Reklama

W tę sobotę była naprawdę marna pogoda. Nie widziałam, co mam ze sobą zrobić. Dom wysprzątałam. Ciasto upiekłam. Przed telewizorem nie mogłam usiedzieć. Postanowiłam, że pojadę do centrum handlowego i pooglądam wystawy w ciepłym, jasnym świetle, wypiję pyszną kawę i wrócę.

Reklama

W centrum było pustawo. Nieliczni kupujący snuli się między butikami. Najpierw przyjrzałam się modnym ciuchom pięknie eksponowanym na witrynach sklepów. Potem poszłam do księgarni kupić sobie jakąś miłą książkę, a wreszcie pomyślałam, że czas na kawę. Jednak zamiast wejść do którejś z kafejek, skierowałam się do dużego sklepu z kawą, gdzie nie tylko można było wypić małą czarną, lecz i kupić paczkę kawy dobrej jakości.

Pokręciłam się między półkami, wybrałam arabikę z nutką robusty, i stanęłam w niewielkiej kolejce do kasy. Czekałam, z nudów patrząc to tu, to tam. I wtedy minął mnie mężczyzna, którego wygląd zburzył mój spokój. Wyglądał jak mój ojciec, tyle że nie był starszym tęgim panem, jak tata przed śmiercią, tylko jego wersją z młodości.

„To niemożliwe. Pewnie znowu pogorszył mi się wzrok” – pomyślałam.

Nieznajomy usiadł pod oknem, przeglądał sklepowe ulotki, sączył kawę, która już na niego czekała.

– Co dla pani? – usłyszałam nagle.

Głos barmanki zaskoczył mnie tak, że aż podskoczyłam.

– Och, przepraszam, zamyśliłam się. Proszę espresso na miejscu i jedną paczkę tamtej – wskazałam palcem – do zmielenia.

Z filiżanką w ręce podeszłam do pierwszego wolnego stolika.

– Prawda, jaki piękny zapach ma świeżo mielona kawa – odezwał się nieznajomy, ledwo usiadłam.

Nie mogłam wykrztusić słowa

Czułam się tak, jakby zagadywał mnie mój własny ojciec! Aż chciałam zerknąć do lusterka, czy przypadkiem nie zmieniłam się we własną matkę!

– Tak, rzeczywiście – wybąkałam.

– Dlaczego pani mi się tak przygląda? Spotkaliśmy się kiedyś? – ciągnął konwersację sąsiad.

Widocznie zauważył moje ukradkowe spojrzenia przez ramię.

– Nie wiem – odrzekłam wymijająco.

Zastanawiałam się, czy mu powiedzieć, kogo mi przypomina, czy nie. Nie mogłam się zdecydować.

„Jak tego nie powiem, to być może do końca życia będę żałować, że nie rozwikłałam jakiejś rodzinnej zagadki – myślałam. – A jak mu powiem i on się obrazi? W końcu jest tylko trochę starszy ode mnie, a ja porównywałam go ze swoim ojcem”.

Boże, jacy oni byli podobni do siebie! To samo wysokie czoło, prosty nos, usta wąskie, ale delikatne, bez nieprzyjemnego wyrazu ostrości. Obcy mężczyzna, który wygląda tak, jakby wyglądał mój własny ojciec, gdyby miał 30 lat właśnie dziś, a nie w biednym PRL-u! Kręciło mi się w głowie.

– Co pani jest?

– Nic, nic – potarłam oczy. – Powiem wprost. Pan bardzo przypomina mi kogoś bliskiego.

– Jak bliskiego? – zapytał.

– Bardzo. Mojego ojca – wypaliłam.

Mężczyzna odsunął się lekko od stolika. Widać, że spodziewał się raczej romantycznego wyznania. Ale co zrobić. Taka była prawda.

– Może jesteśmy spokrewnieni? – ciągnęłam dalej.

Nagle nabrałam pewności, że facet zniknie mi z oczu na zawsze i nigdy się nie dowiem, czy to podobieństwo to był przypadek, czy może właśnie odnalazłam rodzinę ze strony ojca, której nigdy nie znałam.

– Poznajmy się – wyciągnęłam rękę, podając swoje nazwisko.

Mężczyzna zrobił to samo.

– I co? Coś moje nazwisko pani mówi? – zapytał prowokacyjnie.

– Nie – odrzekłam trochę niechętnie. – A panu moje?

– Też nie. No, chyba na mnie już czas. To był dziwny wieczór. Miło było poznać – zbierał się do wyjścia.

– Nie może pan tak odejść! – zaprotestowałam. – Musimy wyjaśnić to podobieństwo. Wymieńmy się namiarami, może wpadnę na jakiś trop, to pana zawiadomię.

Podał mi elegancką wizytówkę i poszliśmy w dwie różne strony. W pewnym momencie pomyślałam, że muszę sprawdzić, czy on naprawdę istnieje, czy tego nie wymyśliłam, i odwróciłam się. Nie. On był tam i w tym samym momencie stanął i poszukał mnie wzrokiem. Widziałam, że to zrobiło na nim wrażenie. Na mnie też. W jednej chwili mieliśmy ten sam impuls: „odwrócić się!”. Niesamowite.
„Czy to duch ojca mnie prowadzi? Czego chce?” – myślałam.

Postanowiłam jechać na cmentarz.

Przyrodni brat. Tak, na pewno!

Rano nie zwlekałam. Zebrałam się i szybko dotarłam na grób rodziców. Lekko go oczyściłam z liści, zapaliłam znicze i przysiadłam na ławeczce. Pomodliłam się i, jak zazwyczaj, prowadziłam w myślach rozmowę z rodzicami. Dziś chciałam ich wybadać, zapytać, co powinnam sądzić o dziwacznym spotkaniu. „Co ty sobie myślisz? – wyrzucałam ojcu. – Przysyłasz mi swojego sobowtóra i ja się kompromituję. Co mam robić: dalej drążyć tę sprawę, czy zostawić człowieka w spokoju?”.

Nie byłam wariatką i nie spodziewałam się, że zmarli odpowiedzą na moje pytania. Jednak zadając je im, miałam nadzieję, że to w sobie znajdę odpowiedź. Niestety: rozum mówił mi, że to był przypadek. Ktoś w pracy niedawno cytował notatkę z internetu, że w każdej chwili na świecie chodzi pięć identycznych osób jak każdy z nas. Po prostu natura ma ograniczoną liczbę wersji nosów, uszu, czół. Jednak wczorajsze spotkanie nie dawało mi spokoju. Wpadłam na pomysł, żeby to wszystko opowiedzieć ciotce. Wysłuchała mnie w milczeniu. Moja historia bardzo ją zainteresowała, od razu to poczułam.

– No wiesz, moja droga. W życiu mężczyzn nic nie jest takie pewne. Twój ojciec był zakochany w twojej matce, pobrali się po dwóch miesiącach znajomości, ale jak przejrzysz stare albumy, to zobaczysz, że na jego zdjęciach z kawalerskich wyjazdów, jest pełno pań – mówiła ciocia.

– Raczej mieszane towarzystwo.

– Oj, mieszane, mieszane – kiwała głową. – Wam się wydaje, że lato, seks i plaże to wasz wynalazek.

– Oj, ciociu, jak ciocia może tak mówić o tacie! – oburzyłam się.

– Daj spokój, Stasiek był tylko człowiekiem! Pokażę ci stare fotografie – ciocia wyjęła ciężkie albumy.

Przeglądałyśmy zdjęcia z lat 50, 60. Rzeczywiście, niemal na każdym ojciec był w tłumie ludzi i zawsze tuliła się do niego jakaś baba. Raz blondynka, raz szatynka. Wcześniej nie zwróciłam na to uwagi.

– Miał ogromne powodzenie – powiedziała z satysfakcją ciocia, jakby część seksapilu brata na nią spływała.

Wiedziałam, że sama w młodości nie cieszyła się wzięciem.

– Ale coś mi się przypomniało! Wiek by się zgadzał… Może ten człowiek, którego poznałaś, to syn Stasia i tej rudej dziuni? Zaraz ci ją pokażę – ciocia zaczęła przerzucać sztywne kartki albumu. – O, patrz, to ona w pełnej krasie. Mężczyźni za nią szaleli, mówię ci.
Rzeczywiście, to była piękna kobieta. Westchnęłam, ciocia także.

– Wiesz, może nie powinnyśmy tak pochopnie przypisywać nieślubnego dziecka Stasiowi – mruknęła ciocia. – On na pewno by się z tą dziunią ożenił! A jak nie, to albo malca by usynowił, albo chociaż na niego łożył. Twój ojciec, przy wszystkich wadach, był porządnym człowiekiem.

– Masz rację, ciociu – powiedziałam grzecznie, ale zdjęcie piękności w bikini schowałam do torebki.

Kto wie, może mi się przyda

I przydało się. Po kilku dniach poczułam, że muszę zadzwonić do mojego znajomego z kawiarni.

– Witam, panie Pawle, poznaliśmy się przy kawie, pamięta mnie pan…

Pamiętał i szybko zgodził się na spotkanie w tym samym miejscu co poprzednio. Zasiedliśmy przy kawie; ja poważna, on jakby rozbawiony.

– Proszę się nie śmiać – przywołałam go do porządku. – Mam tu coś, co pana zainteresuje. Niech pan się skupi. Czy ta kobieta to pana matka? Jeśli tak, to jesteśmy przyrodnim rodzeństwem.

To nie jest moja matka. I czuję, że pani zabawne poszukiwania genealogiczne w naturze, za jakiś czas zaczną mnie denerwować. Pani nie wie, ilu w Polsce jest blondynów? Chce pani odpytać wszystkich? Czego pani szuka, a może kogo?

Niestety, na to ostatnie pytanie nie umiałam odpowiedzieć. Czułam się jak uczennica przyłapana przez nauczyciela – jakoś tak marnie.

– Niech się pani nie martwi. Zaproponuję pani konkretne rozwiązanie. Ja mam opracowane moje drzewo genealogiczne. Niech pani z pomocą cioci zrobi swoje. Spotkamy się, porównamy nasze zapisy, i wtedy się okaże, czy jesteśmy spokrewnieni czy nie – zgarnął płaszcz i zniknął.

Nie zdawałam sobie sprawy, że poszukiwania genealogiczne są tak pracochłonne! Już na poziomie pradziadków pogubiłyśmy się z ciocią. Wtedy rodziło się mnóstwo dzieci i bardzo wiele umierało. Które zmarło przed którym? Na dokładkę połowa miała na imię Jan.

– A teraz siedem narzeczonych dla siedmiu braci – żartowała ciotka, bo tylu było naszych praszczurów w jednym pokoleniu.

Aby doprecyzować swoje dane, rozpoczęłam korespondencję z archiwami i parafiami nieomal w połowie Polski! Jednak praca się opłaciła. Poza jednym białym punktem na przełomie XVIII i XIX wieku, wszystkich przodków miałyśmy zidentyfikowanych.

No i wyszłam na wścibską idiotkę

Zadzwoniłam do pana Pawła.

– Mam już swoje drzewo. Spotkamy się w centrum…

– Mam inną propozycję. Może pani ciocia nas podejmie herbatką. Rozmowy o przodkach zawsze lepiej toczyć w towarzystwie starszych, oni więcej wiedzą. O ile ciocia nie będzie miała nic przeciwko temu – zastrzegł.

Ciocia, wręcz przeciwnie, pękała z ciekawości, czy mój znajomy naprawdę jest sobowtórem jej brata.

– Trochę przesadziłaś – szepnęła mi już w drzwiach. – Stasiek nie był aż taki przystojny, był trochę niższy, no i miał dużo brzydszy nos...
Udałam, że tego nie słyszę.

Zasiedliśmy za stołem, ciocia wyciągnęła albumy.

– Tak na wszelki wypadek – zastrzegła od razu.

Położyliśmy obok siebie dwa drzewa genealogiczne i dokładnie je sprawdzaliśmy – pokolenie po pokoleniu, gałąź po gałęzi. Po dwóch kwadransach stało się jasne: nie jesteśmy spokrewnieni ani nawet spowinowaceni. Nic nas nie łączy.

– A więc to przypadek – stwierdziła ciocia. – To napijmy się spokojnie herbatki. Panie Pawle, kawałeczek ciasta?

– Bardzo chętnie – przymilnie odrzekł Paweł. – Może mi pani mówić po imieniu. Może my też przejdziemy na ty? – zaproponował.

Zgodziłam się, bo dlaczego nie. Czułam się jednak trochę rozczarowana, bo wydawało mi się, że takie podobieństwo musi mieć jakieś uzasadnienie w genach.

– Chodź do nas, chodź! – wybiła mnie z zadumy ciocia.

– Pokazuję Pawełkowi album z moich czasów. O, tu jestem ja, tu z moją przyjaciółką Lusią, a tu z bratem i jego kolegami. Ależ byłyśmy dumne, że oni, całkiem dorośli, są na naszej potańcówce…

– A to kto? – zapytał nagle Paweł, wskazując chłopaka na zdjęciu.

To Mietek, nasz sąsiad. On i Stasiek zamieniali się czasami legitymacjami szkolnymi i biletami miesięcznymi, tacy byli podobni do siebie. Gdzieś tu są ich zdjęcia w harcerskich mundurkach… Nieomal identyczni, patrzcie!

– Mietek to mój ojciec – spokojnie powiedział Paweł.

Zamurowało i ciocię, i mnie

– Jesteś niesamowita – powiedział Paweł, gdy odwoził mnie do domu. – Odnalazłaś podobieństwo dwóch facetów na podstawie zdjęcia sprzed kilkudziesięciu lat. Jesteś jak skaner do kontroli paszportów, lepsza nawet.

– Teraz mi głupio – odrzekłam. – Rzuciłam się na ciebie, choć powinnam wiedzieć, że po prostu jest wielu ludzi do siebie podobnych, i już. Może to tęsknota za ojcem, za rodziną. Nie wiem dlaczego tak wbiłam sobie do głowy, że musimy być spokrewnieni…

– Nadal widzisz we mnie ojca?

– Nie!

– A przyrodniego brata? – drążył.

– Skąd. I przepraszam cię. Jest mi głupio, że tak wepchnęłam się w twoje życie, pewnie masz mnie za wścibską starą pannę…

Paweł machnął ręką.

– Nigdy bym tak nie pomyślał! W sumie to było nawet zabawne.

– Szkoda tylko, że tak dziwnie się skończyło. Wyszłam na nawiedzoną.

– Dziwnie się zaczęło, ale może się skończyć zwyczajnie. Daj się normalnie zaprosić na randkę, pójdziemy gdzieś na kolację, może do kina. Tak jakbym zaproponował ci to wtedy, gdy się pierwszy raz spotkaliśmy.

Reklama

Zgodziłam się. I pomyślałam, że to dobrze, że nie jesteśmy krewnymi.

Reklama
Reklama
Reklama