„Zakochałem się w córce kolegi i to z wzajemnością. Jednak naszą miłość zniszczyła ludzka zawiść i zazdrość”
„Było mi dobrze w jej obecności. Zbyt dobrze. Gdy wracałem do domu, czułem się jak nastolatek po pierwszej randce. I to niepokoiło mnie bardziej niż wszystko inne”.

- Redakcja
Odkąd Maria odeszła, moje życie toczy się jednostajnym rytmem. Nie narzekam. Mam książki, mam swój ogródek, mam spokój. Pogodziłem się z samotnością. Po tylu latach wspólnego życia z kimś, kogo naprawdę się kochało, człowiek nie szuka już miłości – raczej ucieka przed jej namiastką. Uważałem, że to wszystko już za mną. A przynajmniej tak sobie wmawiałem.
Zaproszenie na wesele syna mojego serdecznego kolegi z wojska przyjąłem z grzeczności. W zasadzie z nostalgii. Chciałem jeszcze raz zobaczyć tamte twarze, może choć na chwilę wrócić do czasów, gdy życie miało inny smak. Nie spodziewałem się niczego szczególnego, żadnych wzruszeń, żadnych niespodzianek. A jednak... Gdy ją zobaczyłem, jak tańczyła w tej czerwonej sukience, coś się we mnie zmieniło.
Byłem mile zaskoczony
Z początku tylko się mijaliśmy – wśród gości, przy bufecie, pod namiotem. Zauważyłem, że parę razy spojrzała w moją stronę. Miałem wrażenie, że uśmiecha się do mnie, ale uznałem to za przypadek. Gdy później usiadła przy moim stole i przedstawiła się, zabrzmiało to zupełnie zwyczajnie
– Jagoda. Jestem córką Mirka, tata dużo o panu opowiadał.
Uścisnęliśmy dłonie, a ja poczułem, że jej dłoń jest ciepła i pewna. Zupełnie jak ona. Nie wiem, jak to się stało, że zatańczyliśmy. Chyba po prostu zapytała, a ja się zgodziłem. I nagle byłem na środku parkietu, w świetle lampionów, z kobietą młodszą o trzy dekady, która nie spuszczała ze mnie wzroku.
– Wie pan, że ma pan niesamowicie spokojny głos? Czuję się przy panu bezpiecznie – powiedziała, gdy kręciliśmy się powoli w rytm jakiegoś wolnego utworu.
– Nikt mi tak nie mówił... chyba od śmierci żony – odparłem, zanim zdążyłem się zastanowić, czy wypada.
Zaśmiała się cicho, ale nie speszyła się ani trochę. Zauważyłem, że jej śmiech działa na mnie jak magnes. A potem wróciłem na swoje miejsce i długo wpatrywałem się parkiet. Czułem się jak ktoś, kto po długiej zimie pierwszy raz poczuł słońce na twarzy. Czy to było niestosowne? Może. Ale też... bardzo pociągające.
Czułem się jak nastolatek
Nie minęły nawet trzy dni, gdy zobaczyłem powiadomienie.
„Jagoda wysłała Ci zaproszenie do znajomych”.
Kliknąłem „zaakceptuj”, zanim pomyślałem, że powinienem. Tego samego wieczoru napisała wiadomość. Krótko, bez żadnych podtekstów:
„Czy miałby pan ochotę na kawę? Chciałabym jeszcze raz porozmawiać”.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Ostatecznie zaproponowałem spotkanie w parku, w niedzielne popołudnie. Przyszła ubrana w jasny płaszcz i z książką pod pachą. Usiadła obok mnie na ławce. Rozmawialiśmy o literaturze, o muzyce, o tym, jak trudno dziś znaleźć kogoś, kto naprawdę słucha.
– Wiem, że to może dziwnie wyglądać. Ale ja nie patrzę na pana jak na starca – powiedziała nagle, bez żadnych wstępów.
– A ja nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś na mnie patrzył... tak naprawdę – odpowiedziałem, niemal szeptem.
Było mi dobrze w jej obecności. Zbyt dobrze. Gdy wracałem do domu, czułem się jak nastolatek po pierwszej randce. I to niepokoiło mnie bardziej niż wszystko inne. Zacząłem analizować każde jej słowo, każdą wiadomość. Gdy przysyłała zdjęcia z kawiarni, uśmiechnięta, z kubkiem w dłoni – mój dzień stawał się lepszy. Ale nocą nachodziły mnie wątpliwości. Co ona we mnie widzi? Czy nie robię z siebie idioty? I co, jeśli ktoś się dowie? Sam przed sobą nie potrafiłem odpowiedzieć. Tyle że... nie chciałem przestać jej widywać.
Nie chciałem komplikacji
Nie mówiłem nikomu. Ani o spotkaniach, ani o wiadomościach. Miałem wrażenie, że gdy tylko wypowiem to na głos, wszystko się rozpadnie. Jagoda to rozumiała. Nigdy nie naciskała, nie zadawała zbędnych pytań. Przychodziła, siadała naprzeciwko mnie z herbatą, słuchała. Czasem dotknęła mojej dłoni. To wystarczało. Do dnia, gdy poszliśmy do małej restauracji przy rynku. Wydawało się, że nikt nas tam nie zna. Aż do chwili, gdy spojrzałem przez ramię i zobaczyłem Grażynę – kuzynkę mojej zmarłej żony. Spojrzała na mnie z niedowierzaniem, potem na Jagodę, a potem znów na mnie. Jej wzrok był chłodny jak mróz.
Wieczorem nie mogłem zasnąć. Wpatrywałem się w telefon, aż w końcu napisałem:
„To nie ma sensu. Nie powinniśmy tego ciągnąć”.
Odpisała niemal natychmiast:
„Poczekaj na mnie. Jadę do ciebie”.
Gdy otworzyłem drzwi, stała tam bez płaszcza, z lekko rozwianymi włosami. Weszła, nie pytając o pozwolenie.
– Czuję się jak stary błazen, który dał się zauroczyć – powiedziałem, unikając jej wzroku.
– A ja czuję, że w końcu jestem z kimś, kto mnie naprawdę słucha. Nie rezygnujmy z tego – odpowiedziała cicho.
Nie odpowiedziałem. Po prostu sięgnąłem po jej dłoń i przyciągnąłem ją do siebie. I wtedy, bez słów, pierwszy raz się pocałowaliśmy. Było w tym coś czystego, a jednocześnie niepokojąco intensywnego. Nie mogłem już dłużej udawać, że to wszystko nic dla mnie nie znaczy.
Poczułem ulgę
Od tamtego wieczoru wszystko się zmieniło. Spotykaliśmy się coraz częściej – po cichu, ostrożnie, ale też z rosnącą czułością. Jagoda potrafiła być radosna i lekka, ale kiedy opowiadałem jej o Marii, zamierała, słuchała w milczeniu. Nigdy nie porównywała, nie komentowała. Po prostu była obok. Pewnego wieczoru zaprosiła mnie do siebie. Mieszkała w małym mieszkaniu w kamienicy z wysokimi sufitami i książkami na każdej półce. Siedzieliśmy na podłodze, gdy wspomniałem o Marii. Głos mi zadrżał.
– Zawsze myślałem, że umrę razem z nią. Albo przynajmniej, że nie będę musiał żyć tak długo bez niej – powiedziałem.
Jagoda nie odpowiedziała od razu. Położyła głowę na moim ramieniu i objęła mnie delikatnie. A ja… po raz pierwszy od lat zapłakałem przy kimś. Nie z rozpaczy. Raczej z ulgi, że jeszcze potrafię czuć.
– Nie wiem, czy cię kocham, czy po prostu nie chcę już być sam – wyszeptałem.
– A jeśli jedno i drugie? – zapytała cicho.
Nie potrafiłem wtedy odpowiedzieć. Wewnętrznie czułem się rozdarty – jakbym stał na krawędzi dwóch światów. Jeden należał do wspomnień, do Marii, do moich lat. Drugi do czegoś, co dopiero się rodziło, czego nie rozumiałem, ale co dawało mi tlen. Nigdy nie myślałem, że miłość może przyjść znów. I to w tak dziwnej formie.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć
Wiedziałem, że kiedyś ten moment nadejdzie. Jagoda nalegała, żebym poszedł z nią na imieniny jej ojca. Mówiła, że to tylko kilka osób, że nie będzie niezręcznie. Nie odpowiedziałem od razu, ale kilka dni później sam zasugerowałem, że może... warto spróbować. Czułem, że jeśli mam udźwignąć tę relację, muszę przestać się ukrywać. Albo przynajmniej przestać udawać, że nic się nie dzieje. Weszliśmy razem do mieszkania Mirka. Nie widzieliśmy się od wesela. Przywitał mnie ciepło, ale gdy zorientował się, że Jagoda przyszła ze mną, jego spojrzenie się zmieniło. Podczas kolacji usiedliśmy naprzeciw siebie. Jadłem mechanicznie, nie słuchając rozmowy. W pewnym momencie Mirek nachylił się do mnie i powiedział półgłosem:
– Zdziwiłem się, że Jagoda tak często wspomina twoje imię...
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Po chwili zdobyłem się tylko na jedno:
– To nie miało się tak rozwinąć. Przepraszam.
– Nie mnie masz za co przepraszać. Tylko siebie – odparł cicho, patrząc mi w oczy.
Tamten wieczór zostawił we mnie rysę. Wracając do domu, milczeliśmy. Jagoda udawała, że nic się nie stało, ale widziałem, że była napięta. A ja... znów nie byłem pewien, czy robię dobrze. Coraz częściej zadawałem sobie pytanie, czy nie krzywdzę jej, siebie, a może kogoś jeszcze. Czy to, co nas łączyło, miało w ogóle szansę przetrwać?
Czułem wdzięczność
Usiadłem na naszej ławce w parku. Było chłodno, a liście wirowały leniwie w powietrzu. Czekałem. Miałem nadzieję, że przyjdzie. Uśmiechnie się, poprawi włosy, usiądzie blisko. Ale minuty mijały, a jej nie było. W końcu telefon zawibrował w kieszeni. Jedna wiadomość:
„Potrzebuję czasu. To wszystko mnie przerosło”.
Czytałem ją kilka razy, aż litery przestały mieć znaczenie. Wstałem powoli, nie z gniewem, nie z rozczarowaniem. Po prostu z poczuciem, że coś się skończyło, zanim tak naprawdę się zaczęło. Wróciłem do domu sam. Jak przez większość ostatnich lat. Ale... coś było inaczej. Cisza nie dusiła mnie już tak bardzo. A samotność nie wydawała się taka pusta. Bo przez moment – krótki, intensywny – byłem kimś więcej niż tylko wdowcem. Byłem żywy. Nie wiem, czy Jagoda wróci. Nie wiem, czy naprawdę chciałbym, by wróciła. Może była tylko światłem, które miało pokazać mi, że jeszcze jestem. Że potrafię się śmiać, wzruszać, pragnąć. A może... była po prostu zbyt młoda, by zrozumieć moją sytuację.
Zrozumiałem, że życie nie kończy się w chwili, gdy kogoś tracisz. Czasem dopiero wtedy zaczyna się na nowo. Choćby miało trwać tylko przez kilka spotkań, kilka słów, kilka pocałunków.
Andrzej, 62 lata
Czytaj także:
- „Teściowa wpadła na grilla wystrojona jak stróż w Boże Ciało. Zamiast jeść kiełbasę, robiła z siebie gwiazdę disco polo”
- „Matka zaczęła wpadać do nas jak do siebie i robić nam inspekcję lodówki. Wiedziałem, że to się skończy jakąś tragedią”
- „Miałam pełen koszyczek na święconkę i serce na dłoni. Liczyłam na wielkanocny cud, ale ktoś zrobił mnie w jajo”