Reklama

Moja mama niemal podskoczyła, kiedy powiedziałam jej, że wychodzę za mąż.

Reklama

– Wreszcie! Już panie z kółka zaczęły podejrzewać, że coś jest z tobą nie w porządku. Żeby zdrowa dziewczyna w wieku dwudziestu ośmiu lat nie miała narzeczonego? – pokręciła głową.

Nie zmienię jej. No, w każdym razie mama wreszcie mogła powiedzieć swoim przyjaciółkom, że córka jest normalna i właśnie wychodzi za mąż.

Dwa miesiące później stałam przed urzędnikiem USC i czułam na plecach wyczekujące spojrzenia rodziny i zaproszonych gości. Ale nie mogłam. Chciałam, naprawdę, ale nie mogłam powiedzieć „tak”. Czułam, jakbym z własnej woli wkładała głowę w pętlę. I, niestety, nie było tu nikogo, kto w ostatniej chwili zarzuciłby mi białą chustę na głowę i uratował od kata, twierdząc, że należę do niego i innym wara.

Więc w końcu spojrzałam na narzeczonego i powiedziałam:

Zobacz także

Sorry, ale nie mogę.

Po czym odwróciłam się i wyszłam z sali ślubów, prosto do parku, gdzie Zbyszek bawił się ze swoją córeczką. Siadłam na ławce i patrzyłam na nich z daleka.

Jak głodne dziecko przez szybę na wystawę w cukierni.

Nagle z mgły wyłania się postać i staje mu na drodze

Miałam wtedy czternaście lat. W szkole dyrektor, historyk, umyślił sobie wystawić dla mieszkańców naszego miasteczka spektakl oparty na wybranych scenach z „Krzyżaków”. Ja, jako delikatna blondyneczka, zostałam Danusią. Zbyszkiem z Bogdańca – też Zbyszek, tyle że z Kamieńska, znaczy się Kamieński. Miał osiemnaście lat i po maturze w następnym roku wybierał się na studia.

Został Zbyszkiem z Bogdańca, bo był wysoki i szalenie przystojny. Wszystkie dziewczyny się w nim kochały. Ja podśmiewywałam się z mojej starszej siostry, że robi do niego maślane oczy.

Próby przedstawienia przeszły bezboleśnie i wreszcie 14 lipca, w rocznicę bitwy pod Grunwaldem, na boisku naszego klubu sportowego daliśmy występ. Przyszło mnóstwo osób z całego miasta. Wszystkie miejsca na trybunach były zajęte i wielu ludzi stało wzdłuż murawy, na której odbywały się pojedynki rycerzy, szły poselstwa, błyskały w słońcu dwa nagie miecze. Dyrektor wziął do pomocy ludzi, którzy co roku na polach Grunwaldu uczestniczą w rekonstrukcjach historycznych, więc było z pompą i niemal realnie. Ja też przejęłam się swoją rolą Danusi i patrzyłam na Zbyszka innym wzrokiem. I kiedy zarzucałam na niego białą chustkę i krzyczałam „Mój ci on!”, a on patrzył mi prosto w oczy, tak miłośnie, a potem wziął mnie na ręce, taki silny – zadziałała magia teatru i zakochałam się.

Zaraz po przedstawieniu wróciła rzeczywistość. Po Zbyszka przyszła jego dziewczyna, a ja stałam, trochę zdezorientowana, i patrzyłam, jak „mój Zbyszko” odchodzi z inną. To bolało. Zawsze byłam jednak rozsądna, więc uznałam, że czar minie i najpóźniej za kilka dni będę się śmiała z mojej podatności na teatralną iluzję. Tyle że minął tydzień, miesiąc, rok, a ja wciąż patrząc na Zbyszka czułam to wewnętrzne drżenie, tę tęsknotę, jaką czułam tam, na podeście kata, gdy zarzucałam mu chustę na głowę.

Minęły lata. Ta rozsądna część mnie próbowała zabić klin klinem, ale, jak już wspominałam, się nie dało. Po nieudanym ślubie dwie rodziny się na mnie obraziły – moja i mego niedoszłego męża. Wtedy właśnie wyjechałam do innego miasta, by zerwać więzi i może znaleźć swoją własną przyszłość. Moja starsza siostra Ania telefonicznie przekazywała mi plotki z miasteczka, a Zbyszek Kamieński był często przez nią wspominany. Ale tak jak wiedziałam, że nie powinnam o nim słuchać, tak nie byłam w stanie odłożyć słuchawki. Dowiedziałam się więc, że został szefem stacji meteorologicznej w miasteczku. Że jego żona, którą sobie przywiózł ze studiów, prawdopodobnie bierze narkotyki, bo ktoś ją widział, jak robiła dziwne rzeczy. Że jego córeczka złamała rękę. Że miał stłuczkę…

Tak więc Zbyszek wciąż był obecny w moim życiu. A na pewno w moich myślach. Kiedy tęsknota za nim była silna, godzinami tworzyłam scenariusze, w których on zakochuje się we mnie a potem żyjemy długo i szczęśliwie. Przeważnie ratowałam go z jakiejś opresji, w której beze mnie by został kaleką lub zginął. Albo ratowałam jego córeczkę i wtedy Zbyszka wdzięczność przeradzała się w miłość. Czasami te wizualizacje były tak realne, że gdy z nich wychodziłam, czułam się opuszczona i zdradzona. Ale nie potrafiłam przestać. A raz coś takiego nawet mi się przyśniło.

Ten sen był bardzo dziwny

Jest ciemno, zimno, wokół gęsta mgła. Zbyszek jedzie szybko swoim autem. Jest niespokojny, prawie zrozpaczony. W jego domu źle się dzieje, choć nie wiem dokładnie, co. Ręce ma zaciśnięte na kierownicy, zmęczonymi oczami wpatruje się w drogę przed sobą. W pewnej chwili widzi krzyż Andrzeja i dodaje gazu, żeby szybciej przejechać przez tory. Wie, że teraz jest bezpiecznie, bo pośpieszny do Poznania przejedzie tędy dopiero za pół godziny.
I wtedy z mgły wyłania się jakaś postać, stoi mu na drodze, więc Zbyszek nie ma wyjścia, musi zahamować. Tuman mgły jest tak gęsty, że nie słyszy nawet hamulców. Staje i widzi mnie (i ja w tym śnie też widziałam siebie, jakby jego oczami – ubraną w prostą zieloną sukienkę do kolan, rozpuszczone długie jasne włosy lekko falowały, jakbym znajdowała się w wodnej toni, oczy miałam otwarte, ale jakby niewidzące). Zbyszek klnie i chce wyjść z auta, wkurzony, bo się śpieszy, i wtedy za mną po torach przejeżdża pociąg. Jakiś skład towarowy. Zbyszek opada ciężko na fotel, wiedząc, że gdyby wjechał na przejazd, byłoby po nim. Kiedy znów patrzy przez szybę, jest sam. Zniknęłam.

Dwa tygodnie później zadzwoniła Anka, że żona Zbyszka zmarła po przedawkowaniu leków i za dwa dni jest pogrzeb. Wzięłam urlop i pojechałam do rodzinnego domu po raz pierwszy od czterech lat. Zatrzymałam się u siostry, bo mama wciąż chowała urazę. Uważała, że zrobiłam z rodziny pośmiewisko na całe miasto albo i świat. A tak naprawdę ten świat ograniczał się do nich i jej kręgu znajomych pań. Smutne.

Następnego dnia poszłam z Anią na pogrzeb. Najpierw była msza w kościele. Nie jest duży, ale i tak był nieco pustawy. Rodzina Zbyszka, pewnie rodzina Marty. W pierwszym rzędzie widziałam tył głowy Zbyszka. Obok niego siedziała mała dziewczynka. Iza miała już sześć lat. Biedulka. Tak szybko stracić mamę…

Po mszy wyprowadzono trumnę. Stałyśmy w ławkach i czekałyśmy, aż za trumną przejdą najbliżsi. Serce biło mi jak szalone, gdy zbliżała się chwila, gdy po raz pierwszy od lat zobaczę Zbyszka. Niemal na wyciągnięcie ręki.

I wtedy przypomniałam sobie ten sen…

Kiedy trumna nas minęła, zobaczyłam go. Był wciąż przystojny, ale taki smutny. Trzymał córeczkę za rękę. W pewnej chwili uniósł głowę i spojrzał na mnie. Zmylił krok. Na jego twarzy pojawił się dziwny wyraz, jakby chciał coś powiedzieć. Ale musiał iść dalej, za nim byli inny żałobnicy.

Ja i Ania włączyliśmy się do konduktu na końcu. Potem stałyśmy z tyłu, kiedy chowano Martę do grobu. Ania chciała złożyć Zbyszkowi kondolencje, ale ja miałam dość. Poszłam do domu.

Wieczorem, gdy siedzieliśmy przy kolacji – ja i rodzina Anki – przyszedł Zbyszek. Szczerze mówiąc, gdy zobaczyłam go w progu jadalni, przeżyłam lekki szok. Zwłaszcza że patrzył na mnie dziwnie.

– Możemy porozmawiać? – spytał mnie drżącym głosem.

– Jak chcecie być sami, idźcie do kuchni – powiedział Tadek, mąż Anki. – My tu jemy kolację.

Usiedliśmy po przeciwnych stronach kuchennego stołu.

Uratowałaś mi życie – powiedział. – Chciałbym się dowiedzieć, jak to było możliwe.

– Nie wiem, o czym mówisz? – wybałuszyłam oczy.

I wtedy on opowiedział, jak dwa tygodnie wcześniej jechał szybko do domu ze stacji meteorologicznej, bo dostał informację, że widziano jego żonę, jak błąka się niemal naga nad rzeką. Była mgła, zimno. Chciał szybko przejechać przez tory, i wtedy nagle zobaczył mnie na drodze. Zahamował.

– Poznałem cię – powiedział – choć byłaś… dziwna. Jak zjawa. W zielonej sukience, włosy tak falowały – pokazał dłońmi. – I miałaś dziwne, nieobecne spojrzenie. Właśnie wtedy po torach przejechał towarowy. Potem dowiedziałem się, że to był pozarozkładowy kurs, transport wojskowy. Gdybym wjechał na tory… moja córeczka byłaby już sierotą.

Reklama

I wtedy sobie przypomniałam ten sen. Zielona sukienka… to była moja koszula nocna. W jaki sposób mój sen pojawił się w jego rzeczywistości? A może to było coś całkiem innego? Nie wiem. Powiedziałam Zbyszkowi o śnie, ale nie przyznałam się do moich uczuć. Było za wcześnie, o ile w ogóle. Od tamtych dni minęły już dwa lata. Wróciłam do miasteczka, zaprzyjaźniłam się ze Zbyszkiem i jego córeczką. Czekam, aż jego pamięć o żonie zaniknie na tyle, by zauważył mnie. A wtedy może druga część moich marzeń się spełni.

Reklama
Reklama
Reklama