Reklama

Lubiłam jesień. Czas, kiedy świat wokół mnie zamierał, a słońce przeświecało przez złote liście drzew, ogrzewał mnie w sposób, którego nigdy nie dało mi lato. Zawsze kochałam chryzantemy. Co roku na targu szukałam tych w doniczkach, które mogłabym postawić w ogrodzie i na cmentarzu – symbol życia, które się kończy i zaczyna od nowa.

Reklama

Któregoś jesiennego dnia, gdy wpadłam na rynek w poszukiwaniu idealnej, złocistej chryzantemy, zobaczyłam go pierwszy raz. Stał między doniczkami z kwiatami o kolorach od bieli po najciemniejszy fiolet. Wyglądał na smutnego człowieka – ciemne oczy, głęboko osadzone pod brwiami, obserwowały przechodniów, jakby to oni przyszli tam po coś wyjątkowego, a nie na zwykłe zakupy. Wzbudził moją ciekawość.

Podeszłam, czując coś na kształt napięcia. Sama nie wiem dlaczego. Wzięłam do rąk jedną z doniczek, udając zainteresowanie , choć czułam, że to bardziej ja byłam obserwowana.

– Ładna, prawda? – zapytał nagle.

Jego głos był cichy, a jednak coś w nim brzmiało tak, że musiałam spojrzeć mu prosto w oczy.

– Bardzo… – odpowiedziałam, obracając doniczkę w dłoniach. – Chryzantemy są dla mnie symbolem jesieni. Zawsze kupuję choć jedną.

Nie odpowiedział, tylko skinął głową, jakby chciał dać mi znać, że rozumie.

– Mam tu jeszcze te złociste, bardzo odporne na mróz – dodał po chwili.

Wziął do rąk doniczkę z okazałym kwiatem o płatkach przypominających słońce, którego odcień zdawał się żegnać lato, przywołując powolną zimę.

– Poproszę tę złotą – powiedziałam, choć jego głos na tyle mnie zaintrygował, że sama nie do końca wiedziałam, czy bardziej fascynował mnie kwiat, czy raczej on.

Podałam mu pieniądze, a on, nie patrząc mi w oczy, wydawał resztę. Czułam, że coś go trapi – jakby jego myśli ciągle uciekały gdzieś, dokąd inni ludzie nie mieli dostępu.

– Do zobaczenia – powiedziałam, choć miałam wrażenie, że nie czeka na takie zapewnienia.

Kiwnął tylko głową i wrócił do przestawiania doniczek.

Wzbudził moje zainteresowanie

Od tamtej soboty targ stał się dla mnie nie tylko miejscem, gdzie kupowałam kwiaty, ale czymś w rodzaju dziwnego przyciągania, które każe ci wracać, mimo że nie do końca wiesz dlaczego. Michał, jak później dowiedziałam się z wizytówki wciśniętej między doniczki, nazywał się Michał i. Stał zawsze w tym samym miejscu, po lewej stronie targowiska, gdzie jesienne chryzantemy piętrzyły się w różnobarwnych doniczkach.

Za każdym razem, gdy przechodziłam obok, przyciągał mój wzrok. Chciałam coś o nim wiedzieć, zrozumieć, dlaczego to właśnie on budzi we mnie takie emocje. Zaczęło się od zwykłych rozmów o kwiatach – o ich kolorach, symbolice, o tym, że chryzantemy są wytrzymałe, choć kojarzone głównie z przemijaniem.

Kiedy podeszłam do stoiska trzeciego tygodnia z rzędu, Michał spojrzał na mnie z lekkim, prawie nieuchwytnym uśmiechem, jakby sam był zdziwiony, że czekał na to spotkanie.

– Witaj. Znalazłam taką jedną, wyjątkową – powiedziałam, podnosząc białą chryzantemę w doniczce. – Piękna, prawda?

– Białe są wyjątkowe – odparł, wyciągając rękę, by mi pomóc. – Kojarzą się z czystością i pamięcią… ale to ulotne piękno, tylko chwilowe.

Poczułam coś w jego głosie, coś jakby tęsknotę, która wybrzmiała w tym prostym stwierdzeniu. Zastanawiałam się, skąd w nim tyle smutku, ale wiedziałam, że nie mogę pytać wprost.

Pielęgnujesz te kwiaty sam? – zapytałam. – To musi być dużo pracy.

– Tak, sam – odpowiedział, ale odwrócił wzrok. – Lubię to, mają swoją wartość, nawet jeśli krótko kwitną.

Stałam tam jeszcze chwilę, szukając czegoś, co mogłabym powiedzieć, ale jego spojrzenie mówiło, że nie jest gotowy, by mówić o czymś więcej. Po prostu stałam tam, trzymając tę białą chryzantemę i zastanawiając się, co jeszcze kryje się za jego słowami. Złapałam się na tym, że chciałam poznać całą jego historię.

Cieszyłam się, że wrócił

Nie zastałam Michała na targu pewnego chłodnego, październikowego dnia. Poczułam wtedy, że coś jest nie tak, choć nie miałam ku temu żadnego racjonalnego powodu. Nie byliśmy przecież bliskimi znajomymi – ot, raz w tygodniu kupowałam od niego chryzantemę. A jednak jego nieobecność sprawiła, że pomyślałam o nim cały dzień. Kiedy wróciłam na targ następnego poranka, zauważyłam go przy stoisku, zajętego przestawianiem doniczek. Na mój widok podniósł głowę i kiwnął, jakby spodziewał się, że wrócę.

– Cześć, Michał – powiedziałam, czując lekki ucisk w żołądku. – Wczoraj cię nie było.

– Cześć, Aniu. – Uśmiechnął się delikatnie, jakby tym jednym słowem chciał załagodzić moje obawy. – Wybacz, wczoraj musiałem odpuścić. Czasem... moje zdrowie się buntuje.

Spojrzałam na niego z zaciekawieniem, ale on nie kontynuował. Zamiast tego, wskazał na jedną z doniczek z żółtymi chryzantemami.

– Może ta? – powiedział, wyciągając do mnie kwiat.

– Piękna – zgodziłam się, biorąc doniczkę. – Ale może zamiast kupować kolejną, przejdziemy się? Trochę tej jesieni złapać, co ty na to?

Michał popatrzył na mnie przez chwilę, jakby rozważając propozycję, po czym skinął głową.

Poszliśmy na spacer

Przeszliśmy kilka ulic pełnych spadających liści, a nasze kroki niosły się echem po cichych, wyludnionych alejkach parku. Michał milczał, ale widziałam, że czuje się swobodniej niż na targu. W końcu to on pierwszy odezwał się, przerywając ciszę, jakby przemyślał każde słowo.

– Lubisz jesień, prawda, Aniu? – zapytał, patrząc na mnie z ukosa.

– Tak, bardzo. Jesień jest pełna wspomnień, zwłaszcza tych niełatwych. Jest… spokojna – odpowiedziałam, czując, że w końcu mogę podzielić się czymś więcej. – A ty?

– Zawsze miałem wrażenie, że jesień przypomina, że nic nie trwa wiecznie – powiedział, chowając ręce do kieszeni. – Może dlatego ją lubię. Wszystko wtedy wygląda inaczej, jakby życie miało swoje odcienie, które zobaczysz tylko w tej porze roku.

Nie odpowiedziałam od razu, bo poczułam, że te słowa miały dla Michała głębsze znaczenie. Było w nich coś więcej niż zwykła refleksja o liściach i chłodnym wietrze.

– Trochę jak z chryzantemami – odezwałam się w końcu. – Nawet kiedy zaczynają więdnąć, wciąż mają w sobie coś pięknego. Wydaje mi się, że one po prostu wiedzą, jak przemijać.

Michał uśmiechnął się lekko, z cichą melancholią.

Zaprzyjaźniliśmy się

Od tamtej pory nasze rozmowy stawały się coraz dłuższe. Poza targiem, poza doniczkami, Michał stawał się kimś bliskim, chociaż wciąż trzymał się pewnej niewidzialnej granicy. Opowiadał o swojej samotności, o tym, jak ceni ciszę i przestrzeń wokół siebie. I chociaż często wspominał o życiu jak o czymś chwilowym, nie zadałam mu najważniejszego pytania, które kotłowało się we mnie z każdą rozmową: dlaczego tak mówi?

– A co z rodziną? Przyjaciółmi? Spotykasz się z kimś? – zapytałam pewnego dnia, starając się, by moje słowa zabrzmiały jak zwykła ciekawość.

Michał popatrzył na mnie zamyślony.

– Wiesz, Aniu, są rzeczy, o których lepiej nie mówić – powiedział, uciekając wzrokiem. – Przeszłość czasem musi zostać tam, gdzie jest.

Patrzyłam na niego i już wiedziałam, że kryje się za tym coś więcej, coś, czego nie chciał mi powiedzieć. A jednak czułam, że choć nie znam jego historii, chcę wiedzieć więcej, zrozumieć go, dotrzeć do tych tajemnic, które skrywał w oczach.

Wyznał mi prawdę o sobie

Któregoś wieczoru Michał zaproponował, byśmy spotkali się w parku. Pojawiłam się o umówionej godzinie. Tym razem jego twarz była jakby jeszcze bardziej skupiona, a spojrzenie bardziej smutne.

– Aniu… – zaczął, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. – Jest coś, co powinienem ci powiedzieć. Nie mogę cię dłużej wciągać w… coś, co nie ma przyszłości.

Zamarłam. W głowie przetaczały mi się pytania, ale on nie czekał, bym je zadała.

– Jestem chory. To dlatego czasem nie mogę się pojawić, dlatego moje życie jest… – urwał i spuścił wzrok. – Lekarze nie dają mi wiele czasu. Została mi może ta jesień. Może nawet nie cała.

Poczułam, jak słowa utkwiły mi w gardle. Michał wyglądał, jakby od dawna bał się tej chwili, jakby lęk przed przywiązaniem do kogoś trzymał go na dystans. Ale ja… po prostu nie mogłam odejść.

– Michał, nie obchodzi mnie, ile mamy czasu. Chcę być przy tobie, dopóki mogę – odpowiedziałam cicho.

Popatrzył na mnie, a w jego oczach pojawiło się coś, czego wcześniej tam nie widziałam – nadzieja, która przecież była tylko cieniem.

– Dziękuję, Aniu – szepnął, a jego głos załamał się na tych dwóch słowach.

Mieliśmy mało czasu

Od tamtej rozmowy coś między nami się zmieniło. Michał przestał trzymać mnie na dystans, a ja… starałam się nie myśleć o końcu. Zamiast tego łapaliśmy każdą chwilę, jakby były cenne jak złote liście opadające z drzew. Michał zaczął dzwonić do mnie niemal codziennie, a ja wpadałam do niego nawet po pracy, choćby na chwilę, by usiąść razem w jego niewielkim mieszkaniu pełnym doniczek z kwiatami.

Każdy dzień przy nim wydawał się inny, bardziej intensywny. Chodziliśmy na długie spacery, zbieraliśmy kasztany, śmialiśmy się z drobnych rzeczy, a ja czułam, że Michał, mimo choroby, nabierał nowej energii. Raz zabrał mnie nad jezioro, gdzie zatrzymaliśmy się na wzgórzu z widokiem na wodę migoczącą w zachodzącym słońcu.

– Wiesz, Aniu, nigdy nie sądziłem, że coś takiego mnie spotka – powiedział, splatając swoje palce z moimi. – Że przyjdzie ktoś, kto zechce podzielić się tym wszystkim… wiedząc, że to tylko na chwilę.

Ścisnęłam jego dłoń, czując, jak serce ściska mi się z bólu.

– Czasem chwilowe rzeczy mają największą wartość – odparłam, chociaż wiedziałam, że te słowa niczego nie zmienią.

A jednak, przez tę jedną jesień, te słowa były prawdziwe.

Straciłam Michała

Minęło kilka miesięcy. Michał coraz częściej miewał gorsze dni, a ja starałam się być przy nim tak często, jak tylko mogłam. Wiedziałam, że jego czas się kończy, ale świadomość tego nie pomagała. Przestał mówić o przyszłości. Czasem łapałam go na tym, że patrzył na mnie ze smutkiem, który był trudny do zniesienia. Pewnej nocy po prostu odszedł na zawsze. Przez chwilę stałam w bezruchu, nie mogąc uwierzyć, że to już koniec.

Kolejna jesień przyszła szybciej, niż się spodziewałam. W powietrzu czuć było zapach palonych liści, a ja, z doniczką złocistej chryzantemy w rękach, szłam powoli w stronę cmentarza. Michała nie było, ale jego obecność wciąż była żywa – w każdym moim wspomnieniu, w każdym jesiennym liściu, który spadał mi pod nogi.

Gdy dotarłam do jego grobu, przystanęłam, pozwalając sobie na chwilę ciszy. Postawiłam chryzantemę obok skromnego nagrobka i przetarłam dłonią jego imię wyryte w kamieniu. Przez moment poczułam, że gdyby tu był, pewnie spojrzałby na mnie tym swoim spokojnym wzrokiem, pełnym wdzięczności, którą wyrażał w tych drobnych gestach.

– Michał… Obiecałam ci, że będę wracać – szepnęłam, głos drżał mi lekko, choć próbowałam mówić pewnie. – I będę wracać. Zawsze.

Patrząc na chryzantemę, poczułam, że te wspólne chwile, choć krótkie, były pełniejsze, niż mogłabym sobie wyobrazić. Choć Michała już nie było, ja nie byłam już sama. W moim sercu zostawił ślad, który będzie trwał każdej jesieni.

Reklama

Anna, 34 lata

Reklama
Reklama
Reklama