„Zainwestowałam ponad 15 tysięcy w firmę IT, bo zięć mnie namawiał. Przez jego machlojki straciłam więcej, niż kasę”
„Nie wtrącałam się. Nigdy nie chciałam być teściową, która wie lepiej. Cieszyłam się, że Magda ma kogoś, kto o nią dba. Czasem Piotr wpadał sam, naprawiał kran, coś składał, rozmawiał ze mną jak równy z równym. Zaczęłam myśleć, że to chłopak z przyszłością. I wtedy zaproponował mi inwestycję”.

- Redakcja
Kiedy zostałam wdową, miałam pięćdziesiąt dziewięć lat. Za wcześnie, jak na samotność i zdecydowanie za późno, żeby zaczynać życie od nowa. Po pogrzebie Jana wszystko zwolniło. Dni zlały się w jedno – kawa z mlekiem o siódmej, spacer po osiedlu o jedenastej, drzemka po obiedzie, seriale wieczorem. Spokojnie, przewidywalnie. I samotnie. Ale nie narzekałam – miałam dach nad głową, zdrowie, i co najważniejsze – Magdę. Magda to moje jedyne dziecko. Urodziłam ją późno, po latach starań. Była moim promykiem – trochę pyskata, ale dobra dziewczyna. Uczyła się, pracowała, znalazła sobie Piotra – energicznego, przystojnego, zawsze z jakimś pomysłem. Mówił do mnie „mamo Halinko” z taką czułością, że aż się wzruszałam. Lubiłam go. Ufałam mu. Traktowałam jak syna.
Odkąd się pobrali, starałam się nie wtrącać. Nigdy nie chciałam być teściową, która wie lepiej. Cieszyłam się, że Magda ma kogoś, kto o nią dba. Czasem Piotr wpadał sam, naprawiał kran, coś składał, rozmawiał ze mną jak równy z równym. Zaczęłam myśleć, że dobrze trafiła – że to chłopak z przyszłością. I wtedy zaproponował mi inwestycję. Ale o tym później. Czasem budzę się w nocy, patrzę na sufit i zastanawiam się, kiedy dokładnie wszystko się zepsuło? Czy wtedy, gdy wypisałam ten przelew? Czy może wcześniej – kiedy nauczyłam się ufać nie temu, komu trzeba? Bo to historia nie tylko o straconych pieniądzach. To historia o zdradzie, która boli bardziej niż jakiekolwiek zero na koncie.
To miała być inwestycja życia
Pamiętam, że tamtego dnia zrobiłam racuchy z jabłkami. Piotr zawsze je lubił. Przyszedł sam, bez Magdy. Powiedział, że wpadł tylko na chwilkę, ale jak zobaczył talerz na stole, to od razu usiadł i wyciągnął widelec. Był w dobrym humorze, opowiadał coś o nowym kliencie, o jakiejś aplikacji, którą testował. Ja mu przytakiwałam, choć nie zawsze nadążałam za tymi wszystkimi technicznymi rzeczami, o których mówił. W pewnym momencie odłożył widelec, oparł łokcie o stół i spojrzał na mnie tak poważnie, jak jeszcze nigdy.
– Mamo, mam świetny pomysł. Naprawdę. I jak dobrze pójdzie, to może nam wszystkim odmienić życie.
Poczułam, że serce zabiło mi szybciej. Uśmiechnęłam się nerwowo.
– Co znowu wymyśliłeś?
– Inwestycja. Tylko nie byle jaka. Chodzi o udziały w małej firmie technologicznej. Znam chłopaków, świetni fachowcy. Potrzebują tylko wsparcia finansowego, żeby wystartować z produkcją. A potem – boom. Pieniądze same się będą robiły.
Zamilkł na chwilę i pochylił się jeszcze bliżej.
– Tylko trzeba szybko się zdecydować. Bo mają jeszcze jednego chętnego, ale ja powiedziałem, że znam kogoś, kto może pomóc i nie będzie robić scen jak bank.
Siedziałam cicho. Z jednej strony czułam lekkie ukłucie niepokoju, ale z drugiej – to był Piotr. Nigdy nie dał mi powodów, by mu nie ufać. Pomagał. Zawsze był uczynny, zawsze z uśmiechem. Poza tym mówił to z takim przekonaniem, jakby naprawdę wiedział, co robi.
– A ile trzeba? – zapytałam cicho.
– Piętnaście tysięcy. Tylko tyle. Wiem, że masz odłożone. A jak nie chcesz od razu całej kwoty, to chociaż dziesięć. Na start. Gwarantuję ci, że za trzy, może cztery miesiące, odzyskasz wszystko z nawiązką.
Wpatrywał się we mnie z napięciem, jakby to była najważniejsza decyzja w jego życiu. A ja… westchnęłam i kiwnęłam głową. Nie od razu, ale kiwnęłam. Powiedziałam, że muszę to przemyśleć, ale tak naprawdę już wiedziałam, że się zgodzę. Tego wieczoru siedziałam długo w kuchni. Przeglądałam swój zeszyt z zapiskami, sprawdzałam, ile mam na koncie. Miałam więcej niż te piętnaście tysięcy. Odkładałam latami. Z każdej renty, z każdej premii. Zawsze myślałam, że przyjdzie kiedyś czarna godzina. Ale może ta godzina właśnie nadeszła – tylko nie czarna, a złota. Położyłam się do łóżka z uczuciem niepokoju i ekscytacji jednocześnie. Piotr mówił, że to pewne. Że już za chwilę wszystko się zwróci. Czułam nawet jakąś dumę. Może nie byłam nowoczesna, może nie znałam się na technologiach, ale właśnie podjęłam decyzję jak kobieta z inicjatywą. Inwestorka. Może się nie znam, ale ufam Piotrowi. A to przecież ważniejsze.
Nie wiedziałam już nic
Minęły trzy miesiące, a ja wciąż nie miałam żadnych wieści. Na początku Piotr dzwonił co kilka dni – mówił, że wszystko idzie zgodnie z planem, że jeszcze chwilka, że chłopaki kończą prototyp. Potem coraz rzadziej. W końcu przestał odbierać. Zaczęłam się niepokoić. Dzwoniłam do Magdy, ale ona też sprawiała wrażenie zdystansowanej.
– Nie wiem, mamo, on o takich sprawach ze mną nie rozmawia. Pewnie wszystko gra, Piotr miał ostatnio urwanie głowy w pracy.
– Ale ja dałam mu swoje pieniądze. Powiedział, że odda, że to tylko na chwilę...
Magda westchnęła do słuchawki.
– Mamo, nie wiem, naprawdę nie wiem. Porozmawiaj z nim, jak wróci. Ja się w to nie wtrącam.
Po tej rozmowie poczułam coś, czego wcześniej nie znałam – dziwny chłód w głosie mojej córki. Jakby rozmawiała ze mną jak z kimś obcym. A może to ja byłam dla niej za bardzo matką, za mało kobietą z problemem? Nie wiedziałam już nic. Od tego dnia zaczęłam zaglądać do swojego zeszytu z oszczędnościami coraz częściej. Kwota, która kiedyś dawała mi poczucie bezpieczeństwa, zniknęła, a razem z nią – spokój.
Zrobiło mi się gorąco
Nie pamiętam, kiedy dokładnie przestałam łudzić się, że wszystko się ułoży. Chyba wtedy, gdy przez przypadek otworzyłam laptop Magdy. Zostawiła go u mnie rzez pomyłkę. Chciałam tylko sprawdzić prognozę pogody. Ale ekran się zaświecił, a tam – otwarta wiadomość od banku, skierowana do Piotra. Treść była krótka i chłodna. Przypomnienie o zaległej racie kredytu, ostrzeżenie o wypowiedzeniu umowy. Szybko kliknęłam dalej – znalazłam więcej takich. Z różnych miesięcy. Niektóre z pogróżkami, inne z wezwaniem do zapłaty. I jeszcze jedna – potwierdzenie przelewu. Na moje nazwisko. Na dokładnie tę samą kwotę, którą mu dałam. Tyle że jako „pożyczka prywatna, wsparcie rodziny”. Zrobiło mi się gorąco. To nie była żadna inwestycja. To było ratowanie siebie moim kosztem. Wiedział, że mam oszczędności. Wiedział, że mu zaufam. Po południu przyjechała Magda. Czekałam na nią w kuchni z tymi dokumentami.
– Co to ma być? – zapytałam spokojnie, ale dłoń mi drżała.
– Mamo... to nie tak. On tylko chciał wyjść na prostą. Planował oddać...
– Więc wiedziałaś?
– Nie! Ja... – zawahała się, po czym dodała ciszej – Domyślałam się, że coś jest nie tak. Ale nie pytałam.
– Czyli kłamał. I ty pozwoliłaś mi wierzyć, że wszystko jest w porządku.
– Mamo, on naprawdę chciał dobrze. To wszystko się wymknęło...
– Nie. To nie był przypadek. On mnie okradł.
Powiedziałam to na głos. Po raz pierwszy. I nagle wszystko stało się jasne – nie było żadnej pomyłki. Był plan. I ja byłam jego częścią.
Córka zaczęła histeryzować
Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie to jedno zdanie: „On mnie okradł”. Miałam wrażenie, że biję się sama z soba – z matką, która kocha swoją córkę i z kobietą, która została oszukana przez najbliższych. Następnego dnia pojechałam na komisariat. Zgłoszenie przyjęto rzeczowo, bez zbędnych pytań. Powiedzieli, że sprawę trzeba sprawdzić, że to potrwa. Po powrocie usiadłam na wersalce i wpatrywałam się w telefon. Nie chciałam dzwonić do Magdy. Ale wiedziałam, że muszę jej powiedzieć. Odebrała niemal od razu.
– Zgłosiłam to – powiedziałam spokojnie.
– Co?
– Sprawę. Piotra. Na policji.
Po drugiej stronie zapanowała cisza. Myślałam, że się rozłączyła, ale nie. Oddychała ciężko, a potem… wybuchła.
– Więc skazujesz własną córkę na wstyd i hańbę?! Mamo, jak mogłaś?!
– Nie ja to zrobiłam. To on.
– Jeśli to zrobisz, więcej mnie nie zobaczysz!
Zamilkłam. Słowa Magdy odbijały mi się w głowie jak echo. Nie płakałam. Nie krzyczałam. Było mi tylko bardzo zimno.
– Nie możesz kazać mi wybierać między prawdą a tobą, bo ty już wybrałaś – powiedziałam cicho i się rozłączyłam.
Wtedy zrozumiałam, że w tej historii nie chodziło tylko o pieniądze. Chodziło o lojalność. I że moja córka wybrała nie mnie.
Nie mogłam inaczej
Minęło kilka tygodni. W domu zrobiło się cicho. Żadnych telefonów, żadnych odwiedzin. Magda milczała. Nie odpisywała na moje wiadomości. Nie zapukała do drzwi. Nie spytała, jak się czuję. Z początku siedziałam przy oknie i wypatrywałam jej sylwetki na chodniku. Potem przestałam. Zaczęłam za to wychodzić sama. Do sklepu, do biblioteki, do parku. Przez całe życie żyłam dla innych – dla Jana, potem dla Magdy. A teraz zostałam tylko ja.
Zdarzało mi się usiąść wieczorem z herbatą i myśleć, że może gdybym nie zgłosiła, może gdybym przemilczała... Ale wtedy widziałam przed oczami siebie z tamtego dnia – z tymi dokumentami, z tym chłodem w głosie Magdy. I wiedziałam, że nie mogłam inaczej. Bo gdyby nie on, byłabym tylko kobietą, którą można wykorzystać. A ja już nie chcę być naiwna. Zaczęłam powoli porządkować stare papiery, wyrzucać rzeczy z szafy, których nikt nie nosił od lat. Nauczyłam się płacić rachunki przez internet. Zrobiłam porządek w zeszycie z oszczędnościami – tym, który tak długo był moim zabezpieczeniem.
Czasami czuję złość. Na Piotra – za to, co zrobił. Na Magdę – za to, że nie stanęła po mojej stronie. Ale przede wszystkim na siebie – że tak długo wierzyłam, że rodzina zawsze znaczy jedno: lojalność. Nie jestem już tą samą Haliną, która kiedyś piekła racuchy i z dumą patrzyła, jak zięć pałaszuje obiad. Nie jestem też kobietą, która zadręcza się nocami, bo straciła córkę. Jestem kimś, kto przeżył zdradę i przetrwał.
Czasem trzeba odejść
Nie odzyskałam tych pieniędzy. I nie łudzę się, że kiedykolwiek je zobaczę. Na komisariacie powiedziano mi wprost, że jeśli wszystko odbyło się za zgodą, to nie było żadnego oszustwa. Podobno Piotr miał dokument, na którym figurowała moja zgoda. Pewnie coś podpisałam, nie czytając dokładnie. Wierzyłam przecież. Z Magdą też się nie pogodziłyśmy. Czasami myślę, że już nigdy się nie odezwie. A jeśli nawet – nie wiem, czy potrafiłabym odebrać ten telefon. Co bym miała powiedzieć? Że mi przykro? Że wszystko w porządku? Nic już nie jest w porządku.
Ale nauczyłam się czegoś innego. Wcześniej żyłam w przekonaniu, że miłość do dziecka wszystko usprawiedliwia. Że wybaczy się każde kłamstwo, każdą zdradę, jeśli tylko wypowie się słowo „mamo”. Dziś wiem, że to nieprawda. Czasem trzeba odejść. Czasem trzeba powiedzieć: dość. Nawet jeśli boli. Nawet jeśli w sercu zostaje pustka. Nie jestem już kobietą, która zamyka oczy na niepokojące sygnały, bo „to przecież rodzina”. Nie jestem kobietą, która odkłada na czarną godzinę, by oddać wszystko temu, kto uśmiechnie się ładnie i powie, że to inwestycja życia. Teraz odkładam dla siebie. Na kino, na nowe buty, na bilet autobusowy do miasta, gdzie jeszcze nie byłam. Dzwonię czasem do dawno niewidzianych koleżanek, umawiam się na kawę. Śmieję się, choć nie tak głośno jak kiedyś. Ale szczerze. Zostałam sama. I tak – wciąż boli. Ale jestem.
Halina, 67 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż w pracy ściągał obrączkę i bawił się we frywolnego singla. Musiałabym mieć IQ dyni, by nie widzieć, co się święci”
- „Zięć udawał czyścioszka i często chodził do pralni. Gdy go tam przyłapałam, wszystkie jego brudy wypłynęły na wierzch”
- „Na dyniowej farmie chciałem wyznać miłość ukochanej. Okazało się, że miała już kilku amatorów jesiennych amorów”