Reklama

Rozsiadłam się wygodnie na sofie w pokoju dziennym, bez pośpiechu przeglądając porozrzucane wokół pamiątki po Hani. Czule spoglądałam na opaskę, którą nosiła w szpitalu tuż po narodzinach. Moją ukochaną córusię kochałam najbardziej na świecie. Choć muszę przyznać, że nie zawsze tak było...

Reklama

Moje myśli powędrowały do przeszłości

Wciąż widzę siebie, klęczącą na chłodnych kafelkach w toalecie, a obok spoczywające trzy testy ciążowe. Ich rezultaty były identyczne. Po raz kolejny zerknęłam na wyraźne, krwistoczerwone paski widniejące na każdym z nich. Trzy testy jednocześnie nie mogą kłamać. Byłam w stanie błogosławionym. Przepełniało mnie szczęście zmieszane z lękiem. Od trzech długich lat bezowocnie usiłowaliśmy z małżonkiem spłodzić potomka. Prawie wszyscy nasi znajomi od jakiegoś czasu mieli dzieci, jedynie my wciąż nie mogliśmy tego osiągnąć... Moje przemyślenia nagle przerwał jakiś dźwięk.

– Aniu, otworzysz wreszcie te drzwi? – krzyczał mój małżonek.

Przez dłuższy moment szarpał za klamkę, ale ja tego nie słyszałam, pogrążona w swoich rozmyślaniach. Wolnym krokiem ruszyłam w stronę umywalki. Mój wzrok padł na lustro. Zobaczyłam zaczerwienioną buzię i lekko opuchnięte oczy. Łzy płynęły mi po twarzy od dłuższego czasu. Rozmazany tusz do rzęs zostawił na policzkach brzydkie smugi. Z pewną nieśmiałością chwyciłam klamkę i pociągnęłam drzwi.

– Skarbie, nie płacz już, spróbujemy jeszcze raz. Przecież sama powtarzałaś, że tak łatwo się nie poddamy.

Tomek otoczył mnie ramionami i wtulił mocno w siebie. Zwracał się do mnie delikatnie, niczym do malucha. Setki razy przywoływałam w głowie ten moment. Sądziłam, że gdy w końcu będę ciąży, przekażę mu tę nowinę w jakiś niebanalny sposób. Mogłabym założyć T-shirt z napisem „Zostanę mamą” lub sprezentować mu malutkie buciki. Tymczasem po prostu znowu się rozpłakałam.

– Daliśmy radę! – wykrztusiłam wreszcie.

– Słucham?

Bałam się o tę ciążę

Kiedy spojrzałam na swojego męża, zauważyłam na jego twarzy wyraz autentycznego zaskoczenia.

– Spodziewamy się dziecka. Wiem o tym od paru tygodni, ale nic ci nie wspominałam, ponieważ dostałam zalecenie od lekarzy, żeby zaczekać, aż przyjdą kompletne rezultaty badań. Zdajesz sobie sprawę, że samo zajście w ciążę nie przesądza jeszcze wszystkiego. Pan profesor zadzwonił do mnie z informacją, że hormony to potwierdzają. Testy ciążowe również dają jednoznaczny, pozytywny wynik. Możemy być już pewni, zostaniemy mamą i tatą – powiedziałam, prostując całą sytuację.

Tomek wytrzeszczył oczy i z trudem zbierał szczękę z podłogi.

– Serio trzymałaś to w tajemnicy tyle czasu?

– Przecież ci tłumaczyłam, sama nie wiedziałam, czy dziecko zostanie z nami na dłużej. Cały czas mam obawy. Zwłaszcza po tych wszystkich przejściach... – zamilkłam.

Zapewne oboje rozmyślaliśmy o tym samym. Minione lata dały nam się mocno we znaki. Za nami niezliczone wizyty u lekarzy, trzykrotne podejście do sztucznego zapłodnienia i dwie próby z in vitro. Bez rezultatu. Gorące pragnienie zostania rodzicami niszczyło nasz związek. Awantury wybuchały praktycznie bez ustanku, zrezygnowaliśmy z życia towarzyskiego, a nasze zbliżenia od dawna nie były już wynikiem spontanicznej namiętności.

Przez długi czas nie potrafiłam pogodzić się z samą sobą, a wszelkie negatywne emocje kierowałam w stronę swojego partnera. Z tego powodu parę miesięcy temu uznaliśmy, że spróbujemy zapłodnienia in vitro po raz ostatni. O kolejnym podejściu nie informowaliśmy nikogo. Nie byłabym w stanie znieść ponownie tych współczujących spojrzeń i oklepanych tekstów w stylu: ,,nie przejmuj się", „następnym razem na pewno się powiedzie" czy najbardziej denerwującego „najwyraźniej taka była wola Boża".

Moje rozmyślania zostały nagle zakłócone przez radosny głos ukochanego.

– Super, zostanę ojcem! Na pewno damy radę, nie martw się, wszystko pójdzie jak z płatka – przekonywał, a ja za wszelką cenę próbowałam mu zaufać.

Wyczekana i niekochana?

Czas oczekiwania na dziecko przeleciał mi jak z bicza strzelił. Rozwiązanie było tuż tuż. Dwunastego dnia października nadeszły pierwsze bóle porodowe. Mogłam je jeszcze znieść, ale nie dawały za wygraną, obojętnie jaką przyjęłam pozycję. Szturchnęłam śpiącego małżonka.

– Kochanie, chyba nadszedł ten moment...

Gdy tylko mój ukochany spakował do auta niezbędne rzeczy, ekspresowo, w zaledwie piętnaście minut, znaleźliśmy się w klinice. Hania urodziła się dopiero po ośmiu godzinach wyczerpujących zmagań. Skurcze stawały się coraz bardziej dotkliwe, a akcja porodowa utknęła w martwym punkcie. Medycy podjęli decyzję o wykonaniu cięcia cesarskiego. Tuż po zabiegu byłam kompletnie oszołomiona. Rzuciłam jedynie przelotne spojrzenie na małe zawiniątko spoczywające obok mnie. Trzymałam w ramionach naszą nowo narodzoną córeczkę. Pielęgniarka pomogła mi ją nakarmić, a malutka od razu chwyciła pierś i zaczęła ssać.

– Zobacz jaka ślicznotka, nasza mała księżniczka – zachwycał się tatuś.

Jednak ja patrzyłam na córeczkę bez większych emocji. Sądziłam, że to przez wyczerpujący poród i zmęczenie. W zasadzie ten maluch leżący obok mnie był mi całkiem obcy. Upłynęło półtora miesiąca, a mój stan się nie poprawiał, a wręcz było coraz gorzej.

Nie była łatwym dzieckiem

Hania mnóstwo czasu spędzała na płaczu i ciężko było ją uśpić. Sytuacja wyjaśniła się, gdy w jej pieluszce zauważyliśmy ślady krwi, a buzię obsypały niewielkie, szkarłatne plamki. Wtedy też pediatra zdiagnozował przypadłość.

To alergia na białko. Na ogół mija sama, jednak na ten moment sugeruję pani wyeliminowanie z jadłospisu mleka i jajek.

No to pięknie... Teraz jeszcze będę musiała uważać na to, co jem, pomyślałam z goryczą. Zaraz po wizycie u lekarza planowałam lecieć do apteki i zaopatrzyć się w mleko modyfikowane dla alergików, ale Tomek stanowczo zaprotestował.

– Mleko matki zawiera cenne przeciwciała. Daj radę i trzymaj się diety przynajmniej do ukończenia przez dziecko pół roku. Sama słyszałaś, co mówił doktor – tłumaczył mi spokojnie.

Po wprowadzeniu zmian w opiece nad maluszkiem rzeczywiście rzadziej borykał się z bólem brzuszka. Płacz ustąpił, a na buzi zaczęły gościć uśmiechy skierowane w naszą stronę. Gdy tata brał córeczkę w ramiona, wydawała z siebie radosne odgłosy.

– Gu, gu, gi – gaworzyła usatysfakcjonowana.

– Relacjonuje tatusiowi, jak spędziła dzień z mamą – rzekł uradowany Tomek.

Mój małżonek fantastycznie radził sobie z naszą córeczką, która wprost go kochała. Kiedy brał ją w ramiona, momentalnie się rozluźniała. Ze mną było inaczej – częściej okazywała niezadowolenie. Być może wyczuwała, że troszczenie się o nią traktuję jak powinność, a nie przyjemność. Liczyłam, że to minie, jednak wciąż nie odczuwałam bliskości z własną pociechą.

Przelała się czara goryczy

Czułam się coraz gorzej, miałam wrażenie, że nasza córeczka odbiera mi uczucia Tomka. Nie miałam odwagi nikomu o tym powiedzieć. Czułam wstyd. Przecież jak można nie darzyć miłością swojego dziecka, które było tak wyczekiwane przez tyle lat? Nie pojmowałam, czemu moje doświadczenie bycia mamą tak bardzo różni się od tego, co widuje się w czasopismach. Teoretycznie powinnam tryskać radością, wpatrywać się godzinami w maleństwo i w mgnieniu oka wrócić do sylwetki sprzed ciąży, najlepiej w rozmiarze XS.

Hania szlochała już od ponad godziny i nic nie było w stanie jej uciszyć. Kiedy w końcu jej krzyk zrobił się nie do wytrzymania, ogarnęła mnie wściekłość.

– Ucisz się w końcu, ty mały potworze! – ryknęłam z furią i potrząsnęłam dzieckiem.

Nie spostrzegłam, że całej sytuacji przygląda się mój małżonek, który dopiero co przekroczył próg domu, wracając z roboty.

– Rany, Ania, przecież mogło jej się coś stać!

Pobladł jak kreda i w jednej chwili odebrał mi małą z objęć.

– Sądzisz, że jestem ślepy? Przestałaś o siebie dbać, patrzysz na córeczkę z nienawiścią, jakby ci zawadzała, a do tego wrzeszczysz i nią potrząsasz – wymieniał moje przewinienia.

Zabrał mi moją córkę

Kiedy zaczęłam dochodzić do siebie, zupełnie jakby nagle wybudzono mnie z hipnozy, zdałam sobie sprawę, że właśnie trzęsłam niemowlakiem. Ogarnęło mnie przerażenie. Jak byłam w stanie uczynić coś takiego tak kruchej, bezbronnej istocie? Przecież to dziecko nawet nie ma pojęcia, co się wokół niego dzieje. Zalała mnie fala wstydu.

– Tomku, przysięgam, że nie miałam takiego zamiaru. Sama nie wiem, co się ze mną ostatnio wyprawia. Błagam cię... pozwól mi wziąć na ręce naszą córeczkę.

– Absolutnie nie ma takiej opcji. W twoim towarzystwie Hani grozi niebezpieczeństwo. Zabieram ją do mojej mamy. A ty powinnaś poszukać wsparcia u dobrego psychoterapeuty, bo twoje ostatnie zachowania są co najmniej niepokojące.

Byłam zdruzgotana, moje prośby poszły na marne. Kiedy małżonek opuścił mieszkanie, zabierając ze sobą naszą pociechę, osunęłam się na ziemię i zaniosłam się szlochem. Zupełnie jak w chwili, gdy dotarła do mnie wiadomość o tym, że zostanę matką. Co ze mnie za okropna osoba! Chciałam wyrządzić krzywdę mojemu maleństwu! Takie myśli kłębiły się w mojej udręczonej głowie. Już następnego ranka zapisałam się na spotkanie z psychologiem, a wkrótce potem rozpoczęłam regularne sesje terapeutyczne. Zdiagnozowano u mnie depresję poporodową, jednak do tej pory nie rozumiem, czemu akurat ja padłam ofiarą tej przypadłości. To takie okrutne i nieuczciwe. Przez całe lata pragnęłam zostać mamą bardziej niż czegokolwiek innego na świecie!

Krok po kroku wracałam do normalności

Codziennie odwiedziny u męża i córuni były dla mnie ważnym punktem dnia, a uśmiech maluszka z czasem naprawdę zaczął topić moje serce. Coraz śmielej przytulałam Haneczkę i brałam ją w ramiona. Powoli, powolutku budziło się we mnie uczucie bezgranicznej miłości do córeczki, właściwe dla każdej mamy. Nie wszystkie kobiety od razu doświadczają silnej więzi z dzieckiem i to absolutnie nie świadczy o ich złych umiejętnościach rodzicielskich.

Po czteromiesięcznej nieobecności Tomek wraz z małą Hanią w końcu zawitali w rodzinnych progach. Z powodu mojej choroby nie było mi dane uczestniczyć w wielu ważnych chwilach z życia naszej córuni. Nie mam pretensji do mojego męża, że trzymał Hanię z dala ode mnie. W pełni rozumiem, że w tamtej sytuacji nie miał innego wyjścia. Jeżeli zrobiłabym jej krzywdę, choćby nieumyślnie, nasz dom mógłby się rozpaść. Tylko dlatego, że mój mąż zareagował tak stanowczo, podjęłam terapię i nasze życie się unormowało. Obecnie Hania skończyła piąty rok życia i jest dla mnie wszystkim.

Reklama

Dzisiaj mam świadomość, że macierzyństwo to coś, do czego nigdy nie da się w pełni przygotować. Uważam, że o depresji poporodowej zbyt rzadko wspomina się w szkołach rodzenia. Po tym jak udało mi się wyjść z choroby, odwiedziłam koleżankę, która pracuje jako położna i podzieliłam się z nią swoimi przeżyciami. Od tamtej pory opowiadam tę historię kobietom, które przygotowują się do bycia mamami. Robię to po to, by mogły wyciągnąć z niej lekcję i uniknąć podobnych problemów.

Reklama
Reklama
Reklama