„Podrywałem dziewczynę w pociągu i czułem, że to początek wspólnej drogi, ale ona potraktowała mnie jak śmiecia”
„Zacząłem układać różne scenariusze. Że pójdziemy razem na kawę po pracy. Albo na spacer po Starówce, kiedy zrobi się chłodniej. A może do kina, choć nie lubię kin. Myślałem o tym, jak to będzie, kiedy wreszcie zaproszę ją na coś więcej niż wspólną podróż do Warszawy. I pewnego dnia się odważyłem”.

- Redakcja
Pociąg przyjeżdża zawsze o 6:41. Z tego samego toru, z tego samego peronu, do tego samego celu – Warszawa Śródmieście. Mam swoją rutynę: stacja, kiosk z kawą na wynos, czwarty wagon od końca, miejsce przy oknie, z widokiem na szare, jeszcze zaspane przedmieścia. Tak jest od lat. Znam tych ludzi z widzenia. Facet z brodą, który zawsze drzemie z książką na kolanach. Dziewczyna z pomarańczowym plecakiem, która nigdy nie ściąga kurtki. Starsza pani, co siedzi z twarzą przyklejoną do szyby, jakby wypatrywała czegoś, czego reszta z nas nigdy nie zobaczy.
I jest jeszcze ona. Magda. Tak sobie ją nazwałem w głowie, bo nie wiem, jak naprawdę ma na imię. Zawsze siada po lewej stronie, dwa rzędy dalej. Zawsze ma słuchawki, białe, lekko poplątane. Włos ciemny, związany w niedbały koczek. Nie patrzy na nikogo. Nigdy się nie spóźnia. Nigdy nie rozmawia. Wpatrzona w okno, w swoje myśli, może w świat, którego nikt inny z nas nie widzi.
Nie wiem, kiedy zacząłem na nią czekać. Może wtedy, gdy raz jej zabrakło i cały poranek był jakiś... pusty? Może, gdy podniosła wzrok znad telefonu i przez sekundę spojrzała prosto na mnie? To było chyba w lutym. Śnieg topniał na szybie, a ona się uśmiechnęła. Albo tylko mi się wydawało. Nie znam jej. Ale mam wrażenie, że ona jest jedyną rzeczą w tym pociągu, która nie jest przypadkowa.
Serce waliło mi mocniej
Pamiętam, że był październik. Poranek był chłodny, z nieprzyjemną wilgocią, która wciskała się pod kołnierz. Mgła zasnuwała peron, a światła latarni rysowały w niej nieostre kręgi. Pociąg przyjechał punktualnie. Wsiadłem, jak zwykle, do czwartego wagonu od końca. Miejsce przy oknie było wolne, ale zająłem inne, po drugiej stronie. Usiadłem obok niej. Spojrzała na mnie kątem oka. Tylko tyle. Nie zdziwiła się, nie zareagowała nerwowo. Po prostu poprawiła słuchawki i odwróciła wzrok. Serce waliło mi mocniej, niż powinno. Przez kilka minut milczeliśmy. Patrzyłem przez okno, ale nie widziałem nic poza własnym odbiciem.
– Zawsze te same słuchawki? – zapytałem cicho, trochę zbyt nagle. Bałem się, że to zabrzmi głupio, że się speszy i odsunie. Ale nie. Uśmiechnęła się. Naprawdę się uśmiechnęła.
– Może jestem lojalna. Albo po prostu leniwa – odpowiedziała, patrząc na mnie z lekkim rozbawieniem.
– To drugie bym z miejsca wykluczył – powiedziałem, zanim zdążyłem się zawahać.
Przez chwilę trwało coś dziwnego. Nie rozmowa, raczej takie zawieszenie, jakby czas stanął w miejscu. Ona zdjęła słuchawki i schowała do kieszeni kurtki. Nie musiała tego robić, ale zrobiła. To był sygnał. Zaczęliśmy rozmawiać. Najpierw o niczym. Pogoda, że mokro, że październik nie wie, czy chce być jeszcze jesienią, czy już zimą. O pociągach, które zawsze się spóźniają, choć dziś akurat się nie spóźnił. O tym, że codziennie tu jeździ, bo pracuje w agencji reklamowej na Ochocie. I że nie zauważyła mnie wcześniej.
Nie powiedziałem jej, że od miesięcy znam każdy szczegół jej kurtki. Że wiem, kiedy ma dobry dzień, bo wtedy stuka rytmicznie stopą do muzyki, a kiedy zły – siedzi bez ruchu, jakby jej nie było. Mówiła dużo. Ja słuchałem. Zadawałem pytania, głównie po to, żeby nie przestawała. Miała niski, spokojny głos. Niektóre słowa wymawiała szybciej, jakby się śpieszyła, inne zostawiała w powietrzu, dając im czas. Było w niej coś lekkiego, ale nie banalnego. Zanim się obejrzałem, byliśmy już w Warszawie. Peron pojawił się nagle, jakby ktoś go namalował. Ludzie wstawali, zbierali torby, wysiadali. Ona też wstała.
– Miło było – powiedziała, zarzucając torbę na ramię. – Może jeszcze się zobaczymy.
– Może – odparłem, nie wiedząc, jak zatrzymać ten moment. Nie zapytałem o numer telefonu. Nie zaproponowałem spotkania. Ale pierwszy raz od bardzo dawna czułem, że naprawdę z kimś rozmawiałem.
Wysiadłem tuż za nią. Jej sylwetka zniknęła w tłumie, ale we mnie zostało coś ciepłego. Coś, czego nie potrafiłem nazwać.
Uśmiechnęła się słabo
Od tamtego poranka minęło kilka dni. Może tydzień. Nie pytałem jej, jak często jeździ tym pociągiem. Nie chciałem wyjść na kogoś, kto zbyt łatwo się przywiązuje. A jednak każdego ranka siadałem w tym samym miejscu i czekałem, choć nie miałem pewności, czy się pojawi. Wreszcie znowu ją zobaczyłem. Wsiadła na ostatnią chwilę, z rozwianym włosem i lekkim rumieńcem na policzkach. Kiedy mnie zauważyła, uśmiechnęła się tak, jakbyśmy się znali od lat. Usiadła obok, tak naturalnie, jakby od zawsze było to nasze miejsce.
Zaczęliśmy znowu rozmawiać. Tym razem było więcej śmiechu. Opowiadała, że nienawidzi prezentacji przed klientami, ale lubi wymyślać hasła reklamowe. Że czasem śni jej się, że wchodzi na scenę w piżamie i wszyscy się z niej śmieją. Że od kilku lat mieszka sama i wbrew pozorom bardzo to lubi. Ja też mówiłem. O pracy w firmie, która robi coś tak mało porywającego, że sam czasem zapominam, co dokładnie robię. O tym, że lubię mieć porządek w lodówce, ale bałagan na biurku już mi nie przeszkadza. Nie potrafiłem uwierzyć, jak łatwo się z nią rozmawia.
Z czasem nasze spotkania stały się niemal codziennością. Przysiadała się bez pytania. Czasem milczeliśmy, ale nie była to niezręczna cisza. Raczej taka, w której każdy jest na swoim miejscu. Innym razem rozmawialiśmy tak intensywnie, że przegapialiśmy przystanek i musieliśmy się cofać. Nie wiem, kiedy zaczęło się to we mnie układać w coś więcej. Może gdy poprawiła mi szalik, mówiąc, że źle go zawinąłem. Może wtedy, gdy opowiadając o dzieciństwie, nagle zamilkła i spojrzała gdzieś za okno, jakby przez chwilę znowu była tamtą dziewczynką z warkoczami i klockami.
Miałem plany
Zacząłem układać w głowie różne scenariusze. Że może pójdziemy razem na kawę po pracy. Albo na spacer po Starówce, kiedy już zrobi się chłodniej. A może nawet kino, choć nie lubię kin. Myślałem o tym, jak to będzie, kiedy wreszcie zaproszę ją na coś więcej niż wspólną podróż do Warszawy. Któregoś dnia wreszcie się odważyłem. Serce znów waliło mi jak szalone, ale próbowałem mówić spokojnie.
– Może po pracy pójdziemy gdzieś na kawę? – zapytałem, starając się nie patrzeć zbyt uważnie, żeby nie zdradzić, jak bardzo mi zależy.
Zamilkła. To było inne milczenie niż dotąd. Spuściła wzrok. Uśmiechnęła się słabo, ale w jej oczach było coś, czego się nie spodziewałem. Smutek? Żal? Może rezygnacja.
– Paweł… Bardzo bym chciała, ale… – zaczęła, nie patrząc mi w oczy. – Za dwa tygodnie przestaję jeździć tym pociągiem. Kończę pracę w Warszawie. Przeprowadzam się.
Nie odzywałem się. Czułem, jak powietrze robi się cięższe.
– Nie chcę zaczynać czegoś, co za chwilę się urwie – powiedziała w końcu. – To nie byłoby fair. Ani wobec ciebie, ani wobec mnie.
Znowu zamilkliśmy. Peron zbliżał się szybko. Zbyt szybko.
– Rozumiem – powiedziałem, choć nie wiem, czy naprawdę rozumiałem. Może tylko chciałem, żeby nie czuła się winna.
Wysiadła pierwsza. Nie obejrzała się. A ja stałem jeszcze chwilę na peronie, zanim ruszyłem w stronę schodów.
Nasze dłonie się zetknęły
Nadszedł ten dzień, ostatni. Nie byłem pewien, czy przyjdzie. W wagonie było duszno, szyby zaparowane od deszczu. Zająłem swoje miejsce, jak zawsze, zbyt wcześnie. Weszła w ostatniej chwili. Miała na sobie tę samą kurtkę co zwykle. Siadła obok. Nie zdjęła słuchawek od razu, ale po chwili schowała je do kieszeni. Milczeliśmy. Jej twarz była spokojna, może trochę nieobecna.
Nie próbowałem mówić. Siedzieliśmy tak przez całą drogę. Przez moment nasze dłonie zetknęły się przypadkiem. Nie cofnąłem swojej. Ona też nie. Kiedy pociąg wjechał na stację, zebrała swoje rzeczy i spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem. Nic nie powiedziała. Ja też nie. Wysiadła. Poszedłem za nią. Tłum na peronie wchłonął ją błyskawicznie. Nie obejrzała się. Zniknęła. Stałem jeszcze chwilę, choć wiedziałem, że już jej nie znajdę.
Nie była miłością mojego życia
Od tamtego dnia siadam zawsze w tym samym miejscu. Okno po lewej, dwa rzędy od drzwi. Pociąg przyjeżdża jak zwykle o 6:41. Perony te same, ludzie też – ci, co zawsze. Tylko jej już nie ma. Pierwsze dni czekałem. Każdy poranek był jak próba, jakby mogło się okazać, że to był żart, że jeszcze raz wejdzie w ostatniej chwili, zarzuci torbę na ramię, uśmiechnie się. Ale nie wróciła.
Szyba jest zaparowana, świat za oknem rozmazany. Lubię to. W takim świecie można sobie dopowiadać, co się chce. Można wyobrażać sobie, że ona wsiadła, tylko do innego wagonu. Albo, że spotkał ją ktoś lepszy ode mnie. Nie była miłością mojego życia. Nawet nie zdążyliśmy się poznać naprawdę. Ale przez te kilka poranków przypomniała mi, jak to jest z kimś być. Siedzieć obok, milczeć i czuć, że to wystarczy. I może właśnie to było najważniejsze. Nie czekałem na nikogo od bardzo dawna. A wtedy zacząłem.
Paweł, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zakochałam się w koledze z działu IT i wysyłałam mu czułe wiadomości. Szkoda, że przeczytał je też szef”
- „Córka ciągle wyciąga rękę po pieniądze. Długo nie wierzyłam, że jestem dla niej tylko bankomatem”
- „Facet z aplikacji kłamał, że mnie kocha. Byłam dla niego tylko zabawką i myślał, że nigdy nie poznam prawdy”