi, ale już nie przeraża. Bo wiem, że nie jestem z tym sama.

Wieczorami znów rozmawiamy. Czasem milczymy – ale nie z obojętności, tylko zmęczenia. I to jest różnica.

Pewnej soboty usiedliśmy na podłodze i przeglądaliśmy zdjęcia z czasów urządzania mieszkania. Na jednym z nich jesteśmy pełni energii, uśmiechnięci, trzymamy wałki do malowania.

– Myślisz, że to wróci? – spytał cicho.

– Nie musi wracać. Możemy zbudować coś nowego.

I choć nie wierzę już w bajki, zaczynam znów wierzyć w nas. Może nie będzie idealnie. Może będą kolejne kryzysy. Ale teraz wiem, że potrafimy je przetrwać. Razem.

Bo gdy ucichły kłótnie i zostały pytania, najważniejsze z nich brzmiało: czy jeszcze chcemy być my?

I odpowiedź, którą oboje sobie daliśmy, brzmiała „tak”.

Julia, 29 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama