Reklama

Debiuty w miłości potrafią być kłopotliwe

Od momentu, gdy Julcia wkroczyła w okres dorastania, totalnie jej odbiło. Zaczęła eksperymentować z wymyślnymi uczesaniami i przerabiać swoje ubrania tak, że jak je miała na sobie, to bardziej wyglądała jak błazen z wesołego miasteczka niż jak typowa nastolatka. Kiedy zwracałam jej uwagę, że jej rówieśniczki ubierają się zwyczajnie, to się oburzała.

Reklama

– Co mnie obchodzi, jak wyglądają inni? Ważne, żeby mieć własny styl i własne zdanie na różne tematy! – stwierdzała.

Później jednak jej się odmieniło… Kiedy skończyła czternaście lat, poczuła motyle w brzuchu po raz pierwszy. Jej serce skradł ratownik z kolonii, student AWF-u. Gdy wróciła, z ekscytacją relacjonowała:

– Robił zawody w siatkówkę na piasku i przeróżne konkurencje sportowe. Byłam najlepsza w rzucaniu piłką do nakrycia głowy, a w wyścigach otrzymałam specjalne wyróżnienie! Zdziwiło go, że nie chodzę na treningi, bo mam smykałkę i powinnam ją rozwijać…

Julia była typem intelektualistki. Znacznie bardziej wolała zaczytywać się w lekturach, aniżeli uprawiać jakiekolwiek dyscypliny sportowe. Zajęcia wychowania fizycznego w szkole stanowiły dla niej istną mękę. Gdy tylko WF wypadał na pierwszej godzinie lekcyjnej, córka robiła co w jej mocy, aby dotrzeć na salę gimnastyczną z opóźnieniem. Jednak po wakacyjnym wyjeździe niespodziewanie zapałała ogromną pasją do aktywności fizycznej.

Zobacz także

Od początku roku szkolnego zdecydowała się uczęszczać chyba na wszystkie dostępne w jej gimnazjum treningi sportowe. Jej plan zajęć wypełniły ćwiczenia aerobowe, sztuki walki oraz pływanie. Niestety, zapał do intensywnego ruchu wystarczył jedynie na parę tygodni. Wkrótce okazało się bowiem, że aerobik jest niezwykle wyczerpujący, judo wpędza w znudzenie, a temperatura wody na pływalni pozostawia wiele do życzenia.

Zupełnym zrządzeniem losu przestała chodzić na zajęcia tuż po tym, gdy zobaczyła na mieście ratownika z kolonii.

– To był czysty zbieg okoliczności – wyjaśniła posępnie, odwracając spojrzenie. – Szedł chodnikiem i przytulał jakąś dziewczynę.

Następny był artysta

Kolejna sympatia mojej córki miał bardziej adekwatną do jej metrykę liczbę wiosen na karku. Jego również spotkała podczas letniego wypoczynku i analogicznie jak rok temu, kiedy zachwycała się ratownikiem – aktualnie o tym świeżym odkryciu relacjonowała mi z roziskrzonymi oczami i zaczerwienionymi z emocji policzkami:

– Tomek jest świetny! Chodzi do ogólniaka o profilu artystycznym i ma niesamowity talent plastyczny. Po zdaniu matury planuje ubiegać się o przyjęcie na Akademię Sztuk Pięknych. Pochłania ogromne ilości literatury na temat sztuki i naprawdę ma o niej sporą wiedzę. Jest wielkim fanem Kandinskiego. Czy w ogóle wiedziałaś, że istniał taki malarz?

Kto by się spodziewał, że moja pociecha nagle zapała miłością do sztuki malarskiej? Podeszłam do regału z książkami i chwyciłam albumik o sztuce abstrakcyjnej.

– Masz, śmiało – wręczyłam go córce, szczerząc się od ucha do ucha. – Poczytaj trochę na ten temat, jeśli masz ochotę.

Cieszyłam się, że Julka odkryła nowe hobby, ponieważ ja również przepadam za malarstwem. Nareszcie znalazłam kompankę do odwiedzania galerii. Przemyśleniami z naszych eskapad Julcia dzieliła się później z Tomkiem za pośrednictwem sieci, bo jej kolega mieszkał na przeciwległym krańcu naszego kraju i jedynie w ten sposób mogli gadać.

Mieli w planach jakąś randkę podczas przerwy świątecznej, jednak ich relacja zakończyła się jeszcze przed Gwiazdką. Powód tej decyzji pozostał dla mnie zagadką. Wraz z utratą sympatii do Tomka, moja córka przestała też zupełnie interesować się malarstwem, co było dla mnie smutną niespodzianką.

Sytuacja zaczęła się pogarszać

Moja córka wróciła z wakacji zupełnie inna niż wcześniej! Opalona, wyższa, szczuplejsza. Ledwie trzy tygodnie temu pojechała na kolonie jako mała dziewczynka, a teraz widziałam przed sobą przepiękną, dorosłą pannę.

– Wyglądasz jak jakaś top modelka! – byłam zachwycona nie do opisania. – Na pewno jesteś głodna? Chodź, zrobiłam schabowe.

– Nie ma takiej potrzeby, nie będę nic jeść – powiedziała, odwracając spojrzenie od talerza.

– Coś się stało? – zaniepokoiłam się. Specjalnie na jej przyjazd zrobiłam kotlety, bo wiem, że to jej ulubione danie.

– Wszystko okej – machnęła ręką. – Ja po prostu nie jadam mięsa.

– Słucham? Nie jesz mięsa? A to dlaczego?

– Bo zwierzaki to moi przyjaciele. A przyjaciół się nie zjada.

Julia poznała tego lata nowego chłopaka, Jacka, który okazał się być totalnym świrem jeśli chodzi o ekologię. Do tego był zagorzałym wegetarianinem. Przez znajomość z nim Julka kompletnie odpłynęła i przez pół roku w ogóle nie tknęła niczego mięsnego. Żadnych zwierzaków, które kiedyś patrzyły na świat.

– Posłuchaj, mamo – mówiła, próbując mi to wytłumaczyć. – Ta porcja mięsa, która znajduje się na twoim talerzu, jeszcze całkiem niedawno hasała radośnie po zielonych pastwiskach. Gdyby nie okrutni ludzie, którzy w niewyobrażalnie brutalny sposób odebrali jej życie, wciąż mogłoby się nim radować. Dokładnie tak samo, jak ja i ty.

Żadne kontrargumenty – czy to moje, czy lekarza, do którego ją zabrałam, martwiąc się o jej kondycję – do niej nie przemawiały. Jacek okazał się bardziej rozsądny. Jednak mieszkał w tym samym mieście co my i mimo że bardzo się starałam, aby ograniczyć ich widywanie się, nic z tych prób nie wyszło.

Julka, szaleńczo zakochana, całkowicie odleciała. Sprawy zaszły tak daleko, że zagroziła mi, że ucieknie z domu, jeśli tylko spróbuję ich rozłączyć.

Nie mógł się oprzeć kaszance

Julkę przed anemią, a mnie przed wariactwem uratował zbieg okoliczności. Pewnego razu Jacek wpadł do nas, gdy Julki jeszcze nie było. Akurat przygotowywałam sobie kolację. Po całym mieszkaniu roznosił się apetyczny aromat pieczonej kaszanki.

– Ależ zapach jest niesamowity – Jacek aż się oblizywał.

– Chciałbyś coś zjeść? – zapytałam, sięgając do lodówki. – Z chęcią coś dla ciebie przygotuję.

Po kolei wyciągałam różne artykuły spożywcze, które ostatnio stanowiły podstawę diety mojej córki.

– Jest pasta z soczewicy, mam też kiełki i serek twarogowy. Zupa na bazie soi również się znajdzie... – mówiłam, pokazując po kolei zawartość lodówki.

Dostrzegłam, że Jacek spogląda na kaszankę z niemałym zainteresowaniem. Ewidentnie miał chrapkę na jeden kąsek. Uznałam, że trzeba wykorzystać okazję.

– I jak, skusisz się na trochę witaminek? – zagadnęłam czule. – Szykuję sobie kaszankę. Chętnie bym się podzieliła, ale wiem, że nie przepadasz za takimi specjałami. Wielka szkoda, bo jest wprost wyśmienita, prosto od rzeźnika...

Oczka Jacka rozbłysły niczym dwa reflektory.

– A co tam, te parę łyżeczek na pewno ci nie zaszkodzi, przecież to w większości kasza – zachęcałam go.

– Eee tam, chyba się skuszę na małą porcyjkę, tak dla smaku – raczej nie miał zbyt wielu obiekcji.

Kiedy Julia przekroczyła próg mieszkania, w najlepsze zajadaliśmy się tą kaszanką, która co prawda nigdy nie hasała po zielonym pastwisku, ale zdecydowanie nie można jej było zaliczyć do posiłków wegetariańskich, prawie dostała szału.

– Ja rezygnuję ze swoich ukochanych gołąbków, w których ryżu jest więcej niż mięsa, a ty pochłaniasz zwierzęcą juchę, aż ci się słuchy telepią?! – wydarła się na całe gardło.

Następnie, nie zważając na jego wyjaśnienia, iż to jednorazowa sytuacja i od świtu nic nie miał w ustach, z hukiem zamknęła się w swoim pokoju.

Dopiero kiedy zostałyśmy we dwie, zdecydowała się wyjść z pokoju. Pierwszym miejscem, do którego podeszła, była lodówka, z której wyjęła sporą kiełbasę. Mimo że po paru dniach doszło między nimi do pojednania, to jednak coś się w niej zmieniło w stosunku do Jacka i niedługo później ich drogi się rozeszły.

Boję się poznać następnego

Chyba największym nieudacznikiem okazał się Krystian. Julka spotkała go podczas wyjazdu na kurs językowy. Długo się zastanawiałam, czy wyrazić zgodę na jej uczestnictwo, ale tak długo mnie o to prosiła, że w końcu się zgodziłam. Wyszło na jaw, że popełniłam błąd. Pasją Krystiana, jak się okazało, były motocykle, co było dość ryzykownym zajęciem...

– Chcę zdać egzamin na prawo jazdy kategorii A – oświadczyła Julka, kiedy wróciła do domu.

Poczułam, jak miękną mi kolana. W porównaniu z jazdą na jednośladzie, niejedzenie mięsa wydawało się teraz całkiem nieszkodliwym dziwactwem… Rzecz jasna, nie wyraziłam zgody. Tak samo jak na pomysł zrobienia sobie tatuażu (Krystian nosił dwa). Są pewne granice, których przekraczać nie wolno. W te wakacje moja córka po raz pierwszy wybrała się na „dorosły” wyjazd pod namiot razem z przyjaciółkami.

– Cześć mamo! – rzuciła wesoło Ania, gdy tylko mnie zobaczyła. Podeszła bliżej i musnęła ustami mój policzek na powitanie.

Stałam na peronie, wyczekując przyjazdu mojej córki i dumając nad tym, jakiego adoratora tym razem przywiezie ze sobą z wakacji. Może będzie to jakiś niepoprawny marzyciel o artystycznej duszy? A może wyluzowany fan mocnych brzmień? Nie wykluczałam też opcji, że przywiezie jakiegoś nawiedzonego typa z jakiejś podejrzanej komuny. W końcu lokomotywa wtaczała się powoli na dworzec, a z wagonów zaczęli wylewać się podróżni.

– No i co tam słychać? – zagadnęłam. – Udana impreza? Czym się zajmowałyście?

– Gadałyśmy – odpowiedziała Julia.

Założę się, że o sprawach sercowych – parsknęłam śmiechem.

– Mamo, proszę cię – Julka przewróciła oczami ze zniecierpliwieniem. – Wszyscy non stop trąbią o miłości! Można by pogadać o tylu bardziej interesujących rzeczach...

Reklama

Katarzyna, 42 lata

Reklama
Reklama
Reklama