Reklama

– Rany boskie, to nie ma sensu! – kolejny raz przekonywałam samą siebie. – Musiałabym zboczyć z trasy dobre trzydzieści kilometrów! A przede mną jeszcze długa droga do domu…”.

Reklama

Jednak kierownica tak jakby sama skręciła mi w boczną drogę. Kiedy znalazłam się na znajomej prostej, lekko dodałam gazu i kwadrans później zaparkowałam przed niedużym budynkiem. Weszłam w bramę, nad którą kołysał się sporych rozmiarów plastikowy pierożek, zapowiadając specjalność zakładu. Pchnęłam ciężkie drewniane drzwi i serce zabiło mi szybciej.

„Po co ja to robię? Chyba zwariowałam!” – przebiegło mi przez głowę.

Mało brakowało, a zrobiłabym w tył zwrot i uciekła, przeklinając swoją głupotę. Ale zanim się zdecydowałam, już stałam w nastrojowo oświetlonej salce.
Zajęty był tylko jeden stolik, przy którym dwóch facetów kończyło właśnie swoje porcje, popijając je piwem. Spojrzałam na bar. Stał przy ladzie, jak zwykle w kraciastej koszuli, dżinsach i ciężkich butach.

– Dobry wieczór! – rzucił w moim kierunku z uśmiechem.

Zobacz także

Skinęłam głową, zastanawiając się z przejęciem, czy mnie poznał. Pewnie nie. Byłam przecież tylko jedną z wielu klientek, która jadała tutaj obiady. W dodatku kilka miesięcy temu.

Na co ja właściwie liczę? Pewnie tracę czas

Usiadłam przy stoliku ukrytym w półmroku. Chociaż doskonale wiedziałam, co chcę zamówić, spojrzałam na kartę, aby opanować zdenerwowanie.
Wyrósł przede mną szybciej, niż się tego spodziewałam.

– Poproszę jedną porcję z białym serem i mocną kawę.

– Niestety, zamknęliśmy już kuchnię, za kwadrans zamykamy – powiedział.

Spłoszyłam się. Nie sądziłam, że jest już tak późno… Spojrzałam na zegarek. Faktycznie, dochodziła dziesiąta. Westchnęłam rozczarowana.

– To w takim razie tylko kawę. Podwójne espresso – zarządziłam.

– Podwójne? O tej porze? – uśmiechnął się, unosząc brwi.

– Muszę dotrzeć do domu, przyda mi się solidna porcja kofeiny – wyjaśniłam.

Lekko skinął głową na znak, że przyjął zamówienie, i odszedł.

„Idiotka! – wyrzucałam sobie. – Kawę mogłam wypić na byle stacji benzynowej, bez tracenia czasu i robienia sobie fałszywej nadziei. Czego ja się właściwie spodziewałam, przyjeżdżając tutaj?”.

Usłyszałam charakterystyczny syk ekspresu, po czym kelner znowu się przy mnie zmaterializował, trzymając w jednej ręce filiżankę, a w drugiej talerzyk z ciastem.

– To za te pierożki, których nie ma. Przed długą drogą trzeba się posilić. Na koszt firmy, oczywiście.

– Ale… ja nie powinnam…

Poczułam, że się czerwienię.

– Dlaczego? Jest bardzo smaczne. O ile pamiętam, lubiła je pani – uśmiechnął się i nic już nie mogło powstrzymać rumieńca, który pokrył całą moją twarz.
A więc mnie jednak pamiętał!

Do tej pierogarni przychodziłam przez dwa tygodnie zimowych ferii, razem z córką i byłym mężem. Tak, byłym. Sama nie wiem, co mnie wtedy podkusiło, aby w końcu ulec Julce i zaprosić go na ten wyjazd.

– Nie jeździsz na nartach, więc będę się nudziła sama na stoku – marudziła mi już kilka tygodni przed feriami.

– Wolałabym jechać z tatą.

Wiem, że to była z jej strony mała prowokacja, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że samej z ojcem jej nie puszczę. Dominik miał bowiem problem alkoholowy i przez ten czas chyba umarłabym z niepokoju, zastanawiając się, czy Julka jest z nim bezpieczna.

– On już nie pije! Sam mi powiedział! – zapewniała mnie córka, chociaż i tak wiedziałam swoje.

– Pojedziemy we trójkę – zgodziłam się dla świętego spokoju, wiedząc, że pewnie będę tej decyzji żałować.

I nie pomyliłam się. Już drugiego dnia zaczęło się warczenie, tak charakterystyczne dla Dominika, kiedy był niedopity. Czułam, że zamiast dotrzymywać towarzystwa Julce, wolałby zamknąć się w swoim pokoju z butelką wódki. Z niepokojem tylko czekałam, kiedy wybuchnie i zniknie nam z oczu. Chodziliśmy razem na posiłki do sąsiadującej z pensjonatem pierogarni, którą bardzo zachwalano w internecie. Faktycznie, pierogi mieli przepyszne i niedrogie, ale to nie one przyciągnęły moją uwagę, tylko kelner.

Chyba zapomniał, że już nic nas nie łączy

Chyba coś w tym jest, że pierwsza miłość zostaje człowiekowi w pamięci na zawsze. Moją był Mirek, chłopak, którego poznałam na obozie harcerskim. Miał włosy do ramion i nosił kraciaste koszule, dżinsy i traperki. Straciłam dla niego głowę. Całowaliśmy się ukryci w leśnych ostępach, przysięgając sobie dozgonną miłość. Ale mieliśmy po piętnaście lat i mieszkaliśmy daleko od siebie. Nasze uczucie skończyło się wraz z wakacjami. Wciąż jednak nie mogłam go zapomnieć. A ten kelner był tak podobny do Mirka…

Już pierwszego dnia złapałam się na tym, że o nim myślę. Na drugi dzień także poszliśmy na pierogi, bo Julka je uwielbia, a ja nie mogłam oderwać od niego wzroku. Fajny był, bez dwóch zdań. Chyba w moim wieku, czyli przed czterdziestką. I nie miał obrączki. To, oczywiście, nic nie znaczyło, lecz i tak sprawiło, że poczułam lekkie podniecenie. Brak widomego znaku, że ma żonę, skłonił mnie do śmielszych fantazji. Może mogłabym go jakoś zachęcić, może poderwać. Tylko że…

Jeśli chodzi o mnie, wszystko wyglądało tak, jakbym była z mężem. Bo wszędzie chodziliśmy w trójkę. Co z tego, że nie wyglądaliśmy na szczęśliwych? Ile małżeństw na takie wygląda po kilku lat wspólnego życia? „Jasny gwint! – klęłam w duchu. – Żeby po trzech latach od rozwodu, kiedy już się pozbierałam, wrobić się w wyjazd z Dominikiem!”

A czułam, że ja też podobam się temu kelnerowi. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie ze spojrzeń, jakie mi rzucał; z uwag, które wymienialiśmy podczas składania zamówień. Mój były od razu to wyczuł. Tamtego dnia miałam ze sobą książkę, którą czytałam, czekając na Julkę. Kelner spojrzał na tytuł
i uśmiechnął się od ucha do ucha:

– Fajna powieść. Też ją czytałem.

Wymieniliśmy na jej temat kilka uwag i to się Dominikowi najwyraźniej nie spodobało.

– Co się tak do niego szczerzysz jak głupi do piwa? – warknął, kiedy kelner odszedł w stronę kontuaru.

– Słucham? – zatkało mnie.

– Słyszałaś! Nie życzę sobie, żebyś się wdzięczyła do innych facetów, kiedy jesteś ze mną!

– Ja jestem z tobą? Chyba zwariowałeś – z miejsca skoczyło mi ciśnienie na tę jego bezczelność. – Zapomniałeś, że jesteśmy po rozwodzie?

– No i co z tego? Siedzisz przy moim stole – huknął, waląc pięścią w blat.

Zerwałam się z krzesła.

– Już nie! – powiedziałam, przesiadając się dwa stoliki dalej.

Julka rozejrzała się niepewnie i już chciała ruszyć za mną, gdy ojciec chwycił ją za rękę.

– A ty gdzie? Zostajesz!

– Boli! – krzyknęła.

Natychmiast się poderwałam.

– Zostaw ją! – syknęłam wściekła. – I nie rób tu komedii.

Oczy wszystkich obecnych zwróciły się na nas. Poczułam zażenowanie, ale moje dziecko było ważniejsze. Dominik nie miał wyjścia, położył uszy po sobie

– Puść Julkę! – powtórzyłam kategorycznie, widząc, że twarz córki blednie.

– Ani myślę! Niech siada. I ty też, zdziro! Bo jak nie, to złamię jej nadgarstek! – zagroził Dominik.

– Niczego pan dziecku nie złamie! – nagle między nami wyrósł kelner.

– I niech pan natychmiast opuści lokal, bo jak nie, to zadzwonię po policję. Komenda jest za rogiem, będą w ciągu minuty – stwierdził z groźną miną.

– Spadaj, głąbie! – Dominik jak zwykle nie przebierał w słowach.

Zorientowałam się, że musiał już coś wypić, chociaż niczego nie wyczułam. Ale te przekrwione oczy…

– Sam spadaj! To mój lokal! – głos kelnera obniżył się niebezpiecznie i mój były mąż nagle odpuścił.

– Wychodzimy! – rzucił do Julki.

– Ty wychodzisz! Panie zostają, jeśli zechcą – stwierdził kelner stanowczo.

Kiwnęłam głową, że chcemy, i przytuliłam Julkę, którą jej ojciec wreszcie puścił. Dominik, widząc, że nic nie wskóra, rzucił jeszcze jakimś przekleństwem
i złapawszy kurtkę, wybiegł z lokalu.

– Przepraszam pana… – zaczęłam.

– Nie musi pani przepraszać za męża – przerwał mi.

– Jesteśmy po rozwodzie. Ja… przyjechałam tutaj dla córki…

– No i dobrze, bo to fajna dziewczynka – wtrącił nieco bez sensu.

Byłam mu wdzięczna, że przerwał moje wywody, bo nie chciałam się tłumaczyć, a przechodząc znowu na luzacki styl, rozładował sytuację. Julka się uśmiechnęła, ja po chwili także. Jadłyśmy pierożki w coraz lepszych humorach, ale kiedy wyszłyśmy z pierogarni, zdałam sobie sprawę, że za moment znowu stanę w pensjonacie oko w oko z rozszalałym Dominikiem.

Nie miałam na to siły

– Mamusiu, przepraszam – zaczęła córka. – Myślałam, że tata się zmienił.

Miała tylko osiem lat i przeżyła swoje pierwsze wielkie rozczarowanie.

– Nie chcę się z nim spotkać, bo się go boję – wyznała.

– Możemy wyjechać do domu – zaproponowałam.

Powrót zaplanowałyśmy wprawdzie za za dwa dni, ale w tej sytuacji…

– Boli nadgarstek, tak mocno mnie ścisnął – poskarżyła się. – Nie mogę trzymać kijków od nart. Wracajmy.

Spakowałyśmy się w kilka minut. Kiedy jechałyśmy przez miasteczko ku głównej drodze, zobaczyłam Dominika wychodzącego z monopolowego z potężną siatką w ręce. A więc dobrze zrobiłam, zabierając stąd dziecko. Tylko szkoda, że nie pożegnałam się z tym kelnerem. Wiem, że to głupie, ale nie mogłam o nim zapomnieć. Przez następne tygodnie i miesiące jego obraz wracał do mnie i wtedy robiło mi się ciepło na sercu, a potem ogarniał mnie jakiś żal. Z powodu wszystkiego, co stało się w pierogarni, i ogólnie w związku z tym, jak Dominik schrzanił mi życie.

Julka sprawiła, że byłam z moim eks związana na zawsze, a podejrzewałam, że jeszcze nieraz mnie zrani i namiesza mi w życiu, jak wtedy z kelnerem.
Tak sądziłam przez jakiś czas, aż szef wysłał mnie w delegację na południe Polski. Pojechałam własnym samochodem, wmawiając sobie, że to lepsze rozwiązanie niż pociąg, ale tak naprawdę chodziło mi o coś innego.

Długo wahałam się, czy odwiedzić pierogarnię. W ostateczności postanowiłam zmierzyć ze swoimi marzeniami. „Może tylko wyobraźnia podsuwa ci wyidealizowane obrazy? Może ten facet wcale nie jest taki fajny, żeby o nim śnić? Trzeba to sprawdzić” – uznałam. Niestety, już od progu dotarło do mnie, że facet nadal jest fajny. Dopóki nie dał mi do zrozumienia, że mnie pamięta, miałam w żołądku próżnię, a teraz zapełniło ją stado motylków. Powoli piłam kawę. Była taka, jaką ją zapamiętałam – gorąca, mocna i aromatyczna. Ostatni goście zapłacili i pożegnali się. Usłyszałam, jak kelner zamyka za nimi drzwi. Zostaliśmy sami.

– Proszę się nie spieszyć – uśmiechnął się, widząc moje speszone spojrzenie.

– Pan na pewno chciałby już wyjść do domu – rzuciłam.

– Niekoniecznie – stwierdził powoli, jakby ważąc słowa. – Nie wraca się z przyjemnością do pustych ścian. Zamiast tego lepiej pogadać z drugim człowiekiem. A pani? Pewnie córeczka czeka w domu.

– Julka śpi dzisiaj u mojej mamy – wyjaśniłam pospiesznie. – Więc ja także nigdzie się nie spieszę.

Julcia pomogła nam podjąć decyzję

Zapadła chwila ciszy. I nagle oboje popatrzyliśmy sobie głęboko w oczy.

– To ja także zrobię sobie kawę, bo zapowiada się długi wieczór – powiedział kelner. – Jestem Jacek – dodał.

– Izabela – odwzajemniłam uśmiech.

Miał rację, przegadaliśmy pół nocy. Rozmawialiśmy o wszystkim. O naszym życiu, planach, marzeniach. Czas płynął miło, pachniało kawą i ciastem.
I chociaż nie piłam niczego z dodatkiem alkoholu, kręciło mi się w głowie. Czyżby to była… miłość? Dzisiaj wygląda na to, że tak, bo od tamtego czasu jesteśmy razem, a ostatnio wspólnie zamieszkaliśmy. Niestraszne nam były dzielące nas kilometry, bo mogliśmy je pokonać w kilka godzin, by spędzić razem weekend. Ale coraz bardziej zastanawiałam się, czy się nie przeprowadzić do Jacka, czego on pragnął. Nie mógł zostawić swojej restauracji, a ja mam taki zawód, że pracę wszędzie znajdę. Wahałam się tylko ze względu na Julkę. Ale córka pewnego dnia wyznała mi, że lubi Jacka, a poza tym lepiej nam się żyje, gdy jestem szczęśliwa.

Reklama

– Przy tacie nigdy tak często się nie śmiałaś – podsumowała. – Może byście się tak pobrali – zaproponowała słodko, a ja się zarumieniłam jak nastolatka.
I to zaważyło, że się wreszcie zdecydowałam zmienić swoje życie.

Reklama
Reklama
Reklama