„Zakochałam się dopiero, gdy miałam pierścionek zaręczynowy na palcu. Ale moim wybrankiem wcale nie był narzeczony”
„Uśmiechnęłam się, dałam się pocałować, przytulić, obsypać gratulacjami od znajomych. Ale w środku… była pustka. Jakby ktoś odłączył mnie od prądu. Patrzyłam na pierścionek i nie mogłam przestać się zastanawiać: czy to jest ta wielka miłość?”.

- Redakcja
Zawsze myślałam, że miłość to coś, co trwa, co się po prostu ma. Tak jak się ma ulubioną kawę z rana, swoje miejsce na kanapie i dźwięk jego kluczy w drzwiach, który po latach zaczyna uspokajać bardziej niż jakakolwiek melodia. Z Darkiem byliśmy razem pięć lat. Pięć pełnych sezonów, świąt, wakacji, kłótni o pierdoły i cichych wieczorów przy telewizorze. Kochałam go. Może nie ślepą miłością, nie tak jak na początku, ale... przecież to normalne, prawda?
Czekałam na zaręczyny. Każdy weekend, każda randka, każde jego: „Mam dla ciebie niespodziankę”, kończyło się w mojej głowie obrazem pierścionka. W końcu się oświadczył. Po pięciu latach. Klasyka – kolacja, świeczki, knajpa nad Wisłą. Klęknął. Uśmiechał się jak chłopiec, ręce mu drżały. Powiedziałam „tak”.
To brzmi jak bajka. Ale nie poczułam nic. Kompletnie nic. Uśmiechnęłam się, dałam się pocałować, przytulić, obsypać gratulacjami od znajomych. Ale w środku… była pustka. Jakby ktoś odłączył mnie od prądu. Patrzyłam na pierścionek i nie mogłam przestać się zastanawiać: co jeśli to nie jest ta wielka miłość? Co, jeśli została mi tylko lojalność? Ale nikogo innego nie było w moim życiu.
– I jak zaręczyny, księżniczko? – Marta wsypała dwie łyżeczki cukru do kawy, przyglądając mi się spod przymrużonych powiek. – Powinnaś być wniebowzięta, a ty wyglądasz, jakbyś przed chwilą dostała wezwanie na komisję wojskową.
– No co ty... cieszę się – próbowałam się uśmiechnąć. – Było pięknie. Darek się postarał. Pierścionek, kolacja, wszystko jak z bajki.
– Ale?
– Ale nic – wzruszyłam ramionami. – Po prostu… to wszystko jest takie nagłe.
– Po pięciu latach to raczej nie „nagłe”, tylko zaskakująco „w końcu”. Kamila, serio. Albo jesteś szczęśliwa, albo robisz dobrą minę do złej gry.
Zamrugałam. Nie byłam gotowa na to pytanie.
– A ty… kochasz go w ogóle?
Pokiwałam głową, ale raczej dla świętego spokoju. Zamiast odpowiedzi, upiłam łyk kawy. Gorzkiej, choć z cukrem. Zupełnie jak mój związek.
Zostawił mnie samą z myślami
Kiedyś lubiłam lotniska. Dziś to miejsce przypominało mi tylko o tym, że zostaję tu sama, a on znika. Darek wyjeżdżał na pół roku do Danii. Projekt, kontrakt, rozwój, kariera – same ważne słowa, których od miesięcy słuchałam z napiętym uśmiechem.
Stałam obok niego, ściśnięta w płaszczu, mimo że w hali było duszno. On mówił coś o nowym mieszkaniu, które dostanie na miejscu. O tym, że będzie dzwonił codziennie, że to tylko kilka miesięcy, że wszystko będzie dobrze.
– Będziesz tęsknić? – zapytał, kiedy spojrzał mi prosto w oczy.
– Jasne, że tak – skłamałam bez chwili zawahania. Bo przecież to byłoby nieludzkie – nie tęsknić za narzeczonym.
Uśmiechnął się, pocałował mnie w czoło i ruszył do bramek. Patrzyłam, jak znika. A potem... poczułam ulgę. Ulgę tak wyraźną, że aż mnie przestraszyła.
Pierwsze dni były dziwnie ciche. Mieszkanie, zazwyczaj pełne jego obecności – tej fizycznej, szeleszczącej gazetami, stukającej ołówkiem – nagle przestało wydawać wszelkie dźwięki. I ja też jakbym przestała. Ale tylko na chwilę.
W pracy pojawił się nowy pracownik, Adam. Wyższy ode mnie, z nonszalanckim uśmiechem i takim sposobem mówienia, że każde „hej” brzmiało jak „chodź, pogadamy o życiu”. Najpierw rozmawialiśmy tylko służbowo. Potem zaczęliśmy się śmiać. A potem... spojrzał na mnie tak, jak Darek nie patrzył od lat. Jakbym znowu była kimś ważnym.
– Fajny był ten twój pomysł z hasłem kampanii – rzucił, nachylając się nad moim laptopem. – Masz głowę pełną dziwnych, ale trafnych pomysłów. Podoba mi się to.
– Dzięki – uśmiechnęłam się, czując, jak coś we mnie się kurczy. Albo się rodzi.
Mogliśmy się tylko przyjaźnić
Zaczęło się od drobiazgów. Wspólna kawa po spotkaniu. Spacer, bo autobus miałam dopiero za pół godziny. Pogadanki o pracy, serialach, o tym, jak bardzo nie chce się wstawać w poniedziałki. Adam był lekki. Nie udawał kogoś, kim nie był. Potrafił milczeć ze mną, kiedy nie miałam siły mówić, i śmiać się głośno z rzeczy, które mnie samej wydawały się nieśmieszne.
Kiedyś, wracając z pracy, usiedliśmy na ławce w parku. Naokoło biegały dzieci, ktoś karmił gołębie, a słońce robiło się pomarańczowe.
– Ty jesteś zaręczona, prawda? – zapytał cicho, nie patrząc na mnie.
– Mhm – przytaknęłam. – Od kilku tygodni.
– I jesteś szczęśliwa?
Zamilkłam. Właściwie... nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Czasem się zastanawiam, co by było, gdybyśmy się poznali wcześniej – dodał po chwili.
Spojrzałam na niego. Szczerze.
– Może nic – szepnęłam. – Może bym nie zauważyła.
– A może zauważyłabyś wszystko.
Ten moment... coś się wtedy przesunęło we mnie. Jakby ktoś przestawił mi kompas. Wiedziałam, że robię coś niebezpiecznego. Porównywałam. Patrzyłam, jak Adam dba o detale, jak słucha, jak potrafi się śmiać sam z siebie. A potem wracałam do pustego mieszkania, w którym czekał tylko głos Darka przez telefon i kalendarz z datą ślubu, która nie brzmiała już jak „nasze szczęście”, tylko jak „deadline”.
Wieczorami gryzły mnie wyrzuty sumienia. Przecież nie zrobiłam nic złego. Przecież nie zdradziłam. A jednak...
– Kiedy serce wybiera inaczej, to co zostaje? – zapytałam raz Martę, gdy przyszła na wino.
– Czasem lojalność. Czasem strach. A czasem... nic – odpowiedziała i nalała mi jeszcze pół kieliszka.
Uciekałam przed uczuciem
To był zwykły czwartek. A może to był ten właśnie problem – że stał się zbyt zwykły. Pomyślałam, że jeśli teraz czegoś nie zrobię, to ta historia wciągnie mnie do końca. Że już nie będzie odwrotu. Dlatego zrobiłam to.
Napisałam Adamowi wiadomość: „Nie mogę dłużej się z Tobą spotykać. To wszystko wymyka się spod kontroli. Przepraszam. To nie Twoja wina. Proszę, nie odpisuj”.
Napisałam. Wysłałam. I natychmiast pożałowałam.
Zerwało mi się coś w środku. Tak jakby puściła ostatnia nitka, która jeszcze trzymała moje życie w całości. Usiadłam na podłodze w kuchni, przy lodówce, jakby to miejsce mogło mnie ochronić. Czekałam, może odpisze. Może zadzwoni i powie: „Rozumiem” albo „Nie zostawię cię tak”. Cokolwiek. Ale Adam milczał.
Minęły dwa dni. W pracy mijałam go bez słowa. On też się nie odzywał. Patrzył tylko, kiedy myślał, że nie widzę.
A potem przyszedł SMS: „Nie chciałem się zakochać. Ale się zakochałem. Wyjeżdżam za kilka dni. Bądź szczęśliwa”.
Stałam na przystanku, gdy to przeczytałam. Deszcz padał mi w oczy, ale nic nie bolało mnie tak jak to jedno zdanie. Gapiłam się w ekran, jakby dało się to zatrzymać. Cofnąć. Zmienić zakończenie tej sceny.
Wieczorem próbowałam ułożyć sobie w głowie, co powiem Darkowi, kiedy wróci. Nic mi nie pasowało. Bo każde słowo brzmiało jak kłamstwo. Ale milczenie... milczenie było zdradą gorszą niż każde słowo. A ja byłam mistrzynią w milczeniu.
Podjęłam swoją decyzję
Spotkaliśmy się na dworcu. Padał deszcz. Adam miał na sobie ten ciemny płaszcz, który zawsze kojarzył mi się z zimą. I z jego spojrzeniem, które mówiło wszystko, czego nigdy nie wypowiedział.
– Dzięki, że przyszłaś – powiedział. – Nie liczyłem na to.
– Chciałam się pożegnać – odpowiedziałam. Głos mi drżał, mimo że starałam się brzmieć spokojnie.
Nie padły żadne wielkie słowa. Żadnych deklaracji, żadnych dramatów. Ale to właśnie było najbardziej dramatyczne. Staliśmy obok siebie, tak blisko, że czułam jego ciepło, i tak daleko, że nie potrafiłam sięgnąć ręką.
– Pojedź ze mną – powiedział nagle. – Nie jako... nie wiem. Po prostu. Wyjedźmy. Zostawmy to wszystko.
Zamarłam. Spojrzałam mu w oczy. Spojrzałam na usta, które znałam tylko z rozmów. Na dłonie, które nigdy mnie nie dotknęły, a które czułam na skórze.
– Nie mogę – wyszeptałam. – Nie jestem taka odważna.
– Ale jesteś nieszczęśliwa. I to widać.
– Tak... – uśmiechnęłam się smutno. – Ale z nieszczęściem można się oswoić. Z żalem też. Z żalem przynajmniej wiesz, że kochałaś.
Pociąg zasygnalizował odjazd. Adam wziął walizkę. Spojrzał na mnie ostatni raz.
– Gdybyś zmieniła zdanie...
– Nie zmienię – przerwałam mu. – Ale dziękuję. Za wszystko.
Wróciłam do mieszkania. Zgasiłam światło. Wyjęłam planer ślubny z szuflady. Przewróciłam stronę z listą zaproszonych gości. Zaczęłam kreślić plan ceremonii. I tylko ręka mi się trzęsła.
Wybrałam lojalność i przyszłość
Minęły dwa miesiące. Suknia już wybrana. Sala zarezerwowana. Mama codziennie dzwoni z pytaniami o kwiaty, o winietki, o menu. A ja codziennie wstaję z myślą, że powinnam czuć coś więcej. Ale nie czuję.
Darek wrócił z Danii w świetnym humorze. Przywiózł czekoladki, nowe pomysły na ślub, masę zdjęć z kopenhaskich ulic. Patrzył na mnie jak na kobietę swojego życia, a ja… ja byłam kobietą, która nauczyła się grać tę rolę.
Wieczorami przeglądam zdjęcia z telefonu. Nie mam tam żadnego wspólnego zdjęcia z Adamem – ale mam jego SMS. Tylko jeden. Nie usunęłam. Trzymam go jak pamiątkę po życiu, którego nie wybrałam.
Ostatnio spojrzałam na siebie w lustrze. Makijaż, loki, biały szlafrok z napisem „Przyszła Panna Młoda”. I wiecie co? Nie poznałam tej dziewczyny. Jej oczy były puste. Jej usta uśmiechnięte tylko po to, żeby nikt się nie domyślił. Ona podjęła decyzję. Wybrała to, co znane. To, co bezpieczne.
– Kamila, jesteś pewna? – zapytała Marta, kiedy pomagała mi przymierzyć suknię.
– Jestem – odpowiedziałam bez zawahania.
Nie dlatego, że byłam. Ale dlatego, że już nie chciałam czuć, że mogłam wybrać inaczej.
Adam czasem mi się śni. Mówi do mnie: „Jeszcze nie jest za późno”. Ale rano budzę się obok Darka i wiem, że jest. Że już wszystko zdecydowane. Że teraz będę żoną. A potem może matką. A potem...
Może kiedyś nauczę się kochać go znowu. A może po prostu nauczę się nie pamiętać.
Kamila, 30 lat
Czytaj także:
- „Rodzice chcieli mnie wydziedziczyć, bo żyłam w grzechu. Nie zamierzałam brać ślubu, bo po co mi ten papierek”
- „Wyszłam za bogatego prawnika z Warszawy. Ludzie gadają, że jestem wyrachowana i pazerna, ale prawda jest zupełnie inna”
- „Miałam wyrzuty, że zdradziłam męża. Ale gdy Marek dowiedział się, że mam kochanka, tylko zaśmiał mi się w twarz”