„Zakochałam się na kursie prawa jazdy. Instruktor zrobił na mnie takie wrażenie, że od razu dałam mu zielone światło”
„Kiedy pierwszy raz spotkałam Marcina, nie miałam zbyt wielkich oczekiwań. Był czwartym instruktorem, z którym przyszło mi współpracować, a moja wiara w to, że kiedykolwiek zdam egzamin, była bliska zeru. Marcin od razu wyróżniał się na tle poprzednich instruktorów – nie był ani zbyt surowy, ani przesadnie entuzjastyczny. Wydawał się spokojny, a jego ton głosu emanował pewnością siebie, która w jakiś sposób udzielała się również mnie”.

- Redakcja
Nazywam się Kinga i od dłuższego czasu zmagam się z jednym z największych wyzwań mojego życia – zdobyciem prawa jazdy. Można powiedzieć, że to dla mnie coś więcej niż tylko dokument, to symbol mojej niezależności i dorosłości, o której marzę. Niestety, dotychczasowe podejścia do egzaminu kończyły się niepowodzeniem, a każde kolejne podejście wywoływało we mnie jeszcze większy stres i frustrację.
Pamiętam swoje pierwsze próby na placu manewrowym, ręce drżące na kierownicy i łzy złości, gdy po raz kolejny nie udało mi się ruszyć samochodu bez szarpnięć. Moje wcześniejsze doświadczenia z instruktorami były dalekie od ideału. Większość z nich nie potrafiła mnie wesprzeć, często wylewali swoje frustracje na mnie, co tylko pogłębiało mój lęk przed kolejnymi próbami. Czułam się jakby mnie oceniali, zamiast uczyć i wspierać.
Z czasem zaczęłam się zastanawiać, czy kiedykolwiek zdołam przełamać tę barierę. Dla mnie prawo jazdy było czymś więcej niż formalnością – to była szansa na nowy rozdział w życiu, na niezależność i wolność. Niestety, strach przed kolejną porażką oraz brak wsparcia ze strony instruktorów stawały się niemal nie do zniesienia. Każda nieudana próba przypominała mi, że jestem daleka od spełnienia swojego marzenia. Aż pewnego dnia trafiłam na nowego instruktora i, choć początkowo podchodziłam do tego z rezerwą, nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo odmieni on moje życie.
Nowy instruktor, nowa nadzieja
Kiedy pierwszy raz spotkałam Marcina, nie miałam zbyt wielkich oczekiwań. Był czwartym instruktorem, z którym przyszło mi współpracować, a moja wiara w to, że kiedykolwiek zdam egzamin, była bliska zeru. Marcin od razu wyróżniał się na tle poprzednich instruktorów – nie był ani zbyt surowy, ani przesadnie entuzjastyczny. Wydawał się spokojny, a jego ton głosu emanował pewnością siebie, która w jakiś sposób udzielała się również mnie.
Już na pierwszym spotkaniu, po krótkim przedstawieniu się, Marcin zapytał o moje doświadczenia i obawy. Byłam trochę zaskoczona, że ktoś w końcu pyta o moje odczucia, a nie tylko o umiejętności techniczne. Z lekką nieśmiałością opowiedziałam mu o poprzednich nieudanych próbach, o lęku przed kolejnym niezdanym egzaminem i braku wsparcia ze strony innych instruktorów. Marcin wysłuchał mnie w milczeniu, a potem powiedział coś, co na nowo obudziło we mnie nadzieję.
– Kinga, jestem tutaj, żeby ci pomóc. Razem na pewno sobie poradzimy – zapewnił, uśmiechając się życzliwie. – Ważne, żebyś uwierzyła w siebie i pamiętała, że to nie egzamin definiuje, kim jesteś.
Jego słowa trafiły prosto do mojego serca. Po raz pierwszy ktoś nie tylko mnie słuchał, ale również dawał mi poczucie, że nie jestem w tym sama. Marcin wydawał się zupełnie inny niż poprzedni instruktorzy. Jego podejście było bardziej ludzkie, empatyczne. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak bardzo różnił się od innych. Czy to kwestia doświadczenia, osobowości, czy może po prostu takiego wewnętrznego spokoju, który miał w sobie? Nie mogłam się doczekać kolejnych zajęć, choć wciąż czułam pewien niepokój. Jednak dzięki Marcinowi zaczynałam wierzyć, że trzeci raz może być tym szczęśliwym.
Pogawędki w samochodzie
Z każdą kolejną lekcją z Marcinem zaczynałam czuć się coraz bardziej komfortowo za kierownicą. Zamiast skupiać się na moich błędach, Marcin konsekwentnie podkreślał to, co robiłam dobrze, a jego cierpliwość i spokojne tłumaczenia sprawiały, że nabierałam pewności siebie. Nawet wtedy, gdy coś mi się nie udawało, potrafił obrócić to w lekcję, a nie w porażkę.
Pewnego dnia, po zakończonej jeździe, Marcin zaproponował, żebyśmy zrobili sobie przerwę na kawę. Usiedliśmy w małej kawiarni, a rozmowa, która miała być początkowo jedynie krótkim przerywnikiem, przerodziła się w dłuższą pogawędkę. Po raz pierwszy mogłam się odprężyć i nie myśleć o zbliżającym się egzaminie.
Rozmawialiśmy o życiu, o tym, co nas interesuje i co sprawia, że czujemy się szczęśliwi. Marcin opowiedział mi o swojej pasji do podróży i o miejscach, które odwiedził. Z zaskoczeniem odkryłam, że mamy wiele wspólnych zainteresowań. Ja również marzyłam o podróżach, o odkrywaniu nowych miejsc i kultur. Marcin, mówiąc o swoich doświadczeniach, zarażał mnie swoją pasją i optymizmem.
– Wiesz, Kinga, najważniejsze to nigdy nie przestawać marzyć – powiedział, gdy nasza rozmowa zeszła na temat przyszłości. – Właśnie marzenia sprawiają, że życie nabiera barw.
Patrzyłam na niego z wdzięcznością, zaskoczona, jak wiele ciepła i zrozumienia można odnaleźć w osobie, która miała być tylko moim instruktorem. Z czasem przestałam go postrzegać jedynie jako nauczyciela – stawał się dla mnie kimś więcej, przyjacielem, któremu mogłam zaufać i z którym mogłam dzielić się swoimi obawami i radościami. Ta zmiana w naszej relacji dodawała mi otuchy i motywacji. Zaczynałam wierzyć, że nie tylko zdam egzamin, ale że wreszcie będę mogła spełniać swoje marzenia o podróżach i odkrywaniu świata, mając przy sobie osobę, która wierzy we mnie i wspiera na każdym kroku.
Dzień egzaminu
Nadszedł dzień egzaminu, który jeszcze niedawno wydawał mi się odległym i przerażającym celem. Tym razem, jednak, podchodziłam do niego z nową pewnością siebie, którą zawdzięczałam Marcinowi. W drodze na miejsce egzaminu przypomniałam sobie wszystkie lekcje, w których Marcin powtarzał mi, jak ważne jest zachowanie spokoju i skupienie na tym, co umiem. Każda rada, każda chwila wsparcia, które mi okazał, w końcu miały znaleźć swoje odbicie w rzeczywistości.
Podczas jazdy egzaminacyjnej byłam zaskakująco spokojna. Czułam, jak wiele się nauczyłam, i byłam w stanie to wykorzystać. Każdy manewr wykonywałam z precyzją i pewnością siebie, której wcześniej mi brakowało. Wiedziałam, że nawet jeśli popełnię jakiś drobny błąd, to nie będzie to koniec świata. Wszystko dzięki Marcinowi, który nauczył mnie, że warto próbować i nie poddawać się mimo przeszkód. Kiedy egzaminator oznajmił, że zdałam, poczułam ogromną ulgę i radość. Wydawało się, że ciężar spadł mi z serca. Po zakończeniu formalności wyszłam na zewnątrz i zobaczyłam Marcina, który czekał na mnie z uśmiechem i bukietem kwiatów.
– Gratuluję, Kinga! Wiedziałem, że ci się uda – powiedział, wręczając mi kwiaty.
Byłam wzruszona tym gestem. Kwiaty były symbolem naszej wspólnej drogi, pełnej wyzwań, ale i sukcesów. W mojej głowie pojawił się wewnętrzny monolog: „To dzięki niemu udało mi się to osiągnąć. Bez jego wsparcia i wiary we mnie, nie byłabym tu, gdzie jestem dzisiaj”. Gdy wzięłam kwiaty do ręki, poczułam ciepło i wdzięczność za to, że Marcin stał się nie tylko moim instruktorem, ale też kimś wyjątkowym w moim życiu. Zastanawiałam się, co dalej z naszą relacją – czy ta bliskość, która się między nami narodziła, będzie rozwijać się dalej? Czułam, że nasza wspólna podróż dopiero się zaczyna, i że przed nami jeszcze wiele wspaniałych chwil.
Pierwsza kawa
Kilka dni po zdaniu egzaminu umówiłam się z Marcinem na kawę. Chciałam podziękować mu za wszystko i porozmawiać bez pośpiechu. Spotkaliśmy się w tej samej kawiarni, w której wiele miesięcy wcześniej odbyliśmy pierwszą dłuższą rozmowę. Tym razem atmosfera była zupełnie inna – pełna spokoju i radości z osiągnięcia celu, który jeszcze niedawno wydawał mi się nieosiągalny.
Usiedliśmy przy stoliku z widokiem na ulicę i zamówiliśmy nasze ulubione napoje. Rozmowa potoczyła się swobodnie, tak jakbyśmy znali się od zawsze. Marcin zaczął opowiadać o swoich planach podróżniczych, a ja z zapałem słuchałam, jak snuje wizje odwiedzania nowych miejsc. Byliśmy zgodni co do tego, że podróże są czymś więcej niż tylko zwiedzaniem – to szansa na poznanie siebie i odkrycie, co naprawdę jest ważne.
– Wiesz, Marcin, zawsze marzyłam o tym, żeby zwiedzić Europę – wyznałam, nieco nieśmiało. – Tyle jest miejsc, które chciałabym zobaczyć, tyle historii, które chciałabym poznać.
– To dlaczego by nie zrobić tego razem? – zaproponował z błyskiem w oku, który zdradzał, że również czuł, że między nami iskrzy coś więcej niż tylko przyjaźń.
Jego słowa były dla mnie zarówno zaskoczeniem, jak i spełnieniem skrytego pragnienia. Odkrycie, że mamy wspólne marzenia, dodało mi odwagi. Poczułam, że razem możemy osiągnąć znacznie więcej niż każde z osobna. Rozmawiając o naszych przyszłych podróżach, poczułam ciepło rozchodzące się po całym ciele. Było to uczucie ekscytacji i nadziei na to, co może nas czekać. Każda chwila spędzona z Marcinem była dowodem na to, że nasze drogi skrzyżowały się nie bez powodu. Wychodząc z kawiarni, czułam, że nasze spotkanie było czymś więcej niż tylko przyjacielską kawą. Zaczęłam rozważać, że być może Marcin jest kimś, kogo chciałabym mieć u boku na dłużej – zarówno w podróżach, jak i w codziennym życiu.
Planowanie przyszłości
Pół roku później, nasza relacja z Marcinem rozkwitła w coś, co trudno było już nazwać tylko przyjaźnią. Spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu, a każda rozmowa, każde spotkanie tylko pogłębiały nasze więzi. Wspólne chwile były pełne śmiechu, ciepła i wzajemnego zrozumienia. W pewien letni wieczór, siedząc na tarasie jego mieszkania, zaczęliśmy snuć bardziej konkretne plany dotyczące wspólnego roadtripu po Europie. Rozłożone na stole mapy, przewodniki i notatki były dowodem na to, jak bardzo to marzenie stało się dla nas realne. Z podekscytowaniem omawialiśmy trasę, miejsca, które chcielibyśmy zobaczyć, oraz przygody, które czekały na nas po drodze.
– Myślisz, że to dobry moment, aby ruszyć w taką podróż? – zapytałam, patrząc na Marcina, w oczach którego dostrzegłam ten sam zapał i determinację, które towarzyszyły mi od początku naszej znajomości.
– Myślę, że nie moglibyśmy znaleźć lepszego momentu – odpowiedział z uśmiechem, który był jak promień słońca w deszczowy dzień. – Przez ten czas nauczyliśmy się od siebie nawzajem wiele rzeczy i wierzę, że razem możemy zdziałać cuda.
Te słowa były dla mnie jak przypieczętowanie wszystkiego, co nas łączyło. Mój wewnętrzny monolog, pełen refleksji, zaczynał powoli układać się w pewną całość. Jak to się stało, że osoba, która miała być jedynie moim instruktorem, stała się tak ważną częścią mojego życia? Z każdym dniem odkrywałam, jak wiele szczęścia przynosi mi nasza relacja, a planowanie wspólnej przyszłości tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że nasze drogi nie przypadkiem się zeszły.
Czułam ekscytację, ale i lekki lęk przed tym, co przyniesie przyszłość. Z drugiej strony, wiedziałam, że to, co najważniejsze, to cieszyć się każdą chwilą, każdą wspólną przygodą, niezależnie od tego, dokąd nas one zaprowadzą. Marcin stał się nie tylko moim przyjacielem, ale również towarzyszem, z którym chciałam przejść przez życie. Nasza wspólna podróż, zarówno ta rzeczywista, jak i metaforyczna, była dopiero początkiem tego, co mogło się wydarzyć.
Kinga, 33 lata
Czytaj także:
- „Myślałam, że zawsze będę smutną wdową, ale na kursie tanga poznałam partnera nie tylko do tańca. Obudził we mnie pasję”
- „Kurs gotowania miał być rozrywką na emeryturze, a stał się lekarstwem na małżeńską nudę. Po 60-tce odzyskałam wigor”
- „Zapisałam się na kurs komputerowy, bo chciałam być bliżej wnuków. Nie sądziłam, że poznam tam swojego anioła stróża”