Reklama

W biurze zapach kawy jest jak dzwonek w szkole – sygnał, że dzień się zaczął na dobre. Punkt 8:30, ekspres już buczy, a ja jak zawsze czekam, aż pierwszy napar spłynie do kubka z napisem „Don’t mess with my coffee”. Z boku mogłabym wyglądać jak typowa sekretarka prezesa w korporacji – spódnica za kolano, koszula włożona starannie w pas i grzeczny uśmiech na twarzy. Ale tylko ja wiem, że to, co dzieje się między 9:00 a 17:00, to zaledwie część mojej codzienności. Druga część zaczyna się po godzinach, a czasem w ukradkowym spojrzeniu, które dostaję już od progu.

Reklama

– Dzień dobry, Elu – mówi jak zawsze, pewnym siebie tonem. W jego „dzień dobry” jest coś więcej. Trochę prądu, trochę prowokacji. Tomasz. Mój szef. Prezes. Mężczyzna, który zna swoją wartość. I od roku – mój kochanek.

Zaczęło się banalnie. On zapomniał dokumentów przed wyjazdem na spotkanie. Ja rzuciłam się, by je donieść. Przypadkiem nasze dłonie dotknęły się przy wymianie teczki. Ułamek sekundy. Ale w tym jednym momencie coś się we mnie przesunęło. A w nim, jak się później okazało – też. Od tego czasu patrzyliśmy na siebie inaczej. Każde „Ela, proszę na chwilę do gabinetu” miało w sobie podtekst, którego nikt oprócz nas nie słyszał. Najpierw były kolacje służbowe. Potem weekendowe delegacje. Mój pokój zawsze był obok jego.

W biurze wszyscy udają, że nic nie wiedzą. Ale napięcie można kroić nożem. Uśmiechy koleżanek są zbyt wymuszone, a mężczyźni patrzą na mnie z cieniem ciekawości. A ja? Zakochana jak idiotka. Wierzę, że jestem dla niego kimś więcej. Że w jego spojrzeniu jest uczucie, nie tylko pożądanie. Każda nasza podróż to dla mnie nowy rozdział. Kiedy on otwiera drzwi hotelowego pokoju, czuję się jak bohaterka taniej powieści romantycznej – tej, która naiwnie wierzy, że szef porzuci żonę dla sekretarki. Tego ranka, zanim wszedł na spotkanie zarządu, rzucił mi to jedno spojrzenie. Znałam je na pamięć.

– Później, u mnie? – zapytał półszeptem, kiedy przelotnie stanął przy moim biurku.

– Mam dziś plany – odparłam, z uśmiechem.

– Lepiej, żeby nie były lepsze ode mnie – rzucił i zniknął za szklanymi drzwiami gabinetu.

Nie powiedział mi nic

Wracałam z tej delegacji z dziwnym uczuciem. Zawsze po takich wyjazdach czułam euforię, jakbyśmy przez chwilę mogli żyć naprawdę. Bez firmowych maili, bez HR-ów, bez jego żony w tle. A teraz... coś było nie tak. Tomasz był inny. Cichszy. Przesiadywał w łazience, dłużej niż zwykle, a kiedy wychodził, pachniał drogim płynem do golenia i milczeniem. Nie przytulał mnie po wszystkim. Nie szeptał, że będzie za mną tęsknił, kiedy jutro znowu usiądę naprzeciwko jego biurka z notatnikiem i sztucznym uśmiechem. Nawet nie zjadł śniadania ze mną, tylko rzucił, że „musi wcześniej wyjść”.

Wróciłam w niedzielę wieczorem. Nie miałam siły, więc walizka została nierozpakowana w przedpokoju. Włączyłam pranie i przez godzinę siedziałam na sofie w ciemności. Przez myśl przeszło mi, że może coś się stało. Może się boi. Może ktoś z pracy coś zauważył. W poniedziałek rano ubrałam się staranniej niż zwykle. Bluzka, którą lubił. Lekki zapach, nie ten wieczorowy. Chciałam, żeby wiedział, że wszystko jest tak jak zawsze. Zatrzymałam się przed drzwiami gabinetu i delikatnie zapukałam. Był w środku, ale nie podniósł wzroku. Kiwnął głową i zajął się przeglądaniem jakichś dokumentów.

– Przynieść kawę? – zapytałam.

– Poproszę – odpowiedział, nie patrząc na mnie. Tylko tyle.

W kuchni spotkałam Ankę z HR. Stała z telefonem w ręku i z tym swoim półuśmiechem, który zawsze miał w sobie coś sarkastycznego.

– A słyszałaś? – rzuciła niby od niechcenia. – Tomasz idzie do centrali. Awans. Mówią, że jeszcze w tym tygodniu się przenosi.

Zamarłam.

– Słyszałaś? – powtórzyła.

– Nie – odparłam.

Nie słyszałam. Nie powiedział mi. Nic. Nawet słowa. Przez resztę dnia próbowałam się z nim skontaktować. Pisałam wiadomości, ale nie odpisywał. Nie odbierał też telefonu. Wtorek był jeszcze gorszy. Czułam się jak ktoś, kto przestał istnieć. Wieczorem, kiedy już nie miałam siły na udawanie, że pracuję, na skrzynkę przyszła wiadomość. Temat: „Ela”. Treść: „Ela, dziękuję za wszystko. Nie komplikujmy. T.” Czytałam ją kilkanaście razy. Nie mogłam zrozumieć, jak można zamknąć coś, co trwało tyle miesięcy, w trzech zdaniach. Z jednej strony chciałam odpisać natychmiast, zapytać, co się stało, dlaczego nic nie powiedział. Ale wiedziałam, że nie odpowie. Zadzwoniłam. Odezwała się tylko skrzynka.

– Dzień dobry, tu Ela – zaczęłam, starając się mówić spokojnie. – Potrzebuję tylko jednej rozmowy. Jednego zdania. Wiesz, że nie jestem histeryczką. Ale... po wszystkim, co było... nie zasługuję na trzy zdania w mailu. Proszę, oddzwoń. Tylko tyle.

Ściany miały uszy

W środę przyszłam do pracy wcześniej niż zwykle. Weszłam do biura i od razu poczułam, że coś się zmieniło. Zamiast zwykłego porannego zgiełku panowała cisza. Taka ciężka, duszna. Przechodząc korytarzem, zauważyłam, że rozmowy urywają się, kiedy wchodzę do pomieszczenia. Ludzie patrzą na mnie i szybko odwracają wzrok. Anka z HR minęła mnie bez słowa, jakby nagle zapomniała, że przez ostatni rok mówiłyśmy sobie „cześć” i wymieniałyśmy się komentarzami o pogodzie i kawie.

W kuchni nie było nikogo. Nawet Magdy, która zawsze o tej godzinie kręciła się z jogurtem i opowiadała o nowym trenerze personalnym. Włączyłam ekspres i czekałam, aż kawa się zrobi. Usłyszałam szepty z korytarza. Dwa męskie głosy. Jeden ściszony, drugi pełen napięcia. Wiedziałam, że mówią o mnie. Zawsze się to czuje.

– A ty wiedziałeś? – zapytał jeden.

Przecież wszyscy wiedzieli – odpowiedział drugi.

Wróciłam do swojego biurka. Przez chwilę próbowałam się zająć papierami, ale nie byłam w stanie się skupić. Nagle obok stanęła Kasia z finansów. Popatrzyła na mnie przez sekundę i uśmiechnęła się niepewnie.

– Hej, Ela – powiedziała. – Masz może chwilę?

Skinęłam głową. Poszłyśmy na korytarz. Zawsze była jedną z tych, które starały się być ponad biurowe plotki. Zazwyczaj trzymała się z boku. Tym razem też próbowała grać neutralnie, ale nie potrafiła ukryć spięcia.

– Chciałam tylko powiedzieć, żebyś się nie przejmowała – zaczęła. – Wiesz, ludzie zawsze będą gadać. I... no... ja się nie mieszam. Po prostu... szkoda mi ciebie. Tyle.

– Ale co ludzie gadają? – zapytałam, chociaż odpowiedź znałam.

Spojrzała gdzieś za mnie, nie umiejąc mi spojrzeć w oczy.

– No wiesz... wszyscy wiedzieli, że coś było między wami. A teraz... No, teraz jak on zniknął... Niektórzy mówią, że to było do przewidzenia. Że to się musiało tak skończyć.

Zacisnęłam zęby. Chciałam coś odpowiedzieć, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Żadne słowo nie pasowało. Kasia wycofała się szybko, uciekając spojrzeniem.

– Nie chcę się w to mieszać – rzuciła jeszcze i odeszła.

Stałam chwilę na pustym korytarzu. Nie było niczego, co można by było teraz powiedzieć. Byłam tą, o której się mówi, ale z którą nikt już nie rozmawia. Tą, o której wszyscy wiedzieli, zanim ona sama zdążyła zrozumieć, co się dzieje.

Koniec z moją naiwnością

Wróciłam do domu bez słowa. Nie odzywałam się do nikogo, nie włączałam telewizora, nie sprawdzałam wiadomości. Tylko usiadłam przy komputerze i otworzyłam skrzynkę mailową. Przewinęłam na sam dół. Do początku. Do pierwszej wiadomości od niego. Miała tytuł „Prośba o notatki”, a treść była sucha i urzędowa. Ale już wtedy wiedziałam, że coś się zaczęło. Potem były kolejne. Te oficjalne, firmowe, które przemycały dwuznaczności. I te późniejsze – krótkie, gorące, niedbałe. Jakby każdy przecinek był oddechem pomiędzy pocałunkami.

Czytałam te wiadomości po kolei. Jakby miały mi przypomnieć, co to w ogóle było. Czy to naprawdę się działo, czy tylko mi się zdawało. Im głębiej sięgałam, tym bardziej bolało. Jego „myślę o tobie” teraz brzmiało jak automatyczna odpowiedź. Jego „nie mogę się doczekać” przypominało wiadomość kopiowaną do wielu. Otworzyłam folder roboczy. Tam – dziesiątki wiadomości. Niewysłanych. Każda z nich zaczynała się podobnie: „Czy to wszystko było prawdziwe?”. Pisałam je po nocach, w momentach, kiedy nie mogłam zasnąć. Zmieniały się tylko szczegóły: raz była w nich złość, raz rozpacz, raz próba zrozumienia. Ale sedno było to samo. Szukałam odpowiedzi, której on już nigdy mi nie da.

Zatrzymałam się na jednej z wiadomości. Była krótka. Nie zawierała żadnych wyjaśnień, nie było w niej ani błagania, ani żalu. Napisałam ją wczoraj, tuż po tym, jak po raz dziesiąty przeczytałam jego trzy zdania. Brzmiała tak: „Już rozumiem. Powodzenia”. Nie nacisnęłam „wyślij”. Przez chwilę patrzyłam na ekran. Potem w końcu kliknęłam. Nie czekałam na odpowiedź. Zamknęłam laptopa i zostałam w ciszy. Pojawiły się słowa, które do tej pory wypowiadałam tylko w myślach, a teraz usłyszałam je wyraźnie. Własny głos, jakby z oddali, powiedział: „To koniec. Ale nie z nim. Z moją naiwnością”.

Stałam się niewidzialna

Stałam w łazience, patrząc na swoje odbicie. Nie przypominałam już tej samej kobiety, która rok temu poprawiała włosy przed każdym wejściem do jego gabinetu. Miałam cień pod oczami, który nie znikał nawet po najlepszym kremie. Ramiona trzymałam jakby ciaśniej, jakbym chciała siebie objąć i uspokoić. Włosy, choć starannie ułożone, wyglądały na zmęczone. Jak ja.

W pracy było coraz gorzej. Nikt niczego nie mówił wprost, ale wszystko dało się wyczytać z gestów, półuśmiechów, niedomówień. Już nikt nie pytał, czy idę na lunch. Nikt nie komentował nowej sukienki. Byłam. Ale jakby mnie nie było. Jakby moja obecność sprawiała, że rozmowy musiały się urwać. Ściany zaczęły zaciekać ciszą.

Wieczorami wracałam do mieszkania, które było zbyt ciche, zbyt czyste, zbyt samotne. Puszczałam radio tylko po to, żeby coś grało. Czasem stałam w kuchni i wyobrażałam sobie, jakby to było, gdyby Tomasz nagle zapukał do drzwi. Powiedziałby, że się pomylił. Że tęskni. Że nie potrafi bez mnie. Ale nic się nie działo. Tylko lodówka buczała jednostajnie. W końcu zadzwoniła mama.

– Elu, jak się czujesz? – zapytała łagodnie.

– W porządku – skłamałam.

– Martwię się – powiedziała cicho. – Rzadko dzwonisz. Jak praca?

– Dobrze.

A ty? Jesteś szczęśliwa?

Zamilkłam. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie dlatego, że nie miałam słów. Po prostu nie znałam odpowiedzi.

– Nie wiem – wyszeptałam po chwili.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Mama nie dopytywała. Jakby wiedziała, że czasem „nie wiem” to wszystko, co człowiek jest w stanie z siebie wydusić. Zostałam sama z telefonem w dłoni. Usiadłam na podłodze łazienki i wpatrywałam się w kafelki. Prawda była taka, że nie zabolało mnie to, że on odszedł. Bolało, że ja naprawdę wierzyłam. Wierzyłam, że może być inaczej. Że ja mogę być kimś więcej niż tylko „odskocznią”.

Byłam przypomnieniem

Minęło kilka miesięcy. Zmieniłam fryzurę, zaczęłam zakładać inne ubrania. Przestałam przychodzić o ósmej trzydzieści. Teraz pojawiałam się chwilę po dziewiątej i piłam zupełnie inną kawę. Ale kuchnia wciąż była pusta, a rozmowy milkły, kiedy przekraczałam próg. Nie byłam już ciekawostką. Byłam przypomnieniem. W firmie pojawiła się nowa dziewczyna. Młoda, pełna energii. Miała w sobie coś ze mnie sprzed roku. Rozmawiałyśmy czasem, gdy drukarka się zacinała albo trzeba było rozwiązać jakąś błahą sprawę. Pewnego dnia, gdy wracałyśmy razem z kuchni, spojrzała na mnie uważnie.

– To prawda, że kiedyś… – zaczęła.

Zatrzymałam się i spojrzałam jej prosto w oczy.

– Nie pytaj – powiedziałam cicho. – I uważaj na siebie.

Nie zapytała więcej.

Siedziałam na ławce przed biurem, obserwując ludzi wychodzących z pracy. Jedni spieszyli się na tramwaj, inni szli powoli, zatopieni w rozmowach, śmiechu, planach na wieczór. Patrzyłam na nich z dystansem, jakby to był świat, do którego już nie należę. Wiedziałam, że muszę odejść. Z tej firmy, z tej historii, z tej wersji siebie. Ale nie miałam jeszcze odwagi spakować pudełka. W środku była tylko cisza. Skrzynka pełna niedopowiedzianych wiadomości, niedokończonych rozmów, niespełnionych nadziei. I ja – w środku tego wszystkiego, po raz pierwszy naprawdę sama.

Nie byłam silniejsza. Nie byłam mądrzejsza. Ale wiedziałam już, że muszę przestać się oszukiwać. Miłość, którą sobie wmówiłam, była wygodą. Ładną historią, którą można było opowiadać samej sobie. A teraz nie było już opowieści. Została tylko prawda. I może właśnie od niej trzeba zacząć coś nowego. Patrzyłam na puste ulice i czułam, że jeszcze nie wiem, dokąd pójdę. Ale tym razem, choćby nie wiem jak bolało, chciałam iść sama. Naprawdę sama.

Elżbieta, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama