„Zakochałam się w żonatym mężczyźnie, wierząc w jego obietnice. Kłamał, więc się zemściłam”
„Z jednej strony miałam świadomość, że wchodzę w rolę kochanki i oszukuję sama siebie. Z drugiej – jego obecność była uzależniająca. Bez niego wszystko wydawało się puste i nijakie. Coraz częściej łapałam się na tym, że moja cierpliwość się kończy”.

- Redakcja
Pracuję w dużej firmie marketingowej, gdzie atmosfera od zawsze przypominała wyścig szczurów – każdy walczył o swoje, każdy chciał się wspiąć wyżej, często kosztem innych. Nie miałam wielu przyjaciół w pracy, a po godzinach też nie czekał na mnie nikt szczególny. Byłam sama. Zbyt długo sama. Zdarzały się krótkie znajomości, randki, które kończyły się rozczarowaniem. Tęskniłam za bliskością, za tym, by ktoś zauważył, że istnieję.
I wtedy pojawił się Gracjan. Starszy ode mnie, opanowany, zawsze z lekko ironicznym uśmiechem na ustach. Z początku traktowałam go jak zwykłego kolegę z biura, ot, jednego z wielu. Ale w przeciwieństwie do innych on naprawdę umiał sprawić, że codzienność wydawała się lżejsza. Był zabawny i uważny. Zauważał szczegóły – że mam nową sukienkę, że coś poprawiłam we włosach, że jestem zmęczona. W firmie, w której wszyscy patrzyli na tabelki i wyniki, on patrzył na mnie.
Wiedziałam, że ma żonę. Wiedziałam to od początku. Ale kiedy zaczęliśmy częściej rozmawiać, a on rzucał te swoje dwuznaczne żarty, poczułam coś, czego dawno nie czułam – że ktoś mnie pragnie.
Pamiętam tę pierwszą rozmowę w kuchni firmowej. Stałam przy ekspresie, a on pojawił się nagle obok.
– Marta, zawsze wybierasz latte, prawda? – spytał, nalewając sobie kawy.
– A co, prowadzisz już rejestr moich nawyków? – uśmiechnęłam się.
– Może po prostu chcę cię lepiej poznać – odpowiedział, a jego spojrzenie zatrzymało się na mnie dłużej, niż powinno.
Śmiałam się, ale wewnętrznie poczułam zawstydzenie. Nie powinnam była. Nie chciałam się w to wplątać. A jednak zrobiłam pierwszy krok.
Powinnam odmówić, ale tego nie zrobiłam
Pierwsze spotkanie poza biurem wydarzyło się przypadkiem, a przynajmniej tak to wyglądało. On zaproponował kawę, ja zgodziłam się, choć wiedziałam, że powinnam odmówić. To była niewinna rozmowa, trochę śmiechu, trochę żartów, a jednak w powietrzu wisiało coś, co trudno było zignorować.
Kilka dni później napisał, że ma wolny wieczór i czy nie mam ochoty wyskoczyć gdzieś. Serce biło mi mocniej, gdy odpisywałam. Spotkaliśmy się w małej knajpce, gdzie światła były przytłumione, a stoliki ustawione tak blisko siebie, że nasze kolana się stykały. Śmiał się z moich opowieści, patrzył mi prosto w oczy, a ja czułam się najważniejszą kobietą na świecie.
– Marta, wiesz, że to szaleństwo – powiedział cicho, kiedy kelner przyniósł rachunek. – Ale od dawna nie czułem się tak dobrze.
– Przecież masz żonę – odparłam, spuszczając wzrok.
– W domu i tak nic mnie nie trzyma. To tylko formalność, wszystko się wypaliło – westchnął. – Myślę o odejściu, naprawdę.
Słuchałam go, a jednocześnie czułam niepokój. Chciałam wierzyć w każde jego słowo. Odrzucałam myśl, że może tylko szukał emocji poza małżeństwem. Wmawiałam sobie, że jeśli mówi o rozwodzie, to musi być w tym prawda.
Wracając tego wieczoru do domu, miałam wrażenie, że idę lekko, jakbym unosiła się nad ziemią. Uspokajałam się, że to tylko chwila, że to nic poważnego. A jednak serce podpowiadało mi coś innego.
Zapytałam w końcu wprost
Mijały kolejne tygodnie. Spotykaliśmy się regularnie, najpierw po pracy, potem już częściej, także w weekendy. Powtarzaliśmy sobie, że to nic poważnego, że to tylko chwila, oddech od codzienności. Jednak z każdą chwilą ja chciałam więcej. Zaczęłam czekać na jego wiadomości, zerkałam nerwowo w telefon w pracy, a każdy brak odpowiedzi sprawiał, że serce podchodziło mi do gardła.
On wciąż powtarzał, że jego małżeństwo to fikcja, że od dawna nie ma w nim uczuć. Wierzyłam w te słowa, choć gdzieś w środku rodziło się zwątpienie. Kilka razy zapytałam, kiedy naprawdę zamierza coś zmienić.
– Marta, proszę cię, nie naciskaj – mówił spokojnie, kładąc dłoń na mojej. – To trudne. Muszę to dobrze poukładać, nie da się wszystkiego załatwić od razu.
– Ale ty w ogóle planujesz rozwód? – zapytałam pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy w jego samochodzie zaparkowanym na pustej ulicy.
– Tak. Naprawdę tak. Tylko jeszcze nie teraz. Muszę znaleźć odpowiedni moment – odpowiedział, patrząc gdzieś w dal.
Czułam, że coś mnie rozdziera. Z jednej strony miałam świadomość, że wchodzę w rolę kochanki i oszukuję sama siebie. Z drugiej – jego obecność była uzależniająca. Bez niego wszystko wydawało się puste i nijakie.
Coraz częściej łapałam się na tym, że moja cierpliwość się kończy. Chciałam konkretów, a on wciąż karmił mnie obietnicami. Zaczęliśmy się kłócić. Ja zarzucałam mu, że nie dotrzymuje słowa, on powtarzał, że wystarczy trochę poczekać.
– Ile mam jeszcze czekać? – wybuchnęłam pewnego razu. – Miesiąc? Rok? Całe życie?
– Marta, nie rób scen. Kocham cię, ale nie wszystko zależy tylko ode mnie – próbował mnie uspokajać.
Siedziałam wtedy cicho, bojąc się, że jeśli pociągnę rozmowę dalej, to wszystko runie. Jednak w środku narastała we mnie desperacja, której nie potrafiłam już dłużej ukrywać.
Powtarzałam w myślach, że to musi być plotka
Pewnego dnia przyszłam do biura wcześniej niż zwykle. W kuchni dwie dziewczyny z naszego działu szeptały coś między sobą, a gdy mnie zobaczyły, gwałtownie ucichły. Udawałam, że tego nie zauważyłam, ale kiedy wyszłam, usłyszałam jeszcze jedno zdanie: „Podobno jego żona jest w ciąży”.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Stałam chwilę na korytarzu, niezdolna do ruchu. Powtarzałam w myślach, że to musi być plotka, zwykła bzdura. A jednak nogi niosły mnie same w stronę jego pokoju. Wpadłam do środka bez pukania.
– Powiedz mi, że to nieprawda – wyrzuciłam z siebie, zanim zdążył się odezwać.
Zbladł. To wystarczyło.
– Marta, ja chciałem ci powiedzieć, tylko… nie wiedziałem jak – zaczął. – To się stało przypadkiem. Nie planowaliśmy tego dziecka.
– Jak mogłeś?! – głos mi się załamał. – Tyle razy pytałam, tyle razy obiecywałeś, że odejdziesz, że to koniec. A ty w tym czasie zakładasz rodzinę od nowa?
– To nie tak, jak myślisz – próbował tłumaczyć, podchodząc bliżej. – To dziecko niczego nie zmienia. Nadal chcę z tobą być.
– Niczego nie zmienia? – zaśmiałam się gorzko. – Ja tu czekam, wierzę w każde twoje słowo, a ty sypiasz z nią jak gdyby nigdy nic. Myślisz, że jestem idiotką?
Milczał. Patrzył na mnie bezradnie, a ja czułam, jak w środku wszystko się we mnie rozsypuje. Chciałam rzucić mu w twarz, że to koniec, że nie ma już do mnie po co wracać, a jednak nie potrafiłam. Byłam rozdarta między wściekłością a chorą potrzebą trzymania się go, choć wiedziałam, że on nigdy nie będzie mój.
W trakim razie odwet
Po tamtej rozmowie długo nie mogłam dojść do siebie. W pracy unikałam go, ale i tak czułam na sobie jego spojrzenia. Pisał wiadomości, dzwonił, tłumaczył się, obiecywał. Zrozumiałam, że przez cały czas żyłam w kłamstwie. Byłam dla niego tylko chwilową odskocznią, niczym więcej.
Wtedy pojawiła się myśl, której wcześniej się bałam. Jeśli on tak beztrosko igrał ze mną i z nią, jeśli potrafił przez tyle miesięcy mnie oszukiwać, to może zasłużył na to, by ktoś w końcu zniszczył jego idealny wizerunek?
Zaczęłam pisać anonimowe skargi do działu HR. W listach opisywałam jego zachowanie, sugerowałam, że nadużywa swojej pozycji, że przekracza granice wobec koleżanek. Pisałam zimno, rzeczowo, ale ręce drżały mi za każdym razem, kiedy wrzucałam kopertę do skrzynki. Z jednej strony czułam satysfakcję, że wymierzam mu sprawiedliwość, z drugiej strach, że ktoś odkryje, kto za tym stoi.
Nie mogłam jednak nikomu powiedzieć prawdy. Nawet najbliższej przyjaciółce. Spotkałyśmy się któregoś wieczoru na spacer i nagle z jej ust padło pytanie:
– Marta, czemu jesteś ostatnio taka zdenerwowana?
– Sama nie wiem… – westchnęłam, szukając słów. – Po prostu w pracy dzieją się rzeczy, które mnie irytują. Wiesz, są tacy ludzie jak Gracjan… niby porządni, niby idealni, a tak naprawdę to zwykli hipokryci.
– Każdy kiedyś dostaje za swoje – odpowiedziała, wzruszając ramionami.
Uśmiechnęłam się tylko, nie komentując. Wiedziałam, że właśnie to robię – wymierzam mu karę, której nie przewidzi. W nocy długo nie mogłam zasnąć, rozdarta między poczuciem triumfu a lękiem, że poszłam za daleko.
Wieści rozchodziły się błyskawicznie
I poszło. Najpierw ktoś wspomniał przy kawie, że HR prowadzi dochodzenie. Potem zaczęły krążyć plotki, że Gracjan ma poważne kłopoty. Kilka tygodni później już wszyscy wiedzieli – został zwolniony.
Nie minęło wiele czasu, a dowiedziałam się, że jego żona zabrała dziecko i odeszła. W biurze wrzało. Każdy miał swoją wersję wydarzeń, każdy dorzucał własne „wiarygodne” szczegóły. Wszyscy chcieli komentować cudzy dramat. Ja siedziałam cicho, a jednak w środku dygotałam. Miałam wrażenie, że wszyscy patrzą na mnie, że wiedzą, że to ja byłam częścią tej historii.
Atmosfera robiła się coraz cięższa. Z każdym dniem trudniej było udawać, że nic się nie stało. W końcu złożyłam wypowiedzenie. Kiedy pakowałam swoje rzeczy, telefon wciąż dzwonił. Na wyświetlaczu pojawiało się jego imię. Najpierw odrzucałam połączenia, potem wyłączałam dźwięk. W końcu odebrałam.
– Marta… błagam, spotkajmy się. Muszę z tobą porozmawiać – jego głos był zmęczony.
– Nie ma o czym – odpowiedziałam chłodno. – To koniec.
– Ale ja… ja potrzebuję ci wszystko wyjaśnić.
– Nie dzwoń więcej. Nigdy – przerwałam i rozłączyłam się.
Siedziałam długo w pustym mieszkaniu, gapiąc się w okno. Czułam ulgę, że wreszcie powiedziałam to głośno. A jednocześnie pustkę, której nic nie potrafiło zapełnić.
Czy było warto?
Kiedy dziś wracam myślami do tamtych miesięcy, mam wrażenie, jakby to nie było moje życie. Wszystko zaczęło się od niewinnego uśmiechu w biurowej kuchni, od kilku żartów, które sprawiły, że poczułam się zauważona. A skończyło się katastrofą.
Byłam przekonana, że znalazłam coś wyjątkowego, że los dał mi szansę na miłość. Z czasem okazało się, że to, co brałam za szczerość, było tylko wygodą, a moje uczucia – narzędziem w rękach mężczyzny, który nie potrafił wybrać. Zamiast szczęścia dostałam kłamstwa, a zamiast bliskości – rolę, której nigdy nie chciałam.
Chciałam sprawiedliwości, chciałam, żeby poczuł choć część tego bólu, który mnie dręczył. Osiągnęłam to. Stracił wszystko: pracę, żonę, dziecko. Ale ja też straciłam. Zamiast ulgi przyszła pustka. Zrozumiałam, że zemsta nie przynosi ukojenia, a jedynie pogłębia samotność.
Czasem zadaję sobie pytanie: czy było warto? Czy mogłam wycofać się wcześniej, zanim to wszystko się rozkręciło?
Marta, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż poleciał za czekoladową spódniczką, bo go znudziłam. Matka wpiera mi, że zasłużyłam, bo chłopa trzeba pilnować”
- „Portugalski instruktor surfingu ujarzmił mnie jak wzburzoną falę. Gdy miałam wracać, rozpętał w moim sercu huragan”
- „Pobraliśmy się, bo mówili, że jesteśmy piękni jak z obrazka. Po ślubie dopiero zrozumiałem, w co się wpakowałem”