Reklama

Nie wiem, dlaczego zawsze robię wszystko na ostatnią chwilę. Może to ta cicha rebelia przeciwko perfekcjonizmowi, który w pracy wciąga mnie jak wir. Tak czy inaczej, musiałam szybko kupić choinkę. Sama. Jak zwykle.

Reklama

Szłam przez plac, który wyglądał jak z pocztówki – światełka, kramy, ludzie śmiejący się gdzieś w oddali. Powietrze pachniało igliwiem i grzanym winem. Przez moment poczułam tę dziwną mieszaninę ekscytacji i smutku, którą przynoszą święta. Niby je lubię, ale od lat spędzam je w samotności. Rodzina daleko, a ja... cóż, życie jest jakie jest.

Kupiłam choinkę

Stanęłam przed straganem z choinkami. Zimny wiatr szczypał mnie w policzki, więc przyciągnęłam szalik bliżej szyi.

– Szukasz czegoś konkretnego? – usłyszałam niski głos.

Podniosłam wzrok i zobaczyłam mężczyznę o ciepłym uśmiechu. Miał spracowane dłonie i jakąś taką pogodę w spojrzeniu, która od razu przyciągnęła moją uwagę.

– Niedużą choinkę. Musi się zmieścić w małym mieszkaniu, ale ma być ładna – odpowiedziałam, starając się zabrzmieć pewnie, choć czułam, że jestem trochę onieśmielona.

Nie wiem, co było w tym facecie – może sposób, w jaki poprawiał gałęzie, może to, jak spokojnie mnie słuchał – ale przez chwilę pomyślałam, że dawno nie czułam się tak... zauważona.

Pomógł mi wybrać małą, idealną choinkę, a ja zapłaciłam, zostawiając przy tym absurdalny napiwek. Nie wiem, dlaczego. Chyba chciałam sprawić mu radość.

Ruszyłam do domu, zadowolona z siebie. Nie zauważyłam, że coś mi brakowało. Mój portfel został tam, na blacie przy jego stoisku.

Zostawiłam portfel

Zorientowałam się dopiero w domu. Torba, klucze, telefon – wszystko było na swoim miejscu. Portfelu jednak brakowało. Przekopałam płaszcz, torbę, nawet kieszenie spodni. Nic. Przez moment pomyślałam, że może ktoś go ukradł, ale szybko przypomniałam sobie, jak kładłam go na blacie przy stoisku z choinkami.

– Serio, Karolina? – mruknęłam do siebie.

Mimo późnej godziny postanowiłam wrócić. Śnieg skrzypiał pod butami, a ja czułam, jak serce bije mi szybciej z każdą minutą. "Co jeśli już go nie ma? Ktoś pewnie dawno zabrał pieniądze i wyrzucił resztę," myślałam.

Kiedy dotarłam na plac, stoisko z choinkami nadal było otwarte. Marek stał tam, poprawiając gałęzie jednej z choinek. Zauważył mnie, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.

– Szuka pani czegoś? – zapytał z lekkim uśmiechem, który od razu rozładował moje napięcie.

– Portfel. Zostawiłam go tutaj – powiedziałam szybko, czując, jak zimno sprawia, że moje policzki płoną.

Sięgnął za ladę i wyciągnął moją zgubę.

Czekał na panią – powiedział spokojnie.

Musiałam jakoś mu podziękować

Nie wiem, co mnie podkusiło, ale zaproponowałam mu kawę. Może chciałam się odwdzięczyć, a może po prostu nie chciałam jeszcze wracać do pustego mieszkania.

– Nie musiałaś – powiedział, gdy siedzieliśmy już w małej kawiarni.

– To drobiazg. Poza tym... uczciwi ludzie zasługują na kawę.

Uśmiechnął się. Był inny niż wszyscy, których znałam – spokojny, ciepły, a jednocześnie trudno było cokolwiek z niego wyczytać.

– Przyjechałem tu kilka lat temu – zaczął opowiadać, pytany o to, czym się zajmuje. – Te choinki to nie praca marzeń, ale lubię spotykać ludzi. A Ty? Spędzasz święta w mieście?

Zamiast odpowiedzieć wprost, wzruszyłam ramionami. Nawet nie zauważyłam, kiedy rozmowa przeszła na tematy codzienne, jakbyśmy znali się od lat.

Zaczęliśmy się spotykać

Spotkania z Markiem były jak małe oddechy w chaosie codzienności. Na początku nie planowałam niczego więcej poza tą kawą, ale to on odezwał się pierwszy. "Mam nadzieję, że Twoja choinka dobrze się prezentuje," napisał. Krótka wiadomość przerodziła się w długą wymianę zdań. Tego samego wieczoru spacerowaliśmy po Łazienkach, a on opowiadał mi o swojej pracy, jakby sprzedawanie choinek było czymś więcej niż tylko tymczasowym zajęciem.

– Wiesz, lubię to – powiedział, patrząc na śnieg pod stopami. – Ludzie w tym czasie są jacyś inni. Życzliwsi, bardziej otwarci.

– Nie do końca bym się zgodziła. Dla mnie święta to raczej przypomnienie, jak bardzo jesteśmy samotni – rzuciłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Marek spojrzał na mnie uważnie, ale nic nie powiedział. Ten jego spokój mnie uderzał. Przy nim czułam się mniej zagubiona, mniej napięta.

Był tajemniczy

Każde kolejne spotkanie było jak kolejny rozdział w książce, której nie mogłam odłożyć. Spacerowaliśmy, piliśmy kawę, raz nawet pojechaliśmy do jego ulubionego miejsca za miastem. Było idealnie. A jednak coś nie dawało mi spokoju.

Za każdym razem, gdy pytałam o jego przeszłość albo rodzinę, ucinał rozmowę. Nie w sposób niegrzeczny – po prostu zmieniał temat z taką lekkością, że zanim się orientowałam, mówiłam o czymś zupełnie innym.

– Marek, a Twoja rodzina? – zapytałam raz, na odchodnym.

Uśmiechnął się, ale tym razem jego spojrzenie było chłodniejsze.

– To skomplikowane. Może kiedyś ci opowiem.

Tego wieczoru nie mogłam zasnąć. Po raz pierwszy poczułam, że coś jest nie tak.

Prawda sama wyszła na jaw

To zdjęcie zauważyłam zupełnie przypadkiem. Marek odłożył telefon na stół, a ekran zgasł po kilku sekundach, ale ja zdążyłam zauważyć kobietę z dzieckiem na jego tapecie. Serce mi zamarło.

Próbowałam zachować spokój. „To pewnie siostra. Albo ktoś z rodziny. To nic takiego,” powtarzałam sobie, choć w głowie kłębiły się już tysiące myśli.

– Kim oni są? – zapytałam w końcu, starając się, by mój głos zabrzmiał naturalnie.

Marek spojrzał na mnie z zaskoczeniem, a potem z niechęcią, której wcześniej nigdy nie widziałam w jego oczach.

– Karolina, to… to moja żona i córka – powiedział po chwili milczenia.

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.

– Żona?! Masz żonę? – Głos mi się załamał.

Marek spojrzał na mnie błagalnie.

– To nie tak, jak myślisz. Jesteśmy... formalnie razem, ale od dawna nie żyjemy jak małżeństwo. Ona mieszka za granicą, ja tutaj.

Zacisnęłam dłonie na kubku kawy. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Mężczyzna, w którym zdążyłam się błyskawicznie zakochać, który wydawał się być inny niż wszyscy, właśnie obrócił mój świat do góry nogami.

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? – wyszeptałam.

Nie chciałem cię stracić – odpowiedział.

Te słowa brzmiały jak kpina. Jak miałam mu ufać, skoro od początku budował naszą relację na kłamstwie? Wyszłam z kawiarni, zostawiając go samego.

Cały wieczór przewracałam się z boku na bok, próbując znaleźć sens w tym wszystkim. Z jednej strony chciałam zrozumieć, z drugiej – czułam, że to przekroczenie granicy, której nie potrafię wybaczyć.

Chciałam wszystko wiedzieć

Cały tydzień unikałam Marka. Nie odbierałam telefonów, nie odpowiadałam na wiadomości. Potrzebowałam czasu, żeby to wszystko przetrawić, ale każda chwila ciszy bolała jeszcze bardziej. W końcu nie wytrzymałam i zadzwoniłam. Spotkaliśmy się w tej samej kawiarni, w której wszystko wyszło na jaw.

– Dziękuję, że przyszłaś – zaczął Marek, kiedy usiedliśmy.

Myślę, że należą mi się wyjaśnienia – powiedziałam chłodno.

Spojrzał na mnie, a jego twarz była pełna napięcia.

– Karolina, wiem, że to wszystko wygląda źle. Ale między mną a Kasią... – zawahał się, zanim powiedział jej imię. – Nic już nie ma. Ona wyjechała z córką do Niemiec kilka lat temu. Zostałem tutaj, bo wiedziałem, że nasz związek nie ma sensu.

– Ale to twoja żona, Marek. Żona. Czy ty rozumiesz, co to znaczy? – Mój głos się łamał, mimo że starałam się trzymać emocje na wodzy.

– Nie jestem w stanie tego zmienić. Nie teraz. Ale zrozum, Karolina, chciałem zacząć od nowa. Z tobą – patrzył na mnie z nadzieją.

Przez chwilę milczałam, walcząc z sobą. Marek był szczery. Ale szczerość przyszła za późno.

– Więc co teraz? Mam udawać, że mnie to nie obchodzi? Że mogę żyć z kimś, kto nigdy nie będzie do końca mój? – zapytałam.

– Nie wiem, co powiedzieć. Pokochałem cię, Karolina. Ale są rzeczy, które mnie wiążą. Moja córka… to skomplikowane.

Patrzyłam na niego, próbując znaleźć w jego oczach coś, co usprawiedliwiłoby to wszystko. Nie znalazłam nic.

Tego wieczoru wróciłam do domu bardziej zagubiona niż kiedykolwiek. Czy miłość naprawdę mogła wystarczyć, gdy budowana była na fundamentach kłamstwa i niedopowiedzeń?

Spędziliśmy razem Święta

Śnieg padał nieprzerwanie od rana, a miasto zdawało się zamierać w tej białej ciszy. Wbrew rozsądkowi zgodziłam się spędzić święta z Markiem. Może chciałam się upewnić, że decyzja, którą musiałam podjąć, jest właściwa. Może po prostu nie chciałam być sama.

Przyjechał do mnie z samego rana, z torbą pełną jedzenia i małą, pękatą choinką owiniętą w siatkę. Patrzyłam, jak wiesza ozdoby, które przyniósł. Jego ruchy były spokojne, dokładne. Na moment złapałam się na tym, że czułam coś na kształt wdzięczności za tę chwilę normalności.

– Jak tam? – zapytał, kiedy siedziałam na kanapie, patrząc, jak zapala światełka.

– Jak w święta – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem.

Nie rozmawialiśmy o jego żonie, o córce, o niczym, co mogłoby zburzyć tę iluzję. Były tylko mandarynki, karp i barszcz, który Marek przywiózł od jakiejś przyjaciółki – zapewne kogoś, kto wiedział o jego życiu więcej niż ja.

Kiedy usiedliśmy do kolacji, poczułam ciężar tej ciszy.

Marek, wiesz, że to nie ma sensu, prawda? – powiedziałam w końcu, przerywając spokój, który wydawał się niemal sztuczny.

Spojrzał na mnie, z widocznym bólem w oczach, ale nie zaprzeczył.

– Karolina, ja... chciałem, żebyś wiedziała, że te chwile z tobą są dla mnie wszystkim.

– Ale co dalej? – zapytałam. – Co będzie po tych świętach? Po tej kolacji?

Nie odpowiedział. W jego milczeniu było coś, co mówiło więcej, niż chciałam usłyszeć.

Siedzieliśmy jeszcze chwilę, jedząc w ciszy. Choinka migotała kolorowymi światełkami, a w tle cicho grała świąteczna muzyka. Był to jeden z tych momentów, które wydają się piękne, ale kiedy przyglądasz się im uważniej, widzisz pęknięcia na powierzchni.

Wieczorem, kiedy Marek zbierał się do wyjścia, patrzyłam, jak wkłada płaszcz.

– Życzę ci wszystkiego, co najlepsze, Marku – powiedziałam cicho.

Nie zatrzymał mnie. Może wiedział, że nie miał prawa tego robić. Kiedy drzwi zamknęły się za nim, po raz pierwszy od tygodni poczułam ulgę. Może nie była to idealna Wigilia, ale była moja.

To była cenna lekcja

Kiedy zostałam sama, usiadłam przy choince i zapatrzyłam się w migoczące światełka. Było cicho, niemal nienaturalnie spokojnie. W głowie przewijały mi się obrazy Marka, jego ciepły uśmiech i te oczy, które zawsze wydawały się mówić więcej niż jego słowa.

Ale tym razem nie czułam złości ani żalu. Tylko ulgę. W końcu zrozumiałam, że nie mogę budować swojego szczęścia na czymś tak kruchym i niepewnym.

Sięgnęłam po kieliszek wina i uniosłam go w górę, jakbym wznosiła toast do pustego pokoju.

Za nowy początek – szepnęłam.

Może święta nie przyniosły mi tego, czego chciałam, ale dały mi coś ważniejszego – świadomość, że zasługuję na coś więcej.

Reklama

Karolina, 39 lat

Reklama
Reklama
Reklama