Reklama

Tak, babciu, znam już opowieść z twojej perspektywy. Ale ciekawie będzie przejść z niebieskiego pamiętnika damy do zielonego notatnika huzara… Oczywiście, nie bardzo w tej chwili interesowały mnie jego wspomnienia z koszar, ze wspólnych wypadów z przyjaciółmi, z manewrów. Zapiski były lakoniczne, wyrażone w krótkich żołnierskich słowach. Stawały się mniej formalne dopiero od tego samego dnia, w którym babcia zanotowała pierwsze spotkanie z przyszłym mężem. Chociaż język wciąż był diametralnie inny niż w wypadku kobiety. Przynajmniej na początku…

Reklama

Czy nie narobiłem nieszczęsnej kłopotów?

27 maja: Przyjęcie u sekretarza stanu Koszutskiego. Spodziewałem się, że będzie nudno i tak właśnie było. A z pewnością na wstępie. Przed dziewiętnastą zobaczyłem bowiem najpiękniejszą kobietę, jaką w życiu widziałem! Bóstwo! Burza ciemnorudych włosów, oczy zielone, sylwetka szczupła, pęcina niczym u rasowej klaczy. Za taką kobietę można się dać pokroić, spalić na ruszcie i pozwolić wydmuchnąć popiół w powietrze.

Niestety – mężatka. Towarzyszył jej gnom prawdziwy. Pokurcz o twarzy złośliwego karła. Może wcale nie tak mały, lecz od niej bez wątpienia niższy. Patrzyłem zatem tylko ukradkiem, napawając się jej urodą. Jak powiedział kiedyś generał Maczek, gdyśmy w towarzystwie oficerskim gwarzyli o kobietach: „Piękno z dobrem zazwyczaj się wiąże”. Albowiem kobieta piękna zazwyczaj jest i dobra. Rzecz jasna, prawdziwie piękna, a nie jeno lala malowana.

A ta była piękna nad podziw. I te głębokie, nieco jakby smutne oczy. Nie, nie „nieco”. Po prostu smutne. Lecz mężatka, nie uchodzi próbować zbliżenia, choć cały wieczór właściwie była sama, jeśli nie liczyć towarzystwa pań. Tymczasem około dwudziestej drugiej oczom mym ukazał się wstrętny widok. Gnom ów, ciągnąc ku wyjściu rudowłosą piękność, obrzucał ją obelgami. Nie zdzierżyłem. Bo i kto by zdzierżył patrzeć na taką scenę? Zwróciłem mu uwagę, iż tak postępować z damą nie uchodzi. Lecz gnom głupi począł się ciskać. Więc, chwyciwszy pokurcza pod klapy fraku, co na nim wisiał niby worek, wywlokłem go z salonu.

Przyznać trzeba, iż pięknie toczył się ze schodów, próbując w locie chwytać się poręczy. A gdy na dole wylądował, zerwał się na równe nogi i ciężkim przekleństwem we mnie cisnął. Co mnie jeno rozbawiło. Wróciłem do sali, lecz tam damy w opresji już nie zastałem. Pewnie ze wstydu uciekła, choć wszak towarzystwo całe trzymało jej stronę. Tak to już jest z niewiastami.

Spałem źle. Dopadły mnie wyrzuty sumienia, czy aby postąpiłem słusznie, czy nie narobiłem nieszczęsnej kłopotów.

Niesamowite. Ta sama opowieść z dwóch odmiennych punktów widzenia relacjonowana. A jednak, mimo różnic, końcowe wnioski okazały się całkiem podobne. Pasowali do siebie ci moi dziadkowie najwyraźniej jak ulał, choć wtedy jeszcze o tym nie wiedzieli…

Mówiła z gniewem, ale spoglądała bez gniewu

30 maja: Wczoraj rozmowa z Wandą M. Przystojna i smaczna kobieta, aczkolwiek nieco poza moim gustem, lecz miła w obejściu, i bardziej ją traktuję jak kompaniona niż przyjaciółkę płci przeciwnej. Rzecz jasna, słyszała już o skandalu na przyjęciu. Skandalu! Ponoć wstyd przyniosłem owej rudowłosej piękności. Trudno mi to znieść, pragnąłbym dokonać zadośćuczynienia.

„Bądź jutro w pijalni czekolady przy Krakowskim” – rzekła Wanda.

„To nie miejsce dla oficera – oburzyłem się. – Co ja, mamka jestem, by uczęszczać po takich lokalach? Nie pijam czekolady”.

Namawiała, więc uległem w końcu. A o zapowiedzianej godzinie zjawiły się obie. Boże na niebiesiech, jakaż ta niewiasta jest piękna! Ledwie weszły, a zerwałem się z miejsca, choć miałem siedzieć spokojnie. Dostrzegła, poznała, zmarszczyła brwi. Opanowały mnie złe przeczucia. Podszedłem jednak, by się jej przedstawić i usprawiedliwić się przed nią. Odprawiła mnie chłodno, prawie niegrzecznie. Odszedłem. Jednakowoż te oczy… Cudowne. I wąska kibić, i burza włosów. Jakże chętnie bym się zagłębił w ich gąszcz, w kuszącą woń… Mówiła z gniewem, ale spoglądała bez gniewu.

Lecz to mężatka! Wanda wprawdzie twierdzi, żem głupi z moimi skrupułami – i pewnie ma rację – lecz jakoż to zabierać tak cudowną niewiastę innemu? A może by spróbować? Skoro gnom nie docenia skarbu, zasłużył, by go stracić.

Precz, złe myśli! Do dzieła, dziadku! – miałam ochotę wykrzyknąć, czytając te wynurzenia. Co za ludzie?! On wolny, ona nieszczęśliwa, ewidentnie szukająca opiekuńczych skrzydeł. Czy można sobie wymarzyć coś bardziej romantycznego?
Z wypiekami na twarzy zagłębiłam się w wyraźnym, lecz nieco kanciastym piśmie, tak różnym od krągłych liter kreślonych przez babcię. Koniec historii znałam, lecz nie przeszkadzało mi to śledzić w napięciu rozwoju zdarzeń.

31 maja: Nie zwykłem wstawać tak rano, jeśli właśnie nie moja kolej służby w koszarach. Lecz skoro Wanda powiedziała, iż mogę spotkać pod kościołem Miłosierdzia Bożego tę piękność, wybrałem się. I, Bóg mi świadkiem, nie żałuję. Jak ta kobieta się porusza, jak chodzi! Miałem wrażenie, że patrzę nie na istotę ludzką, lecz grecką boginię. Pierś pięknie podana do przodu, krok godny pierwszej czempionki z najlepszej stadniny… Czy można się dziwić, iż czekałem na koniec nabożeństwa, by móc ją znów ujrzeć? Wprawdzie udała, że mnie nie widzi, lecz wiem dobrze, iż było inaczej!

Nasze palce spotkały się na chwilę

2 czerwca: Jutro wyślę jej kwiaty. Bo jutro przypadają jej urodziny – o czym wiem od Wandy, rzecz jasna – a przy okazji mija tydzień od feralnego dla niej przyjęcia. Zda mi się, że moja przyjaciółka postanowiła nas połączyć, skoro już do tego przyszło. Wiem, iż miała swego czasu chrapkę na wspólny nasz romans, jednak zdaje mi się, że wzniosła się ponad to. A skoro tak…

Lecz moja wybranka jest mężatką. Nieszczęśliwą, jak utrzymuje Wanda, ale... Ale kosz kwiatów nie zaszkodzi. Tym bardziej że jej męża nie ma i przez jakiś czas nie będzie. Siedemdziesiąt róż. Pewnie zrozumie, iż uczciłem dziesięcioma każdy dzień od naszego spotkania. Pewnie zrozumie.

W tym miejscu dziadek Zygmunt zapisał dwie kolejne daty, lecz zapiski przy obu były poświęcone jego służbie w koszarach. Z mojego punktu widzenia – nic szczególnego. Jednak zaraz potem…

7 czerwca: Pojawiłem się znów pod kościołem. I tym razem odpowiedziała pozdrowieniem, zarówno gdy wchodziła na mszę, jak i po niej. Na pewno już wie, że coś do niej poczułem. Wszak nie może być głupią. Nie ona! Cóż, dziś po południu Wanda dostarczy jej liścik. A co dalej będzie, Bóg jeden wie. A może i diabeł?

8 czerwca: Gdy dotknąłem jej dłoni, przeszył mnie dreszcz. Dotyk ukradkowy, prawie tajemny. Nasze palce spotkały się na chwilę i ona zdała mi się i sekundą, i całymi eonami. Zgodziła się na schadzkę w parku, a to dla mnie dziś najcenniejsze, najwspanialsze, co mogłem osiągnąć.

Cudowna! Nasze spojrzenia spotkały się tylko raz, ale powiedziały tak wiele. Więcej, niż wypada, więcej, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić.

Wanda zachwycona. Coraz bardziej opanowuje mnie przekonanie, że pragnie nas połączyć dlatego właśnie, iż ze mną jej romans się nie udał. A może to jej dobra natura bierze górę nad żalem? Bo dobra to kobieta, tego nie sposób jej odmówić.

Wanda… To osoba wciąż dla mnie nieco tajemnicza, i pewnie tak już zostanie. A przecież okazała się dobrym duchem moich przodków. Duchem, bez którego historia rodziny potoczyłaby się pewnie zupełnie inaczej. Czytałam dalej. To fascynujące móc śledzić tę samą historię z dwóch różnych, choć ostatecznie zbieżnych punktów widzenia.

Czy aby jestem przy zdrowych zmysłach?

11 czerwca: Dziś pierwszy pocałunek. Jeśli uprzedni dotyk dłoni zdawał mi się sięgnięciem nieba, to nie wiem, jak nazwać to odczucie. Nie wiem i niechaj tak zostanie. Miałem wrażenie, jakbym znalazł się w samym raju. I chociaż nie pozwoliła na nic więcej, będę ten pocałunek pielęgnował we wspomnieniach. Choćby był jedynym, co udało mi się osiągnąć. Choćbym już nigdy nie miał zaznać rozkoszy w objęciach kobiety. Bo jeśli to nie będą jej objęcia, nie chcę podobnych doznań.

Odnosiłam wrażenie, że dziadek Zygmunt przeżył to spotkanie mocniej od babci. Ona, uwięziona w konwenansach, miotana wyrzutami sumienia, broniła się jeszcze przed uczuciem. On już nie… I znów miałam ochotę krzyknąć „Naprzód! Nie patrz na nic, zdobądź ją!”.

14 czerwca: Dziś pojechaliśmy do lasu opodal Otwocka. Zgodziła się, kiedy zapewniłem, że z mojej strony nic jej nie zagraża, nie uczynię nic, czego by sobie nie życzyła, a przynajmniej znajdziemy się z dala od ciekawskich oczu i plotkarskich języków.

Spacer upojny w zapachu sosen i brzóz, w cieniu dębów i buków. Szliśmy, trzymając się za ręce, niby niewinne dzieci, choć każde mocniejsze uściśnięcie dłoni zdawało mi się zachętą do działania. Powstrzymałem się. Jedynie przy samochodzie, przed odjazdem, odważyłem się ją pocałować. Wargi miała gorące i mógłbym przysiąc, iż cała była rozpalona, jednak gdym próbował sięgnąć śmielej, przebić się dłonią przez spódnicę, umknęła mi. A ja nie odważyłem się być bardziej natarczywym. Najbardziej na świecie lękałbym się ją stracić.

18 czerwca: Zakochałem się. Mogę to ukrywać przed całym światem, nawet przed nią, lecz przecież nie przed samym sobą! Kocham ją i pragnę tylko jej szczęścia. Czy aby jestem przy zdrowych zmysłach? Nie wiem i nie wydaje się to istotne!

Mogłem wyczytać właściwą odpowiedź

25 czerwca: Dzisiaj… Znów pojechaliśmy do naszego ulubionego lasu pod Otwockiem. Jej mąż udał się do Poznania na jakieś targi. Kramarz! Gdybym miał taką kobietę w domu, siedziałbym przy niej murem. Tak, dzisiaj… Dżentelmeni nie opowiadają o takich sprawach, więc i ja niewiele powiem, nawet wiedząc, że nikt inny tego nie przeczyta. Lecz dziś po raz pierwszy odniosłem wrażenie, że moja piękna rudowłosa jest tylko moja. Że nie należy już w żadnym calu do swojego małżonka, lecz stała się gotowa, aby przyjąć mnie całego, z całym dobrodziejstwem i całym kłopotem mego inwentarza…

Jak to powiedziała po wszystkim? „Stało się”. Z początku nie wiedziałem, czy to w jej ustach radość, czy rozpacz raczej. Lecz w uśmiechu, który pojawił się po chwili, mogłem wyczytać właściwą odpowiedź. Należymy do siebie, i chociaż nie śmiem jeszcze zadać tego ostatecznego pytania, mam nadzieję, że gdy wreszcie padnie, uzyskam upragnioną odpowiedź.

Oderwałam się od pamiętnika. Miałam wrażenie, że zwierzenia dziadka, mimo wojskowej suchości stylu, są bodaj bardziej bogate w treść i emocje niż wspomnienia babci. A może właśnie dlatego, że jego żołnierski język okazywał się bardziej esencjonalny? Zapiski pod następną datą nie wnosiły wiele do historii miłosnej. Dziadek został wysłany na manewry, przez dwa tygodnie przebywał z pułkiem w polu. Wspominał oczywiście swoją miłość, lecz wpisy stały się rzadkie i bardziej lakoniczne. A gdy wrócił, najwyraźniej – podobnie jak babcia – oddał się ognistemu romansowi, roztopił w miłości i mniej czasu poświęcał swojemu pamiętnikowi. Kolejny ważny wpis pochodził z sierpnia. Był dzień wcześniejszy niż podobna notatka w pamiętniku babci.

Skoro już do tego przyszło…

26 sierpnia: Oświadczyłem się. Nie było kosza kwiatów ani pierścionka z brylantem. Po prostu się oświadczyłem. Uczyniłem to z duszą na ramieniu. I to nawet wydało mi się zabawne. Ja, którym z legionami przebył szlak goryczy, którym wpierw brał udział w wojnie o Lwów, a potem zmagałem się z bolszewikami w dwudziestym roku! Czułem się w tej chwili tak, jakbym miał ruszyć sam na umocnienia wroga przez kolczaste zasieki! A przecież spodziewałem się, jaka będzie odpowiedź…

Spodziewałem? Pewnie tak. Lecz jednocześnie czułem obawę, że moja wybranka zlęknie się w ostatniej chwili, że nie zechce rujnować swojego dotychczasowego życia. Czy mógłbym mieć o to pretensje? To ona miałaby odejść od męża, skazać się na opinię rozwódki, zdradliwej kobiety.

„Jakiej odpowiedzi się spodziewasz, miły?” – spytała po prostu.

„Moje serce, moją duszę i moje życie złożyłem w twoje dłonie – odparłem. – Jestem gotów na wszystko!”.

Milczała przez dłuższą chwilę, a potem powiedziała cicho:

„Jeśli jesteś tak zdecydowany, to i ja jestem gotowa… Jutro porozmawiam z mężem. Nie chcę go więcej oszukiwać, skoro już do tego przyszło…” – usłyszałem w odpowiedzi.

Nigdy jeszcze nie byłem tak szczęśliwy. Gdybym był poetą, pewnie znalazłbym właściwe słowa. Lecz jestem jedynie żołnierzem, więc to musi wystarczyć: jestem szczęśliwy.

Podniosłam wzrok znad pamiętnika, otarłam płynące po policzkach łzy. Dziękuję wam, moi przodkowie. Dziękuję za tę piękną historię. I niech nikt nie waży się was oceniać!

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama